"Egzystencja..."

11 2 2
                                    

       Czas płynął tak samo wolno jak zawsze. Deszcz uderzał o szybę w oknie rozmazując wszystko. Lekcje mijały. Życie było nudne. Kamila zniknęła już prawie trzy tygodnie temu. Nie miałem ochoty na nic, jedzenie przestało mi smakować, nauka stała się monotonna. Ogólnie popadłem w rutynę. Śniadanie, szkoła, obiad, oglądanie filmów, kolacja, rysowanie, kąpiel i sen. I tak od momentu kiedy nie zobaczyłem jej w szkole trzeci dzień z rzędu. 
       Chłopacy z którymi się pobiłem omijali mnie szerokim łukiem. Dobrze się czułem z tym. Tomek bał się nawet na mnie spojrzeć. Karol czuł się chyba skrępowany moją obecnością. Nie dziwiłem mu się. Po tym co zrobił sam czułem się dziwnie. Ignorowałem dziewczyny kręcące się jak zawsze dookoła mnie.
          Na przerwie bezustannie przesiadywałem trzymając w dłoni medalion. Znalazłem go w skrzynce na listy dzień po pogrzebie. Był srebrny i dość masywny jednak dzięki finezyjnym zdobieniom zdawał się leciutki i filigranowy. W środku było zdjęcie. Jedyne nasze wspólne. Staliśmy na nim przy wielkim drzewie w parku. Kamila trzyma swoją głowę na moim ramieniu a ja pokazuję pacyfkę. W drugiej części było srebrne pole z wygrawerowanym napisem: "Każda minuta spotkania jest warta 100 lat czekania". 
          Otwierałem go kiedy tylko mogłem. Niczego nie byłem tak pewny jak tego że oddałbym prawie wszystko żeby ją zobaczyć z powrotem. Póki co jedyną rzeczą jaką Kamila zostawiła mi w spadku to pretensje ze strony swoich rodziców. Nie mogli zrozumieć że tego że, mimo iż jestem jej najlepszym przyjacielem, to nie powiedziała mi gdzie uciekła. Oni nie rozumieli tej jednej rzeczy. Ja nie rozumiałem, że policja z całego kraju szuka czternastolatki i nie może jej znaleźć od trzech tygodni. 
           Znałem ją i wiedziałem że wróci, jeśli najpierw dowie się wszystkiego czego chce. Była uparta, arogancka, irytująca... i... i... i wiedziałem że oszalałbym jeśli coś jej by się stało. Chociaż były momenty kiedy chciałem jej urwać głowę z tej niepewności. Powlokłem się na matematykę. Profesor Śliwka jak zwykle wyłączył się po 15 minutach. Otworzyłem mimo wszystko podręcznik, udając że interesują mnie ułamki. 
         W podręczniku, zaraz obok dzisiejszego tematu lekcji, nakreślone było kilka słów: "Dzisiaj o 23.30 w parku obok fontanny". Przypatrywałem się tym słowom i przecierałem oczy ze zdumienia. Nie wiedziałem jak ona dostała się do mojego plecaka, ale chyba wolałem nie wiedzieć. Miałem teraz jasno wytyczony cel. Ona wróciła i chce mi przekazać czego się dowiedziała. Położyłem się na ławce śmiejąc się szaleńczo na całe gardło. Szaleńczo-szczęśliwie. Podczas ruchu ręką wbiłem sobie między żebra kluczyk. To momentalnie mnie otrzeźwiło.
         Kluczyk nosiłem przy sobie przez cały ten czas. Nie miałem odwagi zdjąć go ani na sekundę. Stanowił coś jakby klej łączący kawałki mojej porozdzieranej duszy. Miałem go pilnować. Obojętnie czy dla Boga czy dla siebie. Wiedziałem jaką władzę ma skrzynka w połączeniu z moim "naszyjnikiem". Chciałem tę władzę mieć. Jednak położenie pierwszego elementu dalej pozostawało tajemnicą. 
          Wskoczyłem na ławkę i odtańczyłem szalony taniec radości. Piszczałem i śmiałem się jak nigdy. Wszyscy patrzyli na mnie wybałuszonymi oczami jak na UFO. Profesor spoglądał znad gazety i prychał z dezaprobatą. Miałem wszystko czego potrzebowałem do szczęścia. W końcu złamałem swoją rutynę i miałem kogoś dla kogo warto było czekać te trzy tygodnie. 
- Żegnajcie towarzysze, albowiem przyszedł dzień w którym stanę po Prawicy i będę sądził was za wasze występki - chłopacy pamiętający moją obietnicę o mękach piekielnych rzucili się na kolana - A teraz udam się do krainy szczęśliwej... - rzuciłem na koniec po hiszpańsku - Si vuelvo, no está solo - co miało oznaczać że jeśli wrócę, to już nie sam
        Wyskoczyłem przez drzwi na korytarz, łapiąc po drodze plecak. Pobiegłem w stronę drzwi głównych i, mijając zaskoczoną woźną, uciekłem ze szkoły. Postanowiłem zrobić ostatnią rzecz, prezent dla nauczycieli. Dmuchnąłem przed siebie i machnąłem ręką. Utworzyła się gęsta czarna mgła wlewająca się do budynku. Oddalając się słyszałem przerażone głosy. Tylko że te głosy nie wiedziały jeszcze że dzięki mnie będą mogli wrócić wcześniej do domów, bo mgła miała tam jeszcze długo pozostać. 
        Włóczyłem się po mieście kilka godzin, bez celu próbując przyspieszyć czas. Nie miałem pojęcia dlaczego uciekłem z lekcji. Może po prostu miałem dosyć słuchania tego co już sam wiem. Często wytykałem nauczycielom błędy, dostałem za to kilka uwag. Jednak i tak to ja miałem zawsze rację. 
        Najbardziej nie lubiłem mojej nauczycielki francuskiego. Okropna baba. Mogłem jej tłumaczyć najpiękniejsze dzieła francuskich pisarzy, albo czytać z odpowiednim akcentem i zrozumieniem teksty jakich nawet ona nie potrafiła dobrze zrozumieć, dla niej wszystko robiłem źle. Ja nie lubiłem jej za to że była niesprawiedliwa a ona mnie za to że mam długie włosy i jestem pomalowany. Cóż za kulturalna i tolerancyjna nauczycielka... Może na wszelki wypadek zwrócę uwagę na to że chciałem być sarkastyczny. 
        Około 17 wróciłem do domu. Miałem dosyć łażenia po uliczkach które znam na pamięć. Bolały mnie nogi, byłem sfrustrowany, głodny i umierałem z niecierpliwości. Zdążyłem akurat na podwieczorek. Powlokłem się w kierunku jadalni. Zająłem swoje miejsce i czekałem. Mama i Belial pojawili się w przeciągu dwóch minut. Przynieśli herbatę, ciasto i różne przekąski. Nie było szczytem moich marzeń słuchanie o przygotowaniach do ślubu. Jednak musiałem przynajmniej udawać że cieszę się z tego powodu.
- Kamila się znalazła? - spytała nieoczekiwanie Amelia - Mam nadzieję że zdąży na nasz ślub.
- Ślub będzie dopiero w lipcu. A ta słodka dziewczynka znajdzie się lada moment - dodał Belial
- Tato! - poczułem się niesmacznie - Nie mów tak o niej... - akurat określenie "słodka dziewczynka" pasowało do niej jak pszczoła do ciągnięcia sań na Syberii - Nie możesz mówić po prostu używając imienia? - dlaczego coś tak istotnego jak imię zawsze zwraca w rodzicach najmniejszą uwagę
- Justin... - westchnął - Ja rozumiem że przeżywasz jej zniknięcie - czułem że zmierza w złym kierunku - Byliście ze sobą blisko, ale jeśli cię kocha to wróci - kierunek "zły tok myślenia" został niestety znowu obrany
- Ona mnie nie kocha, ja jej też nie - wyjęczałem uderzając głową o stół
      Moi rodzice, od samego początku, uważali że z Kamilą jesteśmy parą. Irytowało mnie to. Próby tłumaczenia że tak nie jest nie dawały rezultatów. Miałem dość tych wszystkich insynuacji z ich strony.
- Synku, naprawdę nie ma się czego wstydzić - próbowała złagodzić sytuację mama
- Ale wy nie rozumiecie że to niemożliwe żebyśmy byli razem - próbowałem podejść do tego od innej strony
- Dlaczego? To taka ładna dziewczyna - kontynuowała Amelia
- Bo... - wpadłem na iście głupi, ale skuteczny pomysł - Bo jestem gejem.
       Efekt był piorunujący. Belial udławił się ciastem a mama patrzyła na mnie oczami wielkimi jak pięć złotych. Nie powiedziałem im prawdy, ale w sumie też nie do końca skłamałem. W końcu to że nie odepchnąłem Karola było samo w sobie dziwne. Mniejsza z tym... W każdym bądź razie byłem gotowy powiedzieć wszystko byle tylko ukrócić te bezsensowne aluzje. 
      Chwilę później pożałowałem tego co powiedziałem. Rozgorzała nowa dyskusja. Tym razem było jeszcze gorzej...
- Chcesz o tym porozmawiać synku? - spytała mama próbując zachowywać się naturalnie - Jeśli masz z tego powodu jakieś nieprzyjemności to może powinniśmy zareagować.
- Skąd w ogóle taki pomysł? - rzucił Belial od niechcenia
- O matko - westchnąłem na głos - Powiedziałem tak tylko dlatego żeby skończyć te aluzje co do mojego rzekomego związku z Kamilą. Zadowoleni? Jestem całkowicie hetero...
- Ale Kamila ci się podoba - nie dawał za wygraną ojciec
- No nie, co za ludzie - zrezygnowany odszedłem od stołu i pobiegłem na swoje piętro
          Usadowiłem się na wielkiej skórzanej kanapie znajdującej się w centrum jednego z pokoi. Pod ścianą stał masywny regał wypełniony książkami. Przeczytałem do tej pory tylko kilkanaście z nich. Podniosłem się i zacząłem wodzić palcami po półkach, głaszcząc grzbiety. Szukałem czegoś ciekawego. Oprócz klasyki literatury polskiej i światowej znajdowała się cała masa współczesnych dzieł. W oczy rzucił mi się tytuł: "Harry Potter i Kamień Filozoficzny". 
        Chciałem w końcu przeczytać tą książkę wokół której powstała taka popkultura. Ponownie rozsiadłem się i zacząłem czytać... Nie była taka zła. Osobiście wolałem inną tematykę, ale wciągnąłem się. Nawet nie wiedziałem kiedy zapadł zmrok. Spojrzałem na zegarek: 21.28. Miałem jeszcze kupę czasu i dwa rozdziały do skończenia. Pochłonąłem resztę Harrego i znowu sprawdziłem godzinę: 22:17. 
      Miałem szczęście że był piątek i nie musiałem robić lekcji na następny dzień. Wyciągnąłem z szafy czarny płaszczyk i grafitowy szal. (Grafit to odmiana szarości - wiem że chłopacy raczej nie znają się na kolorach, dlatego tłumaczę). Moje martensy na koturnie patrzyły tęsknie z głębi garderoby. Miałbym serce z kamienia gdybym ich nie włożył. 
        Ubrałem się i zbiegłem po schodach na dół, starałem się to zrobić jak najciszej. W korytarzu przy drzwiach stało lustro. Zatrzymałem się i popatrzyłem na siebie. Skapnąłem się że zapomniałem się pomalować. Na szczęście w kieszeni płaszcza znalazłem cielistą szminkę. Posmarowałem się nią i mogłem spokojnie się sobie przyjrzeć. 
         Martensy, płaszczyk, rurki, subtelny i zmysłowy uśmiech, duże lazurowe oczy, gęste rzęsy, chłodny odcień skóry i te włosy. Sięgały mi już prawie do końca łopatek. Pojawiało się też w mojej czekoladowej grzywie coraz więcej srebrnych nitek. Gdyby patrzeć a mnie jako na chłopaka to mój wygląd by dziwił. Gdybym był dziewczyną to miałbym u stóp cały świat. Ale patrząc na mnie jako na mnie to... Byłem normalny. Jak na mnie. 
       Otrząsnąłem się z samozachwytu i wyszedłem z domu. Rodzice wychodzili z założenia że dopóki nie wracam pijany albo naćpany to może mnie nie być w domu nawet cały weekend. Taki był plus tego wszystkiego. Nie musiałem im nawet mówić że wychodzę. 
       Lekki wiosenny chłodek utrzymywał się w powietrzu mimo dziennej temperatury przekraczające 20 stopni. Nie mając nic lepszego do roboty znowu zacząłem dumać nad swoim wyglądem. Dziwiło mnie to że Belial jest czarnoskóry, mama niezdrowo blada, a ja nie jestem mulatem tylko taki jak ona. Nie było to w tym momencie najważniejsze, ale jednak zastanawiające.
      Wpadłem do parku piętnaście po jedenastej. Usadowiłem się na brzegu fontanny i czekałem cierpliwie na moją ADZS. Mogła nadejść z każdej strony, więc nie wypatrywałem jej. Wodziłem palcami po tafli wody. Patrzyłem na dwa lwy w centralnej części. Otworzyłem medalion. Podziwiałem jego kunsztowne wykonanie i bezcenną zawartość. 
- Każda minuta spotkania jest warta 100 lat czekania - przeczytałem na głos
- To prawda - usłyszałem za sobą znajomy głos
      Jakiś metr ode mnie stała moja cudowna agentka. Poderwałem się i rzuciłem jej na szyję. Była tym lekko zaskoczona, a to sprawiło że wywróciliśmy się i leżeliśmy na trawie obok siebie. Śmialiśmy się i patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Byliśmy tacy różni. Ona miała w sobie tyle życia, czerpała z niego pełnymi garściami i we wszystkich widziała dobro.
- Stęskniłem się - mruknąłem odgarniając kosmyk z jej czoła

- No wiem, beze mnie twoje życie to tylko nudna egzystencja - postanowiłem dać jej tę satysfakcję i raz jeden oddać jej wygraną w potyczce słownej jakie oboje bardzo lubiliśmy
- Oczywiście że tak. Każdy dzień dłużył mi się jak stanie w kolejce na wyprzedaży - prychnęła na tę uwagę i podniosła się, potem podała mi rękę i pomogła wstać - Jeśli chcesz się dowiedzieć co odkryłam to musisz iść ze mną - chwyciłem jej dłoń i wyprostowałem się - Tylko nie wlecz się chcę to dzisiaj zakończyć.
- Oczywiście mamusiu - potulnie odpowiedziałem irytując ją
      Wzięliśmy się pod ręce i rozpoczęliśmy powolny spacer między dębami i krzakami róż. Czekałem na najmniejsze słowo z jej strony, na gest mówiący mi że zaraz zacznie opowiadać. Miałem tyle pytań...
- Pamiętasz teorię morderstwa jaką wysnuliśmy wobec Darii? - spytała lekko jakbyśmy rozmawiali o tym co zjeść na kolację
- Nie mógłbym zapomnieć - odpowiadałem niecierpliwie
- Otóż, po części to co mówiliśmy było zgodne z prawdą - odparła beznamiętnie - Sprawa jest znacznie poważniejsza... - zacisnęła usta w wąską kreskę
- Ale... Co się stało? - zaniepokoiła mnie
- Czy mówi ci coś nazwa "Ochi"? - pytanie banalnie proste
- Rumuńskie określenie oka - powiedziałem bez wahania, chociaż wyczuwałem 
- Nie tylko pyszczku - zaszczebiotała - To nazwa rumuńskiej mafii. Zajmują się oni handlem narkotykami, porwaniami, wymuszeniami, terroryzmem itd. To największa tego typu organizacja na bałkanach. Jej bosem jest niejaki Liviu. 
- Ok. Ale co to ma wspólnego z Darią. Chyba nie chcesz mi powiedzieć że zabiła ją rumuńska mafia? - zakpiłem, jednak widząc jej poważną minę uspokoiłam się - Żartujesz? - chciałem się upewnić
- Nie. Nie żartuję. Darię naprawdę zabili ludzie z Ochi - trudno było mi w to uwierzyć - A kto konkretnie tego możemy się tylko domyślać - nie miałem zielonego pojęcia, nie znałem nikogo z ludzi Liviu. 
- Co ona miała wspólnego z handlarzami narkotyków? - w głowie mi się to nie mieściło
- Ona? - zdziwiła się Kamila - A kto powiedział że chodziło tu o nią?
- Jeśli nie o nią to o kogo? - teraz to ja byłem na maksa zaskoczony
- O jej rodziców... - znowu zacisnęła usta w wąską kreskę czekając na moją reakcję
- Chyba nie powiesz mi że jej rodzice handlowali narkotyki? - znowu po jej minie widziałem że moja kpina okazała się być prawdą - Ale, jakim cudem ty się tego wszystkiego dowiedziałaś?
- No cóż... - delikatnie się zarumieniła - Śledziłam jej ojca, założyłam podsłuch w ich domu, potem pojechałam do Rumunii... - nagle urwała
- Do RUMUNII? - wytrzeszczyłem oczy i szczęka mi opadła - Jak? Po co? Skąd miałaś pieniądze?
- Autostopem. Żeby znaleźć pożyteczne informacje. A tak ogólnie za grę na ukulele na ruchliwych dworcach wcale tak źle się nie zarabia - wyliczała na palcach - Liviu ma swoich ludzi w całej Europie Wschodniej. Ale ja mam swoje trzecie oko i właśnie dlatego wiem że dzisiaj mają spotkanie na którym dojdzie do przekazania towaru. 
- Chcesz mnie zaprowadzić na spotkanie handlarzy narkotyków uzbrojonych po zęby? - jej mina niewiniątka sprawiła że kolana się pode mną ugięły
- Nie chcę cię tam zaprowadzić - ulżyło mi - Chcę żebyś zakradł się tam razem ze mną, oczywiście niepostrzeżenie, i podsłuchiwał. Tylko tyle pyszczku - osunąłem się na trawę, nie wiedziałem co robić
- Po co ja ci tam jestem potrzebny? - zajęczałem pełen wątpliwości
- Bo mówisz po rumuńsku a oni będą właśnie tak rozmawiać - chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę ulicy - No dalej, będzie fajnie...
- Taaak.. Jasne... Bo to najlepsza rozrywka, zakraść się do jakiejś ciemnej speluny żeby potem dać się zastrzelić - ironizowałem
- Fakt. Może nie wygląda to kolorowo, ale za to jak ci adrenalinka skoczy - dostałem kuksańca
      Nie miałem wyboru. Nie mogłem puścić jej tam samej. A co jeśli ktoś z nich nas zauważy? Wtedy leżymy i jesteśmy martwi. Nie miałem pojęcia po co Kamila pcha mnie w szpony rumuńskiej mafii, ale jeśli miała powód to na pewno bardzo ważny... Tylko jaki? Rozbić ich szajkę przestępczą i stać się bohaterką w tej części Europy? Jeśli służby specjalne nie rozbili ich od tylu lat to co poradzi nasza dwójka?
         Wlokłem się za moją ADZS. Znowu przemykaliśmy się jakąś mroczną dzielnicą. Księżyc przybrał postać cieniutkiego rogalika. Za kilka dni miał być nów. Oboje w barwach maskujących, poruszaliśmy się niemal bezszelestnie.
        W końcu dotarliśmy do opuszczonego magazynu. Ściany były pomalowane graffiti a szyby powybijane. Kamila położyła rękę na klamce od tylnych drzwi i spytała: "Gotowy?". Lekko pokiwałem głową myśląc sobie w duchu: "Justin, ty idioto w coś się znowu wpakował?" Klamka opadła a my weszliśmy do środka, w samo serce mafijnych gierek...

O tym, jak wszystkie sprawy z tamtego świata, przeniosły się do mojego życiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz