Rozdział 13

266 37 4
                                    



Biegnę.

Biegnę jak opętana, jak wariatka, jak niespełna umysłu.

Biegnę, póki nie zabraknie mi tlenu, póki nie upadnę.

Albo, póki nie zapomnę.

Nie płaczę. Po prostu nie. Ale widok zszokowanych twarzy moich przyjaciół nie może opuścić mojej głowy. Ich niedowierzanie, nawet strach. Rozczarowanie Nory, przerażenie Cindy i Mindy. Niesmak Arnolda i wielka niepewność Jonatana.

Potykam się i upadam. Już dawno opuściłam osiedle, na którym mieszka Jonatan. Początkowo moi znajomi wybiegli za mną, wołając i prosząc o jakiekolwiek wyjaśnienie. Ale zignorowałam ich i wybiegłam przed siebie.

A teraz leżę, cała się trzęsąc. Unoszę głowę i nagle wymiotuję. Zwracam wszystko: dzisiejszą przeklętą datę, policzkującą mnie matkę, bipolarnego Matta, wyznanie Claudii.

Jest mi zimno, przeraźliwie zimno. Kurczę się w sobie, mam wrażenie, że staję się jeszcze mniejsza. Jest już późno, dzięki czemu nikogo nie ma na ulicach i nikt nie może być świadkiem mojego żenującego występu. Wycieram dłonie o mokrą trawę, podnoszę się powoli i niepewnie staję na własnych nogach. Odwracam się za siebie, ale gdy zauważam, że nikt się nie zbliża, zaczynam biec dalej.

Biegnę tak, starając się wyrzucić wszystko z głowy. I prawie mi się udaje.

Prawie.

Gdy znajduję się w domu, po cichu przemykam na górę. Nawet w ciemności widzę drzwi, które znajdują się naprzeciwko mojego pokoju. Białe, drewniane.

Wzdrygam się i nakazuję sobie odwrócić wzrok. Nie wejdę tam, nie ma mowy.

Na pewno, do cholery, tam nie wejdę.

Moja silna wola działa, ponieważ stopy odrywają się od ziemi i kierują resztę ciała do mojego pokoju. Gdy zamykam za sobą drzwi i padam na łóżko, czuję, jak zimne i lepkie palce zaciskają się wokół mojego serca. To boli, czuję nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej. Jakby znajdował się tam jakiś ciężar.

Podnoszę się momentalnie do pozycji siedzącej. Co się dzieje?

"Bo zabiła swoją siostrę"

Z mojej piersi wyrywa się płacz. Mój Boże, obiecałam sobie, że nie będę płakać. Nie płakałam od...

Pięciu miesięcy.

Gdy już zaczynam, nie mogę przestać. Mam wrażenie, jakby wszystkie tłumione emocje w końcu chciały wydostać się na zewnątrz. Zaciskam dłonie na pościeli, zanosząc się szlochem.

Jest mi tak źle, tak bardzo źle. Czuję się tak strasznie samotna.

Moja komórka wibruje, dając mi do wiadomości, że ktoś dzwoni i pisze. Zerkam na wyświetlacz, na którym na zmianę pokazuje się imię Nory, Jonatana i Cindy. Na ten widok jeszcze gorzej płaczę i jeszcze gorzej się czuję.

Jestem tak beznadziejną przyjaciółką. Tak popieprzonym człowiekiem. Właściwie jego wrakiem.

Zaczynam wyć, ponieważ czuję się tak, jakby ktoś wyrywał mi serce z piersi kolejny raz. Jakby ktoś podpalał mnie od środka. Ja płonę, wszystko wewnątrz mnie obumiera. I to kolejny raz. Kolejny raz to tak bardzo boli.

"Przecież wiesz, że to nie była twoja wina, Sky"

Drżącymi dłońmi szukam w ciemnościach włącznika światła. Gdy po chwili go znajduję, jasne światło rani moje mokre od płaczu oczy. Podnoszę się z łóżka i sięgam po laptopa.

Do JutraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz