Listopad za mną. To był miesiąc burzliwy, nawet bardzo. A jednak minął bardzo szybko, a cały mój świat nareszcie wita grudzień. Nie do wiary, jak ten czas leci. To szaleństwo. Czasami przez tak wiele spraw, które mam na głowie, zapominam, jaki mamy dzień tygodnia.
Niestety nic na to nie poradzę. Mogę zaklinać czas, odbywać jakieś satanistyczne rytuały albo wykonywać taniec przeciwko upływowi czasu, ale to i tak nic nie da. Życie płynie sobie dalej, nie zważając na to, czy mi się to podoba czy nie.
A jednak nie mogę też uwierzyć, że minęło już pięć miesięcy od śmierci Blue. Przecież to prawie pół roku. Pół roku bez niej. A ja i tak ciągle mam wrażenie, że słyszę w domu gdzieś jej śmiech, albo przesiadując w jej pokoju widzę, jak marszczy czoło na widok stosu brudnych ubrań leżących na podłodze.
Oj tak, ostatnio bardzo dużo czasu spędzam w jej pokoju.
I w pewien sposób jest to odprężające. Wchodzę tam, gdy mam zły humor, jestem w miarę szczęśliwa, albo po prostu chcę pomyśleć. I zawsze z nią rozmawiam. Zawsze.
Wzdycham. Do końca życia będzie mi jej brakować nieważne, co się stanie. Tak już będzie.
- Dziewuszko, nabij na kasę to zamówienie spisane na kartce, która leży na biurku. Pani się spieszyła, więc nie wydałem jej paragonu, a musimy mieć to odnotowane.
Spoglądam na Joe'ego, który wskazuje palcem kasę fiskalną. Dzisiaj ma na sobie błękitny sweter, który bardzo go odmładza. Przekrzywiam głowę, taksując go wzrokiem. Wygląda dość przystojnie.
Oczywiście, jak na swój wiek.
- Na co się tak gapisz? – Joe marszczy czoło.
Uśmiecham się.
- Wyglądasz dziś przystojnie.
- Phi, ja zawsze tak wyglądam.
Kręcę głową rozbawiona i podchodzę do biurka, by zająć się zamówieniem.
- Ale fakt, kupiłem sobie nowy sweter – kontynuuje Joe, podążając za mną. – Ładny, nie?
Posyłam mu znaczące spojrzenie.
- Dobra, dobra – mamrocze speszony. – Posiedzisz dzisiaj ze mną dłużej? Przydałaby mi się pomoc przy nowych paczkach.
Przestaję wklepywać zamówienie, i patrzę na niego zawstydzona.
- Dzisiaj? – Zagryzam wargę. – A czy moglibyśmy to odłożyć na poniedziałek? Dzisiaj... się umówiłam.
Joe patrzy na mnie zdumiony.
- Idziesz na randkę?!
Marszczę brwi.
- Co? Nie! – zaprzeczam szybko. – Zostałam zaproszona na imprezę, konkretnie domówkę.
Joe wzdycha z ulgą.
- No to dobrze – mówi. – W takim razie w porządku, przełożymy to na poniedziałek.
Dokańczam księgowanie zamówienia, po czym siadam wygodnie na krzesełku i wlepiam w staruszka wnikliwe spojrzenie.
- Dlaczego mam wrażenie, że cieszysz się, że nie idę na randkę? – pytam.
Joe wzrusza ramionami.
- Bo dzięki temu nie zdradzisz tego swojego chłoptasia.
Sapię z irytacją.
CZYTASZ
Do Jutra
RomanceKtoś kiedyś powiedział: „czas leczy rany". Cóż, gdybyście zapytali mnie, powiedziałabym: „Hello! To zwykła bujda!". Bo czas tak naprawdę nie leczy ran. On po prostu przyzwyczaja do bólu. Kiedyś, pewna Sky myślała, że świat jest piękny i cudowny. Pot...