↔eleven ciggaretes

64 14 1
                                    

Minęła kolejna pełna godzina bezsenności, kiedy zapalała kolejnego papierosa, stojąc na werandzie za domem. Dziś nie paliła ze swojego balkonu. Nie chcę wpadać w rutynę - takie było jej usprawiedliwienie. Kiepskie, ale zawsze było.

Oparta łokciem o drewnianą kolumnę, uniosła wysoko głowę, obserwując czarny, jak smoła, nieboskłon. Ciemne grafitowe chmury zakrywały migające gwiazdy i okrąglutki księżyc, nie mogący swoim blaskiem przebić się przez grubą pierzynę.

Głód i burczenie w brzuchu tłumiła dymem, łaskoczącym jej drogi oddechowe. Nie chciała jeść. Nie miała na to nawet ochoty. A może nie chciało jej się iść do kuchni i męczyć z pijanym ojcem i jego kumplami.

Skronie nadal pulsowały jej od tej całej wrzawy. Zarówno tej z festynu, jak i jej własnego domu. Odgłosy pijackich kłótni słyszało pewnie już całe sąsiedztwo. Minami przymrużyła oczy, spuszczając wzrok na odziane w grube, kolorowe, frociaste skarpety stopy, niedbale włożone w za duże laczki. Mimika jej twarzy nie wyrażała żadnej znanej jej dotąd emocji. Była zgorzkniała albo rozczarowana. Dokładnie nie mogła określić. To było uczucie czegoś pomiędzy smutną pustką, a dręczącym niepokojem i poczuciem, że zrobiła coś nie tak. Znowu ją poniosło, wiedziała, ze musi stawić czoła temu uczuciu i zapłacić cenę za swój błąd. Dobrze, że była osoba, która jej wybaczy, zrozumie, nie pocieszy, skarci, ale wybaczy i nie był to Noyą. On nie musiał jej wybaczać, nie miał powodu.

Czarnej dziury wewnątrz siebie nie mógła wypełnić nawet czwarta fajka i chłodna yerba mate. Kończąc wypalać rulonik z nikotyną, zgasiła go w doniczce, a odpadek schowała do kieszeni. Nie chciała, żeby znowu kuzyn na nią krzyczał. Cholera, jak on jej potrafił zajść za skórę.

Wróciła do swojego pokoju, ówcześnie przebiegając szybko przez odcinek łączący aneks kuchenny i salon, i wskakując co drugi stopień na schody, zaczęła wspinać się na górę.

Znalazłszy się na piętrze, przebrała się w piżamę - to znaczy - zrzuciła z siebie zieloną bluzę razem ze stanikiem i w samych bokserkach, i luźnej koszulce jakiegoś oldschoolowego zespołu z lat osiemdziesiątych zakopała się w zimnej pościeli.

Leżąc na plecach, próbowała wymazać ze wspomnień całe dzisiejsze popołudnie. Nie chciała myśleć o niczym innym, jak tylko i wyłącznie o kartkówce z historii, na którą się nie nauczyła, ale ciągle napływające myśli nie pozwalały jej zmrużyć oka. Czuła się winna. Znowu to zrobiła. Znowu, znowu, znowu. Będzie zły i ją skrzyczy; a ona tak nie lubiła krzyczeć. Nie lubiła kłótni, nie tylko tych z ojcem i naćpanym kuzynem. Chociaż w jego przypadku nie wiedziała, czy jest pod wpływem, czy po prostu jest wyjątkowo głupi.
Nie mogła przestać wspominać, wszelkich błędów jakie popełniła i słów, które niepotrzebnie wypłynęły z jej ust. Po cholerę jej to wszystko było. Tylko przysporzy sobie więcej problemów. Miała dosyć po ostatniej podobnej akcji i chciała z tym skończyć. Chciała. Tak jak chciała rzucić palenie, bo wydaje na swój nałóg całe swoje kieszonkowe, które dostaje z alimentów.

Do tej pory wszystko układało się całkiem znośnie. A teraz wpadła. Głęboko, po kolana w gównie. Chciałaby wyjść, ale nie chce niepotrzebnie się trudzić, bo mogłaby jeszcze wyjść na tym stratna. Wolała sobie odpuścić i puścić wszystko w niepamięć. Tak robiła od zawsze i była to najsprawniejsza metoda, z jakiej kiedykolwiek korzystała. Prosta i najmniej samodestruktywna. Najlepiej o wszystkim zapomnieć i pozwolić temu odejść. Jest to długi i nużący sposób, ale przynajmniej sprawdzony. Działał, do czasu skończenia gimnazjum. Później było już tylko pod górkę, szczególnie w pierwszej klasie.

Coś nie pozwalało jej zamknąć całkowicie umysłu. Nie mogła dokonać wewnętrznego resetu. Nie potrafiła sama siebie zmusić do zaczęcia wszystkiego od nowa. Miała mętlik w głowie, który nie chciał odejść, a przynajmniej nie miał takiego zamiaru na conajmniej kilka dni, a może miesięcy?

Wierciła się, więc na materacu, dopóki nie poczuła czegoś ciężkiego opadającego na jej kolanach. Podniósłszy się na ugiętych łokciach, spojrzała przed siebie, wytężając wzrok w ciemności. Dostrzegła coś na kształt zwierzęcia i uświadamiając sobie, że to tylko jej durny pies. Westchnęła bezgłośnie, słysząc skrobania następnej przy łap małego białego kudłatego kundla ze schroniska.

– Więcej was matka nie miała...

Opadła bezsilnie, uderzając potylicą o wezgłowie łóżka. Syknęła głucho z chwilowego bólu, po czym delikatnie poczęła rozmasowywać obolałe miejsce. Kundel słysząc nagły dźwięk, podniósł łeb i wiedząc skurczoną właścicielkę zeskoczył z jej nóg i powędrował w jej kierunku, kładąc kudłaty łeb na jej podbrzuszu. Zlustrowała skurczonego zwierzaka i gładząc jego szorstkie futro, mruknęła, jak gdyby z nadzieją, że ją zrozumie:

— A myślałam, że potrafisz okazać skruchę tylko, jak chcesz dostać jedzenie.

ᶜⁱᵍᵃʳᵉᵗᵗᵉ ᵇᵘᵈˢ&ᵉᵐᵖᵗʸ ᵃˢʰᵗʳᵃʸˢ \ ⁿⁱˢʰⁱⁿᵒʸᵃ ʸᵘᵘ ◦ ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz