Rozdział 1

15.3K 280 13
                                    

Stoję przed wielkim lustrem, jeszcze większej łazienki, w biurze i przyglądam się swojemu odbiciu. Stresuję się jak nigdy dotąd. Moje brązowe czy są dziś wyjątkowo duże. Czy to strach? Oczywiście. A może niepokój? Tym bardziej. A wszystkiego powodem jest moja praca. To dzisiaj przechodzę na stanowisko samego prezesa Alasdair Corporation Inc. Największy budynek ze szkła i stali, jaki może znajdować się w centrum Los Angeles. Świetnie zaprojektowany i wyposażony w najnowszy sprzęt. Pracuje tutaj strasznie dużo niezliczonych dla mnie osób. A ja nie znam nawet jednej czwartej. Przez pół roku byłam sekretarką kierownika z zupełnie innego działu. Miałam bardzo dużo zajęć, ale dobrze zarabiałam. Nie wiem dlaczego zostałam przeniesiona, lecz przez to stworzyły się plotki. Chloe zwolniona, aby jej miejsce zajęła Aviana O'Connor-Blanco.
To jest temat, którym żyje nie tylko firma, ale i wszystkie media. Syn najbogatszego
biznesmena, student Akademii Architektury, poślubił nijaką sekretareczkę. Kim ja jestem przy nich? Ale to on mnie wybrał i uszczęśliwił, a nie ja jego.
Biorę głęboki oddech i przeczesuję palcami ciemne włosy. Na moich policzkach pojawia się rumieniec, ale jest on spowodowany jedynie nerwami. Nie mogę sobie pozwolić na dłuższą przerwę. Mój szef powinien zaraz się pojawić. Jest zawsze punktualny. Tego chyba najbardziej nie cierpi. Spóźnień. Nie chcę sobie nagrabić pierwszego dnia w pracy na nowym stanowisku. Przyciski w windzie i poranne powietrze. Cisza nieznajomych sprawia, że chcę pójść schodami. Będąc na miejscu, przechodzę do biurka, na którym stoi laptop, telefon oraz dokładnie poukładane teczki. Na razie nie mam nic, co mogę sobie zarzucić. Odsuwam wygodne, szare, krzesło i siadam. Biurko posiada kontuar, za którego niestety ledwo mnie widać. Za to ja mam lepszy widok na szklaną ścianę, za którą maluje się panorama pięknego Los Angeles. Po prawej stronie znajdują się drzwi z jasnego drewna, za którymi skrywa się gabinet prezesa. Jeszcze nigdy tam nie byłam. Nawet rozmowę kwalifikacyjną przeprowadzaliśmy w zupełnie innej sali niż tam. Przystosowanej specjalnie do takich spotkań. Cenił sobie prywatność i wpuszczał tam tylko pojedynczych kontrahentów. Słyszę dźwięk otwieranej windy i wiem, że pan O'Connor właśnie wchodzi na korytarz piętra. Prostuję się i poprawiam okulary, które są mi niezbędne do pracy przy komputerze. Odwracam delikatnie głowę, widząc jak w grafitowym, eleganckim garniturze, zbliża się do kontuaru, zwilżając językiem dolną wargę. Brązowe włosy, które w domu często układa niesfornie, dzisiaj są lekko zaczesane do tyłu. Nie widziałam go dzisiaj. Mimo że dzielimy jeden dom, ogromny dom, to wychodzę z niego wcześniej. Ja i mój mąż mieszkamy w prawym skrzydle, jego ojciec w lewym. Mamy wspólną kuchnię oraz salon. Ot, to co nas łączy.

- Dzień dobry, Aviano - rzuca rzeczowo i wyciąga rękę po listę, którą codziennie będę musiała przygotowywać.

To szkic spotkań, bo mogą się one zmienić w każdej chwili. Ktoś zawsze może zadzwonić i umówić się na kolejne.

Przez chwilę zastygam w bezruchu i zastanawiam się, gdzie mogłam to położyć. O nie. Zaczynam panikować. Przerzucam teczki z miejsca na miejsce, robiąc mały bałagan. Mój oddech przyśpiesza, gdy okazuje się że nie mogę tego znaleźć. Na policzkach na pewno już pojawiły się czerwone rumieńce. Jestem zażenowana tą sytuacją. Jak mogłam to gdzieś schować? Powinno leżeć na wierzchu. Czuję uścisk ręki. Przenoszę wzrok na pana O'Connora który trzyma moją, trzęsącą się dłoń.
- Poszukaj tego na spokojnie i przynieś do mojego gabinetu - mówi wolno, przez co dokładnie obserwuję ruch jego malinowych warg. - Poproszę kawę. Mam nadzieję, że znajdziesz cukier - dodaje ironicznie i odchodzi od mojego biurka, kierując się do gabinetu.
Drzwi zamykają się za nim, a ja siadam zaskoczona i zmieszana. Jego uwaga... Świetnie. Ten dzień nie rozpoczyna się za dobrze.
Kawa. Miałam zrobić kawę. Przytomnieję i zrywam się z krzesła. Wręcz biegnę co jest nie małym wyczynem w tak wysokich szpilkach jakie na sobie mam.
Kuchnia jest niewielkim, siwym pomieszczeniem wyposażonym w biało-siwe meble. Jeszcze z niej nie korzystałam. Na dole mieliśmy pokój gospodarczy.
Uświadamiam sobie, że nie mam zielonego pojęcia o tym jaką kawę pija mój szef. Postawiam więc zrobić taką jaką najbardziej lubi mój mąż licząc, że będzie mu smakować. Przecież w pewnym sensie mają podobne gusta. Może...Parzę kawę, nerwowo stukając palcami o blat. No już, proszę. W między czasie zastanawiam się nad tym gdzie położyłam listę. Na pewno ją przygotowałam.
Zagryzam mocno wargę powstrzymując krzyk rozpaczy. Przecież dzisiaj wszystko miało być bezbłędnie. Wyspałam się. Miałam dobry humor. Byłam nastawiona psychicznie. Teraz wszystko szlag trafia.
Biorę do ręki elegancką filiżankę i kończę parzenie kawy. Idąc do gabinetu pana O'Connora nie mogę powstrzymać drżenia rąk. Dlaczego tak się denerwuję? Prawda jest taka, że mój szef nie traktuje mnie ulgowo. Nawet w domu. Nie okazuje niechęci, lecz wiem że nie przepada za moim towarzystwem.
To bardzo stresuje i jest powodem tego iż cały czas zastanawiam się co zrobiłam źle. Biorę głęboki oddech i pukam.
- Proszę - słyszę.
Wchodzę do środka i automatycznie się rozglądam. Gabinet jest duży, lecz pusty. Kilka regałów z idealnie ustawionymi segregatorami, kanapa, stolik oraz szerokie dębowe biurko, przy którym siedzi mój szef i teść w jednym. Opiera ręce o biurko i bawiąc się długopisem, czyta dokument.
Zaraz na wejściu prostuje się i idę w jego kierunku w myślach błagając bym się nie potknęła. Droga jest prosta. Wyłożona czarną wykładziną. Więcej pewności siebie Avi. Brunet podnosi głowę i patrzy na mnie, gdy ostrożnie stawiam filiżankę.
- Pana kawa - staram się brzmieć spokojnie i opanowanie. Odstawiam naczynie i ponownie się prostuję.
- Widzę, że nie herbata - rzuca krótko. - Dziękuję. Przynieś mi listę i wracaj do pracy - wraca wzrokiem do dokumentu. Mój wcześniejszy kierownik był surowy, ale teraz mam poważnie pod górkę. I każdy kto myśli, że mam łatwo, jest w wielkim błędzie.
Kiwam głową czego pewnie i tak nie zauważył po czym opuściłam jego biuro. Od razu biorę się za szukanie tego cholernego świstka. Przecież musi gdzieś tu być.
Zależy mi, aby już dzisiaj nie popełnić żadnego błędu. Kartkę odnajduję pod swoim biurkiem. Całe szczęście.
Wstaję z kolan i odgarniam kosmyk, który musiał wypaść spod wsuwki, którą wzmocniłam idealnego koka na mojej głowie. Wygląd mam nienaganny. Wiem jak odpowiednio ubrać się do pracy. Idę w stronę gabinetu, ponownie tego dnia. Prezes sam otwiera mi drzwi, rozmawiając przez telefonu. Kiedy zabiera mi kartkę, nasze palce stykają się przez moment. Dziwne uczucie.
Przełykam ślinę i przyciągam dłoń do klatki piersiowej. Staję z nogi na nogę. Chyba powinnam juz iść.
Tak. Zdecydowanie powinnam to zrobić. Odwracam się i szybkim krokiem wracam do swojego miejsca pracy. Kiedy po godzinie w biurze pojawia się klientka, informuję o tym pana O'Connora. Przyjmuje ją bez problemu. Ja sama troszkę ogarniam swoje zadania. Nie jest to trudne. Będę musiała się przyzwyczaić do większej ilości pracy. Zależy mi na tym, aby tu zostać. Mimo tego, że jesteśmy rodziną, nie liczę na to, że bez problemu zachowam posadę. Mój teść zdecydowanie nie będzie miał skrupułów, by znaleźć na moje miejsce kogoś innego. Tu jestem pracownikiem. To wszystko.
Muszę się starać jak każdy inny i będę to robić. To moje postanowienie. W połowie dnia, komórka leżąca na biurku zaczyna wibrować. Na wyświetlaczu pojawia się imię "Natan"
Uśmiech wędruje na moje usta. Sięgam po urządzenie i przeciągam palcem odbierając.
- Cześć kochanie.
- Dzień dobry - słyszę jego pogodny głos. - Jak mija dzień pracy na nowym stanowisku?
- Szczerze to ciężko. - pierwszy raz od piątej rano pozwalam sobie na zgarbienie się.
- Tak? Ale wiesz, możesz rozlać kawę na jego koszulę. Tak przy okazji - śmieje się, co jest charakterystycznym dźwiękiem. Natan zazwyczaj ma bardzo dobry humor i jest pozytywnie nastawiony do życia. Potrafi znaleźć rozwiązanie z każdej sytuacji.
- Przyjedziesz po mnie? - pytam z nadzieją. Od razu poprawił mi humor.
- Przyjadę. Jasne, że przyjadę. O której Avi? - słyszę, że otwiera dom. - Właśnie wróciłem z zajęć.
- Kończę o piątej, więc może szósta? - przygryzam wargę i zakładam nogę na nogę.
Na razie jestem pewna, że mogę rozmawiać. Chwilowa przerwa. Przecież i tak nikt nie zobaczy.
- Szósta - zgadza się ze mną - Będę o szóstej. Wracaj do pracy, kochanie.
- Kocham Cię. - żegnamy się jeszcze i odkładam telefon.
Przysuwam się do biurka i przeglądam skrzynkę pocztową firmy. Jednakże wiadomość dostaję na swój mail. Zaskoczona otwieram szerzej oczy, widząc adres prezesa.
Od: Damien O'Connor
Do: Aviana O'Connor
Czytam pierwsze dwie linijki. Zapomniał o drugim nazwisku...A może napisał tak celowo? Ale po co?
"Myślę, że jest odpowiednia pora, aby wybrać się na lunch. Może iść pani ze mną, pani O'Connor. W zasadzie odmowa byłaby niestosowna."
Jestem na prawdę szczerze zdziwiona. Nie mam pojęcia co to ma znaczyć. Myślałam, że najchętniej to zamknąłby mnie tu żebym pracowała bez przerwy. Jeszcze raz czytam wiadomość. Nic mi się nie wydaje. Ewidentnie prosi, abym zrobiła sobie przerwę i poszła z nim na obiad.
Zbieram się w sobie i odpisuję.
Od: Aviana O'Connor
Do: Damien O'Connor
" Myślę, że równie niestosowne jest pisanie do mnie z taką propozycją podczas, gdy przebywasz zaledwie kilka metrów ode mnie Szanowny Tato. "
Dopiero po wysłaniu wiadomości analizuje jej treść. Od razu zaczynam żałować, ale jestem dobrze wychowana, a mnie zdenerwował.
Biorę głęboki oddech. Zirytuję go, czy obejdzie się? Nie chcę zostawać po godzinach. Mam lepsze zdjęcia. Chociaż i tu i tam, będziemy blisko.
Od: Damien O'Connor
Do: Aviana O'Connor
" Nie przeszliśmy na ty. Nie zapominaj o tym. A i byłbym skłonny przypomnieć ci, że ty tu jedynie dla mnie pracujesz. Twoim obowiązkiem jest wykonywanie moich poleceń. Nie będę się tłumaczył z tego, dlaczego do ciebie piszę, pani O'Connor."
Ledwo powstrzymując się od kilku życzliwych słów jakie bardzo chcę mu napisać, po prostu ignoruje wiadomość i wyłączam pocztę wracając do pracy. Muszę się opanować. Spokój jest najważniejszy. Poprawiam okulary, które cały czas zsuwają się z mojego nosa. Cholera, czemu tak bardzo wyprowadził mnie z równowagi? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, w momencie kiedy wychodzi z gabinetu rzucając mi jedynie chłodne, a zarazem ostre spojrzenie. Przywołuje windę i cierpliwie na mnie czeka. Prostuję się na skórzanym fotelu i intensywnie wpatruje w dokumenty przed sobą. Nie ma mowy. Niech mnie zapyta jak kulturalny człowiek za którego niby się ma.
- Aviana, nie będę się z tobą bawił jak z dzieckiem. Dostałaś polecenie, więc teraz je wykonaj. Chyba, że chcesz mnie zdenerwować i sprawić, że nie będę miły - mówi donośnie przeczesując palcami włosy.
- Właśnie o to chodzi. Nie jest pan miły.
- Dobrze. Nie licz więc na to, że zgodzę się na jakąkolwiek twoją prośbę - ostrzega. - Jeśli takie warunki pracy ci odpowiadają, to jedynie muszę ustąpić kobiecie - prycha i wywraca oczami. Po chwili metalowe drzwi zamykają się za nim.
Zrezygnowana uderzam głową o biurko. Robi mi się głupio. Koncentruje się na swojej pracy postanawiając przeprosić mężczyznę gdy wróci. Wiem, że ja i on mamy trochę racji. Mógłby być milszy, ale to mój szef. Nie mam na to wpływu. Jest taki młody, a taki lodowaty jak na swoją pozycje. Zamknięty na uczucia.
Może to właśnie to jest profesjonalizm. Wysłałam nadaną pocztę i Teraz biorę się za porządkowanie faktur. Skupiam na tym swoje myśli, aby nigdzie nie odbiegać. Wystarczy mi wrażeń na dzisiaj. Jeszcze dwie godziny do piątej i pan O'Connor wyjdzie pewnie do domu. Na pewno nie zabierze mnie ze sobą. Znając jego sympatię. Kręcę głową i odkładam fakturę. Mąż po mnie przyjedzie. Nie muszę się o to martwić. Zegar tyka nad moją głową. Telefon co chwila dzwoni, a ja staram się wyrabiać w umawianiu spotkań i udzielaniu informacji. Gdzie on do cholery jest?! Poleciał do Meksyku na ten lunch?
Denerwuję się odkładając telefon. Wchodzi do środka z dwoma mężczyznami. Przez chwilę dyskutują o czymś na środku holu. Wstaję, gdy przechodzi obok mojego biurka i mocno zagryzam wargę czując zdenerwowanie. Masz wszystkiego pod dostatkiem. A twoje czyny są wyraźniejsze niż słowa.

- Możesz wykasować trzy spotkania. Załatwiłem je. Monrosel, Sander i pan Christian Kasper - rzuca sucho nawet na mnie nie patrząc.
- Tak proszę pana - mówię na wydechu.
- Kończysz za półtorej godziny - zerka na zegarek i mruczy coś pod nosem. - Ile zostało spotkań? Dzwonił ktoś z Holgind Development?
- Dzwoniła jedynie pani Marks. Prosiła by się pan z nią skontaktował.
Kiwa głową i bierze ode mnie notatkę z numerem telefonu. Kieruje się do gabinetu, ale zawraca.
- Jeśli zadzwonią stamtąd, od razu mnie przekieruj. Nie ważne, czy dzisiaj, czy jutro, tak? - patrzy na mnie magnetycznie, chłodnym spojrzeniem.
- Oczywiście że tak - kiwam głową.
Brunet stuka palcami o kontuar i przygryza wargę. Jednak nic nie mówi, tylko odchodzi wracając do swojego gabinetu. Siadam, biorąc głęboki oddech.
Gdy jest za pięć piąta, staję pod drzwiami jego biura i niepewnie pukam.
- Proszę - słyszę odpowiedź. Naciskam klamkę i wchodzę do środka. Szef siedzi za stertą dokumentów.
- Chciałam tylko.... Zaprosił mnie pan na lunch, a ja zachowałam się bardzo źle więc.. przepraszam - nerwowo staję z nogi na nogę.
Podnosi na mnie wzrok, po czym opiera się wygodniej w fotelu. Milczy, co jest krępujące. Cały czas na mnie patrzy. Czuję się nie komfortowo.
- Możesz wracać do domu - mówi cicho i pochyla się nad dokumentami. - Tylko to był ostatni raz.
- Umówiłam się z Natanem na szóstą, więc zostanę jeszcze chwile. - odpowiadam i szybko wycofuję się.
Wracam do swojego biurka. W porządku. Może sytuacja została załagodzona. Tata Natana nie jest jego biologicznym ojcem. Sam miał 21 lat, gdy go adoptował. Mój mąż miał wtedy 11.
Nigdy nie pytałam Natana o jego rodzinę. Wiedziałam tylko tyle ile chciał mi powiedzieć.
Nie narzucałam się. Jeśli chcę o czymś wspomnieć, to sam od siebie to zrobi. Nie naciskam.
Jest za pięć szósta, a Damien jeszcze nie wyszedł. Pewnie musi zostać dłużej. Chowam wszystko i swój wyłączam komputer.
Wstaję, aby zebrać wszystkie rzeczy do torebki. W sumie dzień nie skończył się tak tragicznie. Zawsze mogło być gorzej. Mógł mnie na przykład zwolnić. A tego bym raczej nie chciała. Jesteśmy jak ogień i woda.
Nie mogę narzekać. Podchodzę do szafy i wyciągam płaszcz. Wkładam na ramiona brązowy materiał, a potem zapinam guziki. Telefon w mojej kieszeni wibruję i wiem, że Natan czeka na mnie już na dole. Biorę torebkę, ostatni raz zerkając na zamknięte drzwi od gabinetu. Później wychodzę.

Światełko NadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz