7.

968 85 4
                                    

Hope's Pov
Obudziłam się o 7.00.
Był ostatni dzień szkoły, z czego byłam niezmiernie szczęśliwa. Odpocznę przez dwa miesiące od ciągłych dziwnych spojrzeń i poniżania mnie.
Pchnięta nagłą energią szybko się ubrałam i zeskakując po schodach na dół, wbiegłam do kuchni.
- Co tak późno? - odezwała się ciotka Marge - Ja bym była gotowa już pół godziny temu!
Nie odpowiedziałam. Przywykłam już do jej ciągłego narzekania. Zjadłam kanapkę z serem, wzięłam plecak i pobiegłam do szkoły.
Tego dnia było uroczyste zakończenie roku szkolnego.
Westchnęłam głęboko i przekroczyłam próg mojego gimnazjum.
Niestety nie miało być tak wesoło, jak się zapowiadało.
Kiedy tylko weszłam do środka zostałam oblana wodą, przez niejaką Jessicę i jej dwie przyjaciółki.
Wszyscy na korytarzu zaczęli pokładać się ze śmiechu.
Czułam się upokorzona - tak, jak zawsze w tym budynku.
Nie dając im satysfakcji, nie okazałam żadnych uczuć na twarzy, tylko poszłam do łazienki.
Wzięłam do ręki papier i zaczęłam wycierać spódnicę, koszulę oraz twarz.
Po skończeniu tej czynności spojrzałam do lustra.
Wyglądałam maskarycznie.
Makijaż rozmazał się pod wpływem wody, włosy były mokre, tak, jak i reszta ubrania.
Ale nie miałam co zrobić. Nie zdążyłabym wrócić do domu i się przebrać, a w torebce nie znajdowały sję żadne kosmetyki, żeby poprawić make-up.
Z bólem głowy wyszłam z toalety i podążyłam w stronę sali gimnastycznej, gdzie miał się odbywać apel.
Nauczyciele patrzyli na mnie karcącym wzrokiem.
Myśleli, że specjalnie się oblałam, czy co?!

Jakoś przetrwałam tę godzinę stania i słuchania nudnych wypowiedzi nauczycieli i dyrektorki. Chciałam jak najszybciej opuścić szkołę i już do niej nie wracać, nie spotykać już nigdy więcej tych ludzi.
Wyszłam już z mniejszym zapałem, ale wciąż się cieszyłam.
Gdy weszłam do domu, Marge była niezwykle podekscytowana, co uznawałam za rzadką emocję u niej.
Od progu zaczęła świergotać. Z jej słowotoku nie potrafiłam zbyt wiele zrozumieć.
- Hope... posłuchaj! Jedziemy... bo... mój przyjaciel... powiedział... że nas weźmie ze sobą! I jedziemy... razem... z twoim... tatą! Ej.. stój... nie uciekaj, Hope! To ważne! Otóż... mój kolega zaprosił nas... jedziemy... do... Londynu... a więc...
- Stop, stop, stop! - przerwałam jej - Jedziemy do LONDYNU?! - rozdziawiłam usta ze zdziwienia.
- Tak! Już jutro, pakuj się! Lekarz powiedział, że tacie się to przyda.

Nie mogłam w to uwierzyć.
Jechałam do LONDYNU.
A co to oznaczało?
W Londynie mieszkał przecież Tom Hiddleston! Może uda mi się go spotkać? Ahh, to by było cudowne! Zobaczyć go na żywo, poczuć jego zapach i dotknąć...
Zaczynałam wariować z ekscytacji, między czasie pakując się.
Wieczorem byłam gotowa, rano mieliśmy wyjechać.
Poszłam do pokoju taty, pocałowałam go w policzek, mówiąc:
- Dobranoc, tato!
Następnie weszłam do swojego pokoju, wskoczyłam do łóżka i owinęłam się kołdrą. Zamknęłam oczy i wyobrażając sobie Toma, zasnęłam.

Rano obudziły mnie krzyki Marge. Przypominając sobie o wyjeździe, ubrałam się w wygodne ciuchy, wzięłam walizkę i w podskokach podbiegłam do ciotki stojącej pod drzwiami wejściowymi z moim tatą, który nie wyglądał za dobrze i wydawało mi się, że nie do końca wie, co się dzieje wokół niego.
Wyszliśmy na zewnątrz, zastając przyjaciela mojej cioci na podjeździe do domu. Pomógł mi zapakować walizkę do bagażnika, przy okazji przedstawiając się. Był to niczego sobie mężczyzna, z brązowymi włosami i o tego samego koloru oczach. Miał na imię Mike.
Wsiedliśmy do auta i rozpoczęliśmy naszą czterogodzinną podróż. Ubrałam słuchawki i już po chwili byłam kompletnie zanurzona w swoich myślach i muzyce, nie słysząc o czym rozmawiają dorośli.

Letters // Tom HiddlestonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz