9.

2.2K 109 46
                                    

— Staram się robić wszystko, co mogę, profesorze — syknęła Nadine. — Nie może pan wywierać na mnie zbyt dużej presji!

Snape odwrócił się gwałtownie i stanął naprzeciw niej.

— Ty, Edwards, jesteś ostatnią osobą, która będzie miała czelność mówić mi, co mam robić.

Nadine spuściła głowę i popatrzyła na profesora. Miał srogą minę, jego szczęka była zaciśnięta. Mruknął coś do siebie, a następnie dziewczyna się odezwała cichutko.

— Wychodzę z Harry'm, Hermioną i Ronem do Hogsmeade. Staram się odwrócić jego uwagę, tak jak profesor kazał.

— Dobrze. Wyjdź stąd. — Snape wskazał na dębowe drzwi. — Mam nadzieję, że spełnisz swoje zadanie co do Pottera.

Krukonka wyszła szybkim krokiem. Drżała. Profesor Snape zawsze ją troszeczkę przerażał. Poprawiła herb Ravenclawu na bluzce i przeczesała palcami włosy.

— Edwaaaaards! — usłyszała głos Katherine. Nastolatka stała pod ścianą z Luną Lovegood i Martiną Balamonte.

Martina była szczupłą, wysoką uczennicą domu Roweny Ravenclaw. Miała brązowe, kręcone włosy i jasną karnację. Gdy na kogoś spojrzała, jej zielonkawe oczy przeszywały na wylot. Nadine zawsze zazdrościła jej nienagannego wyglądu. Martina cokolwiek by nie założyła, zawsze wyglądała fenomenalnie.

— Tak się zastanawiałyśmy... zastanawiałam... chciałabyś z nami iść do Hogsmeade w niedzielę? — spytała Martina, uśmiechając się lekko do panny Edwards.

— Um, tak właściwie... jestem umówiona. — odparła Nadine. — Może innym razem?

— Och. Tak, tak, jasne. Przepraszam, muszę już wracać do biblioteki. Eseje się same nie napiszą, same rozumiecie. — mówiąc to, odeszła. Nadine poczuła się winna. Zawiodła Martinę. Postanowiła, że zaprosi ją za tydzień.

— Luna? — zagadnęła Katherine. Blondynka spojrzała na nią spod różowych okularów i złożyła egzemplarz "Żonglera". — Dlaczego nosisz te okulary?

— Chronią mnie przed gnębiwtryskami — powiedziała spokojnie.

— Co to są gnębiwtryski? — Nadine zmarszczyła nos.

— Wchodzą przez uszy i mieszają nam w mózgu.

Dziewczyny mruknęły ciche "aha" i popatrzyły na siebie. Cała trójka postanowiła, że pójdzie w ślady Martiny i wspólnie odrobią lekcje w bibliotece.

* * *

— Panie Malfoy, słyszy mnie pan?

Draco podskoczył na łóżku. Otworzył szeroko oczy i przebiegł wzrokiem po pani Pomfrey, Blaise'ie, Pansy i Eileen. Wszyscy wpatrywali się w niego jak w obrazek. Zmarszczył brwi i zapytał:

— Co ja tutaj robię?

Pansy rzuciła się mu na szyję i zaczęła szlochać. Draco położył rękę na jej plecach. Miał minę, jakby nie za bardzo wiedział, co się dzieje i dlaczego Parkinson ryczy.

— Już tydzień leży pan w Skrzydle Szpitalnym — wyjaśniła pielęgniarka, przykładając dłoń do jego czoła. — To raczej dość długo, jak na zwykły atak furii.

— Co? — nadal nie rozumiał. — Parkinson, do cholery, przestań moczyć mi koszulę. Była droższa niż całe twoje istnienie.

Pansy pociągnęła nosem i odsunęła się od Malfoya. Blondyn z obrzydzeniem spojrzał na mokrą plamę na jego piersi.

— Nic nie pamiętasz? — zapytała Eileen.

— Oczywiście, że pamiętam! — oburzył się.

— Myślałam, że-że j-już się nie ob-b-budzisz! — zawyła Pansy. Blaise i Draco unieśli jedną brew.

— Niby dlaczego? — zapytali jednocześnie, popatrzyli na siebie i wybuchli śmiechem.

Draco wstał z łóżka, zdjął przemoczoną koszulę i rzucił nią Pansy w twarz. Wzięła ją w ręce i uniosła na niego pytające spojrzenie.

— Wytrzyj się, bo wyglądasz gorzej niż zawsze — burknął. Zauważył, że Pansy patrzy się na jego nagą klatkę piersiową. Poklepał się po wyrobionych mięśniach brzucha i przetarł twarz dłonią. Wziął bluzę z napisem "Malfoy 03" i założył ją na siebie, po czym opuścił pomieszczenie, jak gdyby nigdy nic.

Magia gwiaździstej nocy || Draco MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz