— Staram się robić wszystko, co mogę, profesorze — syknęła Nadine. — Nie może pan wywierać na mnie zbyt dużej presji!
Snape odwrócił się gwałtownie i stanął naprzeciw niej.
— Ty, Edwards, jesteś ostatnią osobą, która będzie miała czelność mówić mi, co mam robić.
Nadine spuściła głowę i popatrzyła na profesora. Miał srogą minę, jego szczęka była zaciśnięta. Mruknął coś do siebie, a następnie dziewczyna się odezwała cichutko.
— Wychodzę z Harry'm, Hermioną i Ronem do Hogsmeade. Staram się odwrócić jego uwagę, tak jak profesor kazał.
— Dobrze. Wyjdź stąd. — Snape wskazał na dębowe drzwi. — Mam nadzieję, że spełnisz swoje zadanie co do Pottera.
Krukonka wyszła szybkim krokiem. Drżała. Profesor Snape zawsze ją troszeczkę przerażał. Poprawiła herb Ravenclawu na bluzce i przeczesała palcami włosy.
— Edwaaaaards! — usłyszała głos Katherine. Nastolatka stała pod ścianą z Luną Lovegood i Martiną Balamonte.
Martina była szczupłą, wysoką uczennicą domu Roweny Ravenclaw. Miała brązowe, kręcone włosy i jasną karnację. Gdy na kogoś spojrzała, jej zielonkawe oczy przeszywały na wylot. Nadine zawsze zazdrościła jej nienagannego wyglądu. Martina cokolwiek by nie założyła, zawsze wyglądała fenomenalnie.
— Tak się zastanawiałyśmy... zastanawiałam... chciałabyś z nami iść do Hogsmeade w niedzielę? — spytała Martina, uśmiechając się lekko do panny Edwards.
— Um, tak właściwie... jestem umówiona. — odparła Nadine. — Może innym razem?
— Och. Tak, tak, jasne. Przepraszam, muszę już wracać do biblioteki. Eseje się same nie napiszą, same rozumiecie. — mówiąc to, odeszła. Nadine poczuła się winna. Zawiodła Martinę. Postanowiła, że zaprosi ją za tydzień.
— Luna? — zagadnęła Katherine. Blondynka spojrzała na nią spod różowych okularów i złożyła egzemplarz "Żonglera". — Dlaczego nosisz te okulary?
— Chronią mnie przed gnębiwtryskami — powiedziała spokojnie.
— Co to są gnębiwtryski? — Nadine zmarszczyła nos.
— Wchodzą przez uszy i mieszają nam w mózgu.
Dziewczyny mruknęły ciche "aha" i popatrzyły na siebie. Cała trójka postanowiła, że pójdzie w ślady Martiny i wspólnie odrobią lekcje w bibliotece.
* * *
— Panie Malfoy, słyszy mnie pan?
Draco podskoczył na łóżku. Otworzył szeroko oczy i przebiegł wzrokiem po pani Pomfrey, Blaise'ie, Pansy i Eileen. Wszyscy wpatrywali się w niego jak w obrazek. Zmarszczył brwi i zapytał:
— Co ja tutaj robię?
Pansy rzuciła się mu na szyję i zaczęła szlochać. Draco położył rękę na jej plecach. Miał minę, jakby nie za bardzo wiedział, co się dzieje i dlaczego Parkinson ryczy.
— Już tydzień leży pan w Skrzydle Szpitalnym — wyjaśniła pielęgniarka, przykładając dłoń do jego czoła. — To raczej dość długo, jak na zwykły atak furii.
— Co? — nadal nie rozumiał. — Parkinson, do cholery, przestań moczyć mi koszulę. Była droższa niż całe twoje istnienie.
Pansy pociągnęła nosem i odsunęła się od Malfoya. Blondyn z obrzydzeniem spojrzał na mokrą plamę na jego piersi.
— Nic nie pamiętasz? — zapytała Eileen.
— Oczywiście, że pamiętam! — oburzył się.
— Myślałam, że-że j-już się nie ob-b-budzisz! — zawyła Pansy. Blaise i Draco unieśli jedną brew.
— Niby dlaczego? — zapytali jednocześnie, popatrzyli na siebie i wybuchli śmiechem.
Draco wstał z łóżka, zdjął przemoczoną koszulę i rzucił nią Pansy w twarz. Wzięła ją w ręce i uniosła na niego pytające spojrzenie.
— Wytrzyj się, bo wyglądasz gorzej niż zawsze — burknął. Zauważył, że Pansy patrzy się na jego nagą klatkę piersiową. Poklepał się po wyrobionych mięśniach brzucha i przetarł twarz dłonią. Wziął bluzę z napisem "Malfoy 03" i założył ją na siebie, po czym opuścił pomieszczenie, jak gdyby nigdy nic.
CZYTASZ
Magia gwiaździstej nocy || Draco Malfoy
FanfictionSzczęście i miłość - to wszystko, czego pragnął uczeń szóstego roku w Hogwarcie, Draco Malfoy. Niechętnie przystał na bycie śmierciożercą i choć bardzo przeszkadza mu to w codziennym życiu, czuje się z tego dumny. Nienawidzony przez wszystkich dooko...