Rozdział 25

161 16 16
                                    


Dalsza część drogi upłynęła nam w akompaniamencie muzyki dobiegającej ze starego radia samochodowego. Po wymierzonym ciosie Olivier nie śmiał odezwać się już ani jednym słowem. Najprawdopodobniej słusznie obawiał się konsekwencji związanych w ponownym zawarciem głosu. Jego namolność oraz stwierdzenia nacechowane aż nazbyt wielką pewnością siebie wprowadzały mnie w stan wrzenia, a deklaracja, że zostanie ojcem moich dzieci przekroczyła wszelkie granice. To była przesada i miałam nadzieję, że po mojej gwałtownej reakcji zdał sobie z tego sprawę.

Kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce, a moim oczom ukazał się gmach kasyna, moje serce przyspieszyło. Poczułam coś w rodzaju nagłego rozemocjonowania, ale jednocześnie również obaw odnośnie niespełnienia mojego planu. Z jednej strony bałam się, że nie wszystko pójdzie po mojej myśli i w zasadzie posiadałam ostatnią szansę na wycofanie się, zaś z drugiej nie zamierzałam z niej skorzystać. Nie mogłam pozwolić sobie na odwrót w takim momencie, nie po tym wszystkim co się wydarzyło. Byłam zdeterminowana do osiągnięcia swojego celu bez względu na wszystko. Zresztą nie pozostało mi już nic do stracenia, ponieważ już dawno utraciłam to, co miało dla mnie jakiekolwiek znaczenie – możliwość spełnienia swoich marzeń i planów, spokojne, poukładane życie, czyste sumienie oraz godność osobistą.

Wysiadłam z samochodu, a zaraz po mnie zrobił to Olivier oraz trójka dziewczyn, które przez całą drogę spoczywały na jego tylnych siedzeniach. Odgarnęłam za ucho część swoich włosów, gdyż podmuch wieczornego wiatru zwiewał je na moją twarz, z kolei przenosząc spojrzenie na zielonookiego, który zbliżył się do mnie niepewnie niczym zbity pies.

- Co jeżeli go tam nie będzie? - spytał z lekkim zawahaniem.

- Nie przyjmuję tego do swojej świadomości – odparłam sucho, a ten wyciągnął z kieszeni spodni paczkę papierosów, następnie wyjmując z niej jednego. Odpalił go przy pomocy zapalniczki, którą zgarnął z biurka właściciela burdelu tuż przed opuszczeniem budynku. - Nathaniel musi tam być. Nie ma innej możliwości.

- Skoro tak sądzisz...

Zaciągnął się, kolejno wypuszczając z ust kłąb trującego dymu, którego nieprzyjemny zapach momentalnie przedostał się do moich nozdrzy. Odruchowo zwróciłam twarz w przeciwną stronę i odgoniłam go od siebie ręką, lecz na nic się to zdało. Jego przykra woń wciąż drażniła mój niezwykle wyczulony węch, więc aby nie przedłużać i oddalić się od niego w jak najszybszym tempie powiedziałam:

- To jest ten moment, kiedy nie ma już odwrotu. Dlatego zależy mi na tym, żebyś dbał o to, aby nie stała mi się krzywda.

Mężczyzna przeniósł na mnie wzrok i przywróciwszy wolność kolejnemu obłokowi patogennego dymu, uśmiechnął się czarująco.

- Twoje bezpieczeństwo jest dla mnie priorytetem.

***

Po wejściu do kasyna spostrzegłam, że jego wnętrze było uderzająco podobne do wnętrza „Czerwonej Latarni". Co rusz dostrzegałam akcenty o czerwonej barwie, zaś same ściany również pokrywał intensywny szkarłat. Sporo osób, których dominującą część stanowili mężczyźni, siedziało przy okrągłych stolikach, a ich rozstawienie wyglądało identycznie jak w burdelu, do którego zostałam odsprzedana. Nawet zapach, których roztaczał się po pomieszczeniu wydawał mi się być znajomy. Wcale mi się to nie podobało.

Jednak nie skupiając się zbyt długo na wystroju, który w gruncie rzeczy nie miał najmniejszego znaczenia, rozejrzałam się wokoło. Stawiając krok wprzód, omiotłam wzrokiem każdego przedstawiciela płci przeciwnej, który znajdował się w jego zasięgu. Ku mojemu zadowoleniu odnalazłam wśród nich tego, dla którego przybyłam do owego miejsca.

Czerwona LatarniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz