Rozdział 20

194 18 8
                                    

Odgłos tłuczonego szkła rozbrzmiał pośród czterech ścian sąsiedniego pomieszczenia, a wraz z nim seria przekleństw wchodzących w skład agresywnych wrzasków dobywających się z gardła oprawcy. Cierpienie go stworzyło na dnie czarnego morza. Wyrosły w nienawiści, zawiści, hipokryzji oraz gniewie, a najcięższym z emocji był ich brak. Świnia wchłaniana przez skowyt bólu osób, których życia przemieniła w pogorzelisko. Brudny śmieć doszczętnie dewastujący szczęście mojej rodziny, jakim emanowała zanim stał się jej częścią. Teoretycznie, gdyż praktycznie nigdy nie uznawałem go za jej członka. Nienawidziłem go z całego serca i chociaż mijało się to z moralnością, życzyłem mu śmierci. Każdego dnia, każdej nocy modliłem się o zadośćuczynienie za zło, jakie rozsiewał wokół siebie. Pragnąłem, by karma wzięła go w swoje ręce, wymierzając odpowiednią karę.

Narzuciłem błękitny, puchaty koc na swoje plecy, po czym wyszedłem z pokoju, który dzieliłem z młodszą siostrą, która tamtejszego wieczoru nocowała u koleżanki. Całe szczęście, ponieważ dzięki temu nie była świadkiem kolejnej awantury urządzanej przez ojczyma. Ruszyłem wzdłuż podłużnego holu, którego ściany okryte były przez jej amatorskie rysunki dalmatyńczyków. Omiatałem je wzrokiem, ściślej otulając się swoim ulubionym kocykiem, aż w końcu dotarłem do kuchni, po której roznosił się ogrom krzyków oraz rozpaczliwy szloch mojej matki, gdy ręka mężczyzny z impetem trafiła w jej policzek. Na skutek niewiarygodnie silnego uderzenia, opadła bezładnie na podłogę pokrytą przez tysiące malutkich kawałeczków rozbitego szkła, które niemiłosiernie wbijały się w jej rozdygotane ciało.

Bezgłośnie przyglądałem się tragicznemu przedstawieniu rozgrywającemu się na moich oczach, nie potrafiąc przyczynić się do przyspieszenia jego zakończenia. Byłem wówczas jedynie wątłym nastolatkiem, który nijak mógł równać się z wysoką, barczystą sylwetką mojego ojczyma.

- Na co się kurwa gapisz szczylu? - warknął napastliwie, mierząc mnie wrogim spojrzeniem. Chwilę później wykonał krok w moim kierunku, wręcz emanując wściekłością, która ze względu na swoje niepowstrzymanie była przerażająca.

Niewiele myśląc, schyliłem się i chwyciłem jeden z większych krystalicznych odłamków, kolejno wystawiając go w jego stronę, nim zdążył znaleźć się tuż przy mnie. Czułem, jak moja ręka drżała pod wpływem nagłych, nieopanowanych emocji, a przez gardło z niemałym trudem przemykała spora dawka śliny. Jednakże oprawca mojej rodziny niewiele robił sobie z mojego desperackiego ruchu, czym prędzej wytrącając z mojej dłoni prowizoryczną broń.

- Jesteś żałosny – zakpił szyderczym tonem, z kolei chwytając mocno moje cherlawe ramię, niemalże miażdżąc je swoim uściskiem. - A teraz zjeżdżaj i żebym cię tu więcej na oczy nie widział gówniarzu! - Gwałtownie wyrzucił mnie z kuchni, powracając do mojej rodzicielki skowyczącej na podłodze.

Przed odejściem spojrzałem na nią po raz ostatni, jednak nie odwzajemniła mojego gestu, ponieważ rozdzierające serce wycie było jedynym, na co mogła się zdobyć. Zagryzając swoją dolną wargę, odwróciłem głowę w przeciwną stronę. Zakląłem pod nosem, po czym ubrałem prędko pierwsze lepsze buty i opuściłem mieszkanie, trzaskając głośno drzwiami.

Błąkałem się po okolicy bez jakiegokolwiek celu, otulony przez błękitny, puchaty koc. Jednak ten na nic się zdał, gdyż w obliczu wyjątkowo niesprzyjającej pogody, w tym mroźnego wiatru, który wprowadzał mnie w stan drżenia, był kompletnie bezużyteczny. Moje ubrania niezbyt chroniły mnie przed wyraźnie odczuwalnym chłodem. Niedostatecznie ocieplały moje zmarznięte do szpiku kości ciało wałęsające się pomiędzy kamienicami choćby zagubiona dusza, której nie było dane zaznać spokoju. Spokój i harmonia były odległe tak długo, dopóki ojczym gościł w życiu moim oraz mojej młodszej siostry i matki, która z niezrozumiałych dla mnie powodów nie zamierzała się go pozbyć. Przetrzymywanie tyrana pod swoim dachem uważałem za istny masochizm.

Czerwona LatarniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz