15

70 5 0
                                    

Audivin


Błękit to kolor który trudno opisać. Zaczyna się od jasnego, prawie białego, niebieskiego, a kończy na delikatnym fiolecie, który podchodzi pod wyblakłą lawendę. A jednak jego nazwa pochodzi od nieba. Nieboskłon jest błękitny, lecz czemu? Bo białe chmury na niebieskim ładnie wyglądają? Na pewno to nie jest powód. Kolor błękitny, a inaczej lazurowy, podobno symbolizuje wierność, stałość uczuć, czystość i trwałość. Czystość? Owszem. W niebie na chmurach mamy bardzo czysto, zresztą na górze bogów również panuje dziwny, aż podejrzany ład. Trwałość? Nie byłbym pewien, czy niebo jest stałe. Nieboskłon na pewno nie jest stały, lecz niebo jako schronienie bóstw? Brzmi całkiem sensownie, lecz istnienie bóstw nie jest trwałe. W końcu kiedyś może się zdarzyć, że wszystkie ziemskie istoty przestaną wierzyć i pozostanie po nas jedynie proch, lecz i na to jesteśmy przygotowani. Cztery główne bóstwa nie mogą zginąć, ponieważ stworzone są z krwi i kości. Czemu więc reszta bóstw jest z prochu? Może dlatego, że powstali później? Albo, że powstali z wiary, która nie jest do końca stała. Stałość uczuć jak najbardziej charakteryzuje wszystkie bóstwa. No właśnie wszystkie oprócz mnie. Bóstwa jako istoty żyjące po paręnaście milionów lat nie powinny mieć uczuć. Szczególnie te zrodzone z prochu. A co jeśli wilczyca miała rację? Jeśli naprawdę ja również jestem zbudowany z krwi i kości? Istnieje tylko jeden sposób, aby się o tym przekonać. Jeśli nie jestem z prochu to teoretycznie... Nie ten test nie wyjdzie. Zresztą jak ja miałbym to zrobić? Wierność bóstw jest podważalna. Nie każde bóstwo jest wierne. Akurat to jest sprawa osobista, lecz bóstwa zbudowane z prochu nie mają ani poczucia winy, ani poczucia zdrady, ani nawet godności. Tym właśnie sposobem jesteśmy najlepszymi sędziami. Potrafimy rozwiązać każdy spór. No prawie każdy, ponieważ nie nasz. Naszych sporów nie da się rozwiązać. Na przykład słońce i deszcz. Są od wieków skłóceni, lecz czasami chcica słońca wzrasta, deszcz nie wytrzymuje i się bzykają, a jak się bzykają to powstaje tęcza. Właśnie tak powstała tęcza... Tak mamy klacz tęczę w niebie, lecz na szczęście jako bóstwo nie powstała z klaczy i ogiera, lecz z prochu. Całe szczęście, bo kolejne nieśmiertelne bóstwo nie jest tam potrzebne. Uwierzcie. Wykryte nieśmiertelne bóstwa nie są potrzebne w niebie, ponieważ od lat jest tak, że czasami miewają lepsze, a czasami gorsze dni. Czasami przez całe tysiąclecia się do siebie nie odzywają, a już wtedy należy się bardzo martwić.
Nagle ktoś zaczyna szturchać mnie w łopatkę. Nerwowo zaczynam mrugać, po czym rozglądam się dookoła, gdzie zauważam czuprynę czarnych włosów Mike'a.
- Co ty się tak zamyślasz? - pyta, kręcąc niedowierzająco głową na boki. - Mam nadzieję, że zaczniesz myśleć na dzisiejszej jeździe. - wysila się i drapie mnie po szyi, po czym prowadzi mnie do stajni i zostawia przypiętego na myjce. Brunet wraca kilkanaście minut później z siodłem, ogłowiem i czaprakiem oraz całą resztą osprzętu.

Mija nie całe czterdzieści minut, a stoję na myjce, cały czas przypięty na dwóch uwiązach, lecz tym razem są one przypięte do ogłowia, na którym dwa dni wcześniej zaczął mnie uczyć brunet. Zasada jest prosta. To coś co mam zaciska mi się na nosie z prawej strony to skręcam w lewo, a jak zaciska się z lewej to skręcam w prawo, ponieważ działa to na zasadzie dźwigni, lecz jak zaciska się równo na obydwóch to hamuje, albo staje. Zależy wtedy wszystko od dosiadu jeźdźca. Wracając do tego co mam na sobie. Na łbie mam czarne ogłowie hackamore ze złotym, łańcuszkowym naczółkiem, który dziwnie dzwoni przy każdym moim ruchu łba. Na moim grzbiecie znajduje się żółty czaprak, który obszyty jest piękną, białą, plecioną lamówką, a na nim jest czarne siodło wszechstronne o profilu skokowym, pod którym znajduje się podkładka amortyzująca, która obszyta jest białą wełną. Siodło przymocowane jest na moim grzbiecie za pomocą czarnego popręgu z fartuchem. Do siodła i popręgu przymocowany jest natomiast czarny napierśnik, który również ma taki złoty łańcuszek, z jakiego wykonany jest naczółek, lecz ten jest mocno przymocowany do skórzanych pasów. Na koniec wszystkie cztery nogi mam dosłownie uzbrojone w czarne ochraniacze terenowe, a przednie nogi dodatkowo w kaloszki.
- Ładnie się prezentuje ten twój nowy rumak. - odzywa się jakiś mężczyzna, który zmierza korytarzem i staje centralnie przede mną. Na głowie ma natomiast, dosłownie tornado, blond włosów.
- Oszczędź sobie tego Jase. - odpowiada Mike, który właśnie zapina czapsy. - Czego chcesz? - pyta, po czym bierze toczek, który zakłada sobie na głowę i zapina.
- Chciałem zobaczyć to twoje nowe cudo. - oznajmia wścibsko. - I powiem Ci, że szału nie robi. Na nim chcesz pojechać te zawody za tydzień? - pyta chamsko. - Na twoim miejscu już dawno sprawdziłbym, czy takie monstrum nie boi się przeszkód crossowych. - oświadcza, kiedy Mike odpina mi drugi uwiąz, a ja robię długi krok w stronę blondyna. Ja się niczego nie boję - prycham mu w twarz.
- Zostaw go Audivin. Szkoda zachodu. - uspokaja mnie brunet, a ja podążam za nim. Nie pytajcie jak wpadł na moje imię. Spojrzał na auto, na mnie, z powrotem na auto, po czym powiedział, że nazwie mnie Audi, a po chwili powstało Audivin, bo uznał, że Audi brzmi jakbym był klaczą. Musiałem przyznać mu niestety racje.
Docieramy na jakiś zapiaszczony plac, gdzie czarnowłosy jeszcze mocniej podpina mi popręg. To w ogóle jest możliwe? Po czym podprowadza mnie pod jakieś schodki na które wchodzi.
- Mam nadzieje, że przyjąłeś jeźdźca, bo jeśli nie to właśnie spisuje się na pewną śmierć. - szepcze do siebie, po czym wkłada jedną nogę w strzemię, odbija się i siada, natychmiastowo łapiąc drugie. - Dobry konik. - chwali mnie drapiąc przy kłębie, gdzie nie ma czapraku. Ściska delikatnie łydki, a ja ruszam posłusznie stępem, i właśnie na takiej jeździe polegającej głównie na kręceni kółek, robieniu serpentyn, zatrzymaniach i przejściach mija nam godzina, po której brunet poluźnia mi popręg i otwiera bramę pilotem, po czym postanawia na mnie podjechać, aż pod samą stajnię. Jak jesteśmy już prawie przy niej zatrzymuje mnie i drapie po szyi, chwaląc i wyciągając w stronę mojego pyska, smakołyk. Niechętnie wyginam szyję, po czym wącham smakołyk i prycham. - Jesteś jedynym koniem, który ich nie lubi. - stwierdza, po czym rzuca smakołyk w stronę pastwisk, a po chwili jakiś s konie podbiega i go zjada. Ok. Chłopak zsiada, po czym podciąga strzemiona i kieruje się ze mną na myjkę, gdzie szybko pozbywa się mojego sprzętu i zlewa mi nogi zimną wodą, po czym zakłada jakieś dziwne ochraniacze i derkę. Czyżby to było magnetyczne? Na koniec brunet odprowadza mnie do boksu, po czym zdejmuje mi kantar. Wyglądam przez okno, gdzie zauważam Okatte, która spokojnie się pasie z innymi końmi. Mam nadzieję, że legenda o ziemi niczyjej jest prawdziwa, bo jeśli nie to za niedługo ta stajnia poniesie klęskę...

Przed zachodem słońca, wszystkie konie sprowadzone zostają z pastwisk razem z Okatte. Wszystkie konie zaczynają zajadać się kolacją, kiedy ostatni stajenny opuszcza budynek. Czarami otwieram boks, po czym podchodzę do boksu gniadoszki.
- Zaobserwowałaś jakieś dziwne zjawiska na niebie? - pytam klaczy, a ta spogląda na mnie zdziwiona.
- Miło Cię widzieć Audivinie. - prycha w odpowiedzi. Czemu klacze obrażają się o byle gówno? Tym akurat nie różni się od Murandii, lecz ona taka była z charakteru, a nie z powodu władających nią uczuć.
- To znaczy, że widziałaś, czy nie? - pytam dla upewnienia, lecz klacz nie odpowiada. Jeszcze brakuje mi obrażonej gniadoszki. Wszystkie konie jedzą i spoglądają na mnie co jakiś czas dziwnym spojrzeniem. Przewracam oczami zauważając jej dziecinne zachowanie, po czym otwieram również jej boks, aby przyjrzeć się jej. Staje przed Okatte, lecz ta nie reaguje. - Okatte. - odzywam się, lecz obrażalska, jedynie spogląda na mnie nie unosząc łba, po czym z powrotem spuszcza wzrok. - Okatuś. - wymyślam na szybko jakieś przezwisko, na co klacz wybucha śmiechem.
- Jak ty mnie nazwałeś? - pyta niedowierzająco, a ja uśmiecham się delikatnie. Od obraziła się, więc jest dobrze.
- To widziałaś coś podejrzanego, czy nie? - ponawiam pytanie, lecz klacz dalej nie odpowiada. - Okatte. - zwracam się do niej pełnym i poprawnym imieniem, kiedy słyszę jak drzwi się otwierają. O matko. Szybko teleportuje się do swojego boksu, po czym czarami go zamykam. Słyszę jak stajenny, podchodzi do boksu klaczy, przez co wyglądam na korytarz, gdzie widzę jak mężczyzna, niedowierzająco kręcąc głową zamyka jej boks. Dobra, dopóki ona się nie uspokoi to mi nic nie powie, więc pozostaje mi czekać do jutra. - i z tą myślą zasypiam na stercie słomy...

BÓSTWA; Wygnańcy [✔]Where stories live. Discover now