34

42 3 0
                                    

Okatte


Uniosłam leniwie powieki, mój wzrok trafił na Eghitei i powędrował wokół jaskini. Tair skulona spała gdzieś w kącie, a mnie i klaczkę przykrywało skrzydło Audivina, który jeszcze spokojnie spał. Ozyrys kręcił się po polanie niespokojnie i wymieniał spojrzenia ze skurczonym do wielkości konia smokiem. Hirador kręcił łbem i cały czas poprawiał nerwowo skrzydła.

Minęła dłuższa chwila, aż poczułam szarpnięcie za ogon. Spojrzałam na klaczkę, ktorej oczy przybrały dziś kolor jasnego fioletu. Pociągnęłam ją za ucho, a klacz podniosła się zsuwając z siebie skrzydło ogiera. Otrzepała się i pomachała skrzydełkami. Nagle ruszyła biegiem w stronę Hiradora, a ja pokiwałam głową.

Zaczęła skakać wokół śnieżnego smoka, który rozprostował skrzydła, aby klaczce łatwiej było biegać wokół. Ozyrys położył po sobie uszy, ale gdy klaczka stanęła między nimi znów otrzepując się kary ogier złapał ją za pasemko śnieżnej grzywy. Patrzyłam na nich, do póki nie poczułam jak Audivin pocierał moją szyję.

— Jak się spało? — Zapytał ogier zabierając skrzydło i sprawiając, że te zniknęły. Spojrzałam na niego kątem oka i westchnęłam, przewracając się na plecy.

— Nie mogę zaliczyć tego snu, do najgorszych, ale śnił mi się Anubis. Ten ogier został unicestwiony za nic. — Pokręciłam łbem, patrząc się w kamienny sufit.

Audivin wyraźnie zmieszany nie odpowiedział mi, a po chwili westchnął. — Zobaczę, co da się z tym zrobić. — Objaśnił, czułam, jak wpatruje się w miejsce, gdzie powinien być mój róg.

— Dziękuje. — Otarłam łeb i jego łeb, przewróciłam się na bok i podniosłam. Nie mogłam wyprostować skrzydeł, więc dalej trzymałam je przy sobie.

Szary ogier również podniósł się na kopyta, a Tair dalej spała w oddalonym od światła końcu jaskini. Wyszliśmy żywym truchtem na polanę, gdzie Eghitei maltretowała skrzydła Hiradora, próbując do końców osadzonych wysoko.

— Eghi! — Zawołałam, a klaczka obróciła się w naszą stronę i podbiegła, od razu wbiegając pomiędzy kopyta Audivina.

Młode bóstwo miało wiele energii, która powoli zamieniała się w magię w jej rogu. Ugryzła mnie w kopyto więc natychmiast je podniosłam kręcąc łbem i kładąc po sobie uszy. Jednakże klaczka na tym nie skończyła, bo znów ruszyła w stronę zmęczonego Hiradora.

Szłam powoli w stronę Ozyrysa równo z Audivinem, gdy pomiędzy mną, a nim zmaterializował się kasztan, sprawiając, że siła, którą roztaczał wywróciła mnie. Szybko podniosłam się z fuknięciem, na co Audivin mordował wzrokiem rozbawionego z lekka kasztana.

Hirador złożył wielkie skrzydła, patrząc wzrokiem mordercy na kasztana. Rzuciłam łbem odrzucając grzywkę, a klaczka wbiegła między moje tylne nogi i ogon uciekając przed obcym. Podniosłam dumnie łeb do góry, odwracając go od kasztana, który rzucił cicho "sorry".

— Do dupy czuję się bez rogu. — Powiedziałam stając obok smoka, którego znów zaczęła podskubywać młoda. Hirador przybliżył do niej swój dość wielki łeb, jak na 2 metry i chuchnął jej zimnym powietrzem z płatkami śniegu przed oczami, na co zafascynowana klaczka westchnęła wpatrując się w opadające na jej chrapy płatki.

— Nie dziwię się. — Skomentował podchodzący Ozyrys, wpatrując się we mnie. — Wyglądasz tak jak wcześniej, gdy nie wiedziałaś o jego istnieniu. — Dodał zobojętniale.

Tair ustawiła się obok mnie, mierząc Ozyrysa zabójczym wzrokiem. Fryz skulił uszy. Minęły dwa miesiące, a między nimi dzieje się coś niebezpiecznego. Klacz była w swojej boskiej postaci, przez co była jeszcze piękniejsza niż ja.

— Możesz dać mi chwilę spokoju? Mam rodzinę, dla której chciałbym poświęcić trochę czasu! — Usłyszeliśmy zdenerwowany głos. Położyłam po sobie uszy, machając ogonem i odganiając dziwne białe meszki.

Kasztan cofnął się o krok i pokiwał łbem, cicho przepraszając. Audivin wypuścił powietrze nozdrzami, a kasztan zniknął. Ruszyłam w stronę ogiera, ciągnąc za gzywę zafascynowaną klacz. Eghitei pierwsza ruszyła do Audivisia. Szybko znalazła się przed nim pokazując mu wielką śnieżynkę na chrapach.

Uśmiechnęłam się lekko na ten widok, Audivin zamknął na chwilę oczy, a Tair chyba się jakoś porozumiała, bo trawa zaczęła porastać mrozem, a z nieba zaczął padać śnieg wielkości do piłeczki pin ponga. Sama rozglądałam się z deka zafascynowana.

Klaczka zaczęła łapać płatki śniegu, a ja stanęłam przy Audivinie. Przypomniało mi się o tym, że muszę rozprostować skrzydła, więc cofnęłam się lekko i wyprostowałam skrzydła, krzywiąc się. Moje skrzydło, które złamałam, dalej mocno bolało i wyglądało marnie. Audivin skulił uszy patrząc na mnie.

— Nie przejmuj się. — Poprosiłam cicho, ogier westchnął.

Sprawiłam, że moje skrzydła stały się niewidoczne i patrzyłam na klaczkę, która nieudolnie stawała na tylnych kopytkach i machała skrzydełkami, aby utrzymywać równowagę. Oparłam łeb o ogiera i obserwowałam źrebaka.

Kim byłabym teraz, gdybym nigdy nie wiedziała, że jestem bóstwem? Czy Audivin żyłby przy boku kłamliwej Murandii, której sprawiłby źrebię? Czy kiedykolwiek doczekałabym się swojej Eghitei, czy kiedykolwiek spotkałabym swoich przyjaciół? Hiradora, Jota, Tair?

Jak wyglądałoby moje życie, czy byłoby równie monotonne? Wstawałabym, szłabym do przodu bez sensu i myślała o swoim bracie, rodzicach, którzy nie istnieją? Spotkałabym kogoś, kto uznałby mnie za świetną partię na rozpłodzenie?

A... Kim jestem teraz? Bóstwem z krwii i kości, które ma partnera, które może je jednym zaklęciem zniszczyć. Mamą klaczy, która powstała z dziwnej miłości i zaklęcia, ale wyrośnie na wielką i mądrą klacz. Kimś, na kogo uwziął się cały świat. Bez wyjątków.

— Nad czym myślisz? — Zapytał ogier.

— Nad niczym. — 

BÓSTWA; Wygnańcy [✔]Where stories live. Discover now