50

28 3 0
                                    

Okatte


Kiedy staliśmy tak, a śmiech ogiera roznosił się po opuszczonym zamku, słońce powoli zsunęło się z nieba, dając miejsce na mrok, którego tyle istot na tej niesamowitej kuli... po prostu się boi. Jakby mrok oraz zło nie mogło zniknąć, ale bez tego, nie istniałoby światło, do którego byśmy dążyli i bezinteresowne dobro, które byśmy rozdawali.

Niesamowitej kuli... Pełnej magii, normalności, zła i dobra. To tak jak w Gwiezdnych Wojnach, gdzie występuje ciemna i jasna strona mocy. Do ciemnej zalicza się noc, mrok, zło, czarna magia, a do jasnej, przeciwieństwa takie jak dzień, jasność, dobro, biała magia...

— Okatte... — Zaczął niepewnie ogier, zmrużyłam oczy patrząc na osobnika przeciwnej płci. Machnęłam ogonem, niespokojnie przestępując z kopyta na kopyto. — Bo... Bo jesteśmy sami... — I w tym momencie zapaliła mi się czerwona lampka.

Obróciłam się zadem do śnieżnobiałego ogiera, przeniosłam ciężar na przednie kopyta i wyprostowałam zadnie, uderzając ogiera prosto w słaby punkt, jakim jest łopatka. Z pyska ogiera padł cichy jęk bólu, a ja prychnęłam oburzona.

— Jeśli po to jestem Ci potrzebna, to nie mamy o czym rozmawiać. Znajdź inną zabawkę... — Rzuciłam, ruszając przez otwarte drzwi. Moje rytmicznie uderzające kopyta o posadzkę, wydawały głośny dźwięk rozbijany przez echo, echo pustki.

Wygalopowałam z wielkiego zamczyska, którędy uciec? Rozejrzałam się. Wszędzie polany, jeziora. Znowu wzięłam rozbieg, skręcając w lewo- ku polanom. Galopowałam rytmicznie, aż w końcu, jakaś siła mnie nie zatrzymała.

Przede mną ujawnił się jaskrawożółty smok, którego wszystkie trzy łby wystające z kłębu miały inne oczy. Każde przenikliwe i przerażające. Ten smok był odrażający. Wyjątkowo, bo ceniłam smoki za ich duszę oraz samo istnienie.

— Koń. — Syknęła jedna głowa, zniesmaczona moim widokiem. — Bóstwo. — Skrzywił się łeb po drugiej stronie. — Wygnaniec. — Powiedziała głowa na środku, nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, przede mną pojawił się ogier.

Wyraźnie oddany smok, ukląkł, a wszystkie głowy zamknęły oczy. Uwolniona z dziwnej siły, wypowiedziałam zaklęcie... Które przeniosło mnie, nawet nie wiem, gdzie. Oślepiona jasnością miejsca, w którym się znajduje, zmrużyłam oczy.

Moje kopyta opatulał zimny puch, drzewa, oddalone o pewnie wiele kilometrów, ośnieżone chwiały się z trudem, mimo szybkiego wiatru. Gdy przepłynęła przeze mnie fala chłodu, poczułam, jakbym nie mogła się ruszyć. Mimo wszystko zmusiłam moje zmarznięte kości, aby rozprostować skrzydła.

Uderzyłam nimi, odbijając się. W chmurach będzie cieplej. Powtarzałam to zdanie, ale gdy uniosłam się około 3 metrów nad ziemię, kolejny podmuch rzucił mną w zaspę. Zaklęcie. Zaklęcie. Ponowna teleportacja rzuciła mnie nie daleko jaskini.

Skuliłam się leżąc przy drzewie, które gdy dotknęłam, pokryło się szronem. Zakryłam się swoim przemarzniętym skrzydłem. Zamknęłam oczy, które były zaszklone. Dla Audivina nie jestem nikim ważnym i powinnam się przyzwyczaić. Nie to co Tair dla Ozyrysa.

Ozyrys całym sercem i duszą pozostaje przy Tair, rzadko ją zostawia, pilnuje swoje źrebięta... A Audivin? Na pierwszym miejscu znajduje się to pieprzone Niebo. Później pewnie przyjaciele, potem Eghitei i gdzieś w pieprzonej znienawidzonej szarości- ja.

Rozumiałam go. Po co ma niby kochać, jakieś tandetne bóstwo, które zapłodnił przez czar?! Nawet mi nic nie wspominając? Zachciało mu się prób, a urodziła mu się pieprzona córka. A co teraz ze mną? Jestem nic niewartym popiołem.

W każdej chwili, może zesłać mnie do piekła. Byłoby tak dla nas wszystkich najlepiej. Tandetne bóstwo, które nawet nie wie, czym włada. Brzmi świetnie! Przecież nie mogło być lepiej, nie? A nie, jednak mogło. W każdej chwili, może mieć każdą.

Pewnie czuje jedynie przymus, aby się mną opiekować.

To bardzo boli. 

BÓSTWA; Wygnańcy [✔]Where stories live. Discover now