30

66 4 0
                                    

Okatte


^^Anubis

Wdarłem się do zawalonego umysłu Audivina, nad czym mocno się trudziłem. Jego sen odtwarzał wspomnienia, które zablokowałem i wrzuciłem gdzieś na koniec jego umysłu. Była to bardzo użyteczna rzecz, którą nauczyłem się tutaj na ziemi.

Audivin śnił, że był w ciemnym pomieszczeniu.

— Tato. — Przełknąłem ślinę, wszystko słyszał. — Nie dam rady uchronić Okatte, mimo że jestem tu po to aby ją zabić. Ale nie chcę tego. — Westchnąłem cicho. — Musisz jej spłodzić źrebię, inaczej za niecałe 27 dni ona umrze. — Powiedziałem poważnie.

— Tato, oddam za nią życie, aby pokazać Tobie że się do mnie nie myliłeś. I dlatego, że jest świetną klaczą... Ale wiedz, że wtedy ześlą tutaj po jej życie kogoś innego... — Wycofywałem się z jego umysłu. — Kocham Cię tato. — Pojawiłem się na chwilę w tym pokoju i przytuliłem ogiera.

~ 27 DNI PÓŹNIEJ ~

^^Okatte

Uniosłam leniwie powieki i machnęłam ogonem. Anubis spojrzał na mnie krótko. — To dziś. — Powiedział cicho, a ja spojrzałam nagle w las. Dokładnie widziałam, że Audivin z resztą są nie daleko. Dokładnie parę kilometrów.

Nagle oślepiło mnie jasne niebieskawe światło, spojrzałam przed siebie gdzie na półce skalnej stała Falonita we własnej osobie. Nachyliła łeb, a mała kropla wody wystrzeliła w ogiera, wydarłam się. Krzyknęłam krótkie "Proszę, nie!".

Było natomiast za późno, ogier zastygł w miejscu, a kawałki jego skóry odpadały i osiadały na skale, a zwiewane przez wiatr zamieniały się w pyłek, który gdy osiadł zakwitał piękny czarny kwiat ze srebrnymi pręgami. Pył pochłonął wiatr, roznosząc go po całej kuli ziemskiej.

Nagle z chmur coś zaczęło lecieć w moją stronę, a Falonita zniknęła. Rozprostowałam skrzydła, a to coś we mnie uderzyło. A dokładnie Murandii. Zaczęłam spadać, klacz odepchnęła mnie od siebie. ~Anubis, Anubis pomóż mi!~. Nie było go, upadłam na skały łamiąc jedno ze skrzydeł.

Drugim się zakryłam, spadając w dół, obijając się o skały. Poleciały mi łzy bólu. Klacz stanęła na ziemi z szerokim uśmiechem, gdy chciałam wstać podbiegła do mnie i stawiła mi kopyto na łbie. Złapała zębami przy nasadzie rogu i zaczęła mi odrywać go od skóry.

Czułam jak odrywa mi skórę, wierciłam się ale ból sprawiał, że mnie paraliżowało.

Gdy pozbyła się mojego rogu, poczułam lepką gorącą białą ciecz na pysku. To samo kapało z skóry wyrwanej wraz z rogiem. Klacz przegryzła mój róg na pół, podrzuciła i róg z prędkością światła odleciał... daleko stąd.

— Nigdy nikt nie był tak głupi. — Zaśmiała się Murandii, a ja spojrzałam na nią lekceważąco.

Wyrwałam łeb i podniosłam się, po zachwianiu się i przeteleportowania trochę dalej klaczy, spojrzałam na nią z nienawiścią.

Chciałam rzucić zaklęcie, ale czułam bezradną pustkę.

Gdy od klaczy ruszyła biała smuga, siłą umysłu stworzyłam ochronę. Rzuciłam się w jej stronę, słyszałam z jednej strony jak ktoś krzyczy. Zlekceważyłam to, a po rzuceniu się na klacz, która nie mogła mnie ugryźć, oderwałam jej skrzydło.

Klacz odepchnęła mnie, a ja już bezsilnie poturlałam się dalej.

— Zajmijcie się Okatte! — Rzucił szary ogier, a jakaś nienaturalna pochodząca od niego siła oderwała kawałek szyi Murandii, która zarżała poleśnie.

Zamknęłam oczy.

~

Leniwie otworzyłam oczy, a Audivin troskliwie mnie do siebie przytulał kładąc mi na szyi łeb. Skrzydło miałam natarte żółtawą maścią, a mój połamany róg leżał nie daleko ode mnie. Czułam, jakbym umierała.

Tair była wtulona w mojego brata, a Jot'a nie było. Również między drzewami leżał smok wpatrując się w czarno-srebrnego kwiata. Zakaszlałam głośno, na co Audivin podniósl łeb. Wyglądał o wiele lepiej niż dawniej. Nie miał podkrążonych oczu, a jego energia tryskała na boki.

— Ty żyjesz! — Szepnął mocno mnie tuląc do siebie. Zamknęłam na chwilę oczy, kładąc znów łeb który starałam się podnieść.

— Tak bardzo się martwiłem! — Dodał w moich myślach. Uśmiechnęłam się lekko, ale po chwili doszedł mnie ból z łopatki, skrzydła i czoła, przez co wydałam z siebie westchnięcie bólu i trochę się wygięłam.

— Anubis nie żyje, nie żyje prawda? — Zapytałam po dłuższej chwili ciszy, a ogier pokiwał smutno łbem.

Tair podniosła łeb znad kłębu mojego brata i spojrzała na mnie, gdy zauważyła że również na nią patrzę zerwała się i podeszła do mnie. — Jak się czujesz? — Spytała troskliwie, wypowiadając po chwili cicho zaklęcie i sprawiła, że moje skrzydła zniknęły.

— Jakbym umarła. — Przyznałam krótko, a klacz spojrzała współczująco.

Ozyrys spojrzał na mnie kątem oka i lekko się uśmiechnął, a smok podniósł łeb.

— Co Ty tu robisz, Hirador? — Spytałam olbrzymiego śnieżnego smoka, a on uśmiechnął szeroko.

— Skoro jesteśmy przyjaciółmi to musimy trzymać się razem. — Objaśnił kładąc wielki łeb. 

BÓSTWA; Wygnańcy [✔]Where stories live. Discover now