40

43 4 0
                                    

Okatte


Spojrzałam na Tair, która wyraźnie obawia się odrzucenia z powodu źrebaka ze strony mojego brata. Przytuliłam do siebie klacz, która zaczęła głośno szlochać. — Tair, Tair shh... — Powiedziałam cicho. Klacz mozolnie się uspokajała.

Minęło parę minut, aż klacz się uspokoiła do końca. Odsunęła się lekko i spojrzała przepraszająco. — A co jeśli nie zaakceptuje tego? Tym bardziej... Jestem z prochu! — Mówiła przewrażliwiona klacz.

— Przestań, na pewno to zaakceptuje. — Prychnęłam. — A... Ja porozmawiam z Audivinem, na ten temat. Teraz połóż się spać, szloch musiał Cię wymęczyć. — Powiedziałam, klacz pokiwała głową i ruszyła na swoje miejsce.

— Anubisie, spraw jej ciepłe nakrycie. — Poprosiłam ogiera, który zmaterlizował się na moje wezwanie obok mnie. Ogier kiwnięciem łba, sprawił, że na leżącej klaczy pojawił się miękki bodajże koc.

Wyszłam z jaskini, patrząc jak Audivin wita się z resztą wygnańców. Spojrzał na mnie kątem oka, ale nie na długo. Zajął się dalej witaniem, a ja złapałam za trochę trawy. W nogach wygnanych plątała się mała, ale nie zwracałam na to uwagi.

Do momentu, gdy jakaś klacz podniosła ją za kłąb. Od razu rzuciłam się w jej stronę i zarżałam ostrzegawczo. Klacz puściła moje źrebię, a wszyscy na naszą dwójkę spojrzeli. — Nie dotykaj mojej córki. — Zawarczałam, a klacz się zaśmiała.

Jej róg, był o wiele mniejszy od mojego, którego akurat nie posiadałam, a skrzydła były dość krótkie i wybrakowane w piórach. — Jakiego Audivin ma pecha. — Rzuciła tak, że tylko ja słyszałam jej słowa. Miała pieprzoną rację. Byłam pechem Audivina.

— A Ty kim jesteś, że skaczesz do bóstw, co? — Zawarczał jakiś ogier, który wyglądał na bóstwo walk. Był wielki. I wyglądał na druma. Cofnęłam się kuląc uszy, przede mną stanął Anubis. — Anubis? Skąd Ty...? — Zapytał niepewnie.

— Zanim odpowiem, na jakiekolwiek pytanie, to odpowiem Ci krótko. Jest pieprzonym bóstwem, które miało problemy z niejaką Murandii i nie jest żadnym pechem! — Wydarł się, a Audivin wreszcie raczył spojrzeć na zamieszanie, które wokół mnie i małej powstało.

Wszyscy cofnęli się na wysoki dźwięk o krok do tyłu. — To niby czemu się nie wita, gdzie jej niby róg i niby skrzydła? — Pyta gniady ogier z wysokimi skarpetami i białą sierścią, rogiem oraz skrzydłami. Prezentował się dość głośno.

Nawet nie wiedziałam, kiedy ogier sprawił, że moje skrzydła w tym jedno chore się pojawiło. Położyłam uszy bardziej po sobie, a wszyscy prychnęli. Każdy jednak, zamiast zwracać uwagę na chore skrzydło od razu zaczęli szeptać, że jestem półbóstwem przez brak rogu.

— Jej róg został oderwany w całości przez Murandii z którą stoczyła walkę na skraju śmierci. — Dodał i spojrzał na mnie, Audivin skulił uszy stojąc przy Rokedelerze i zaczął iść w naszą stronę. Ja jednak nie wytrzymałam.

Wyprostowałam skrzydła, spojrzałam na stan chorego. Zrosło się, jest trochę krzywe, ale da radę. Spojrzałam na małą klaczkę i odbiłam się od ziemi, wzlatując ku górze. Słyszałam trzepot skrzydeł mojej córeczki.

Po chwili ścigałyśmy się ku grocie nieobecnego Hiradora.

~

Stanęłam na półce skalnej, prostując skrzydło. Bolało dość bardzo, przez to że nie używałam go około trzech miesięcy. Pomachałam nim, a patrząc dokładnie w punkt złamania widziałam, jak kości powoli nabierają dobrego kształtu.

— To njezamowide! — Rzuciła mała, a ja uśmiechnęłam się w jej stronę.

— Widzisz, słońce, teraz będę mogła z Tobą latać. — Pocałowałam klacz w czoło.

— W konicu! — Zawołała uradowana klaczka.

Schowałam skrzydła i uśmiechnęłam się lekko, gdy zza klaczką stanął Audivin. Odwróciłam się napięcie i ruszyłam do jaskini ignorując go. 

BÓSTWA; Wygnańcy [✔]Where stories live. Discover now