23

59 6 0
                                    

Audivin


Czas. Pojęcie czegoś co trudno określić, ponieważ cały czas się rusza. Nie da się złapać, ani zatrzymać czasu. Można go zwolnić, co wymaga bardzo dużego skupienia i równowagi psychicznej, czego aktualnie ja nie posiadam, lecz, jak widać, Ozyrys tak. Lecz co to właściwie jest czas? Bóstwa bardzo rzadko zwracają uwagę na płynący wokół nich czas. Może dlatego, że jak się żyje po miliony lat, ma się go aż zanadto. Czas składa się z jednostek ''wymyślonych'' przez ludzi starożytnego Egiptu, Sumeru, Indii oraz Chin. Co jest ciekawsze na początku posługiwano się zegarem słonecznym. Ile było zabawy z tym ich wynalazkiem. Na początku zaznaczali kiedy zaczynają i kiedy cień przesunął się o jedną czwartą koła to kończyli pracę tłumacząc, że przepracowali już swoje. Potem wymyślili godziny, minuty, doby, dni, tygodnie, miesiące, pory roku i lata, a na końcu stulecia i tysiąclecia. Oczywiście nigdy nie wpadliby na taki pomysł gdyby nie my, czyli bóstwa. To my podsunęliśmy im pomysł, że życie należy mierzyć, aby wiedzieć ile się żyje. Chociaż przez nich nie uznawane, to było jedno z ich największych przedsięwzięć. Ludzie zachwycają się drugą wojną światową, albo upadkiem imperium rzymskiego, nie zwracając uwagi na tak drobne szczegóły. Współczesna cywilizacja nie potrafi patrzeć na wszystko jak na wynalazki, a przecież wszystko nimi jest. Samochody, żarówki, siodła, meble i wiele więcej. Wszystko co stworzyli i stworzą to są wynalazki. Niektóre udane, a niektóre nie, lecz ważne są próby i cierpliwość w dążeniu do celu, której niestety niektórym brakuje...

- Audivin? - słyszę pytanie, na które otwieram jedno oko i spoglądam na małą siwą klaczkę, z niebieskimi kopytkami i zakończeniami skrzydeł. Tair, mała bogini kwiatów.
- Tak? - pytam przyglądając się młodej, której skrzydła zaczynają niespokojnie podrygiwać gotowe do lotu. Niechętnie dźwigam się na nogi i spoglądam na siwulkę z góry, na co robi niezadowoloną minę.
- Polatass se mną po siemi? - pyta zamiast z wymawiając s. Kręcę z politowaniem łbem na jej wymowę, po czym rozprostowuje skrzydła, które bezszelestnie się rozciągają.
- Jasne. - odpowiadam, przybierając delikatny uśmiech, a klaczka zaczyna zadowolona skakać w kółko ucieszona. Wzbijam się w powietrze, a młode bóstwo robi to samo, po czym razem nurkujemy między chmury. W końcu przedzieramy się przez biały obłok i lecimy niżej na polankę, która znajduje się idealnie pod nami. Wyrównuje lot, po czym zawisam w powietrzu metr nad ziemią, co robi również Tair. - Kto pierwszy na koniec polany. - rzucam, a klaczka szybko się orientuje, po czym zaczyna lecieć przed siebie na koniec polany. Odczekuje chwilę dając jej fory, po czym ruszam w pościg za nią. Na swoich dużych skrzydłach, szybko ją doganiam, wyrównując lot. - Coraz lepiej Ci idzie, lecz cały czas za wolno. - oświadczam, po czym ją wyprzedzam i idealnie przed drzewem wykonuje salto w tył, znowu zatrzymując się metr nad ziemią, a następnie spoglądam na klaczkę, która właśnie dolatuje do mnie.
- Czemu mass takie duse skrsydła? - pyta z wyrzutem, a ja uśmiecham się triumfująco.
- Zobaczysz, kiedyś na pewno mnie prześcigniesz. - oznajmiam. Tair uśmiecha się, po czym razem wzbijamy się w powietrze z powrotem nurkując między obłokami...

- Neftydo, źle wypowiadasz zaklęcie. Daj większy nacisk na wymowę, a ty Ozyrysie mówisz to za szybko oraz przyjmujesz złą postawę. - oświadczam dwójce rodzeństwa, którą wałkuje z białą magią od jakiegoś już dłuższego czasu. Neftydzie jakoś to jeszcze wychodzi, lecz nie potrafi dobrze zaakcentować niektórych sylab, natomiast Ozyrys chce wszystko na szybko. Od zawsze był niecierpliwym bóstwem, lecz mają już sto lat i przyszedł najwyższy czas na zaznajomienie ich z magią. Myślałem, że wyrośnie z tego, że jest taki niecierpliwy, lecz chyba to jeszcze nie nastąpiło. - Jeszcze raz. - oświadczam, a obydwa bóstwa śmierci przyjmują odpowiednią postawę, po czym zaczynają wymawiać zaklęcie. - Ozyrys wyżej łeb i róg w stronę celu, Neftydo większy akcent na sylaby. - mówię, po czym staję za nimi, a obydwoje jeszcze raz wymawiają to samo zaklęcie. - Cały czas źle. - komentuje, a rodzeństwo odwraca w moją stronę łby. - Jutro powtórzymy, a wy przeanalizujcie sobie dzisiejsze błędy, bo bez poprawy tych błędów niczego więcej Was nie nauczę. - mówię, po czym rozkładam skrzydła i wzbijam się w powietrze...

Budzę się, a koło mnie śpi Okatte. Łapczywie zaczynam pobierać powietrze. Czemu śnią mi się wspomnienia sprzed parunastu tysięcy lat? Wolałbym mieć koszmar, niż przypominać sobie minione wspomnienia. Uspokajam oddech, po czym spoglądam na klacz, która leży koło mnie. Chyba śpi, lecz nie mam czasu na to, aby teraz to oceniać. Nerwowo wstaję, po czym opuszczam boks. Muszę szybko zająć czymś innym myśli, niż tym koszmarem. Teleportuje się poza stajnię, a następnie ruszam galopem, aby chodź na chwilę zapomnieć. Zapomnieć o koszmarze utworzonym ze wspomnień. Wspominałem już jak bardzo nie lubię wspominać? Na pewno dużo z Was teraz zada sobie pytanie, czemu uciekam do tych z pozoru niewinnych wspomnień. Kiedy tylko związałem się z Murandii, wszyscy się ode mnie odwrócili. Ci których trenowałem, którym pomagałem stawać na chmurach i odnajdywać się w niebie. Wszyscy się ode mnie odwrócili oprócz niej, a teraz nawet ona mnie zostawiła. Nie myśląc za wiele, postanawiam po prostu wzbić się w powietrze. Szybko na grzbiecie pojawiają się moje skrzydła, a na łbie róg. Jako jedyny z nieba mam dziwnie zwane skrzydła zwiadowcze, które są najbardziej aerodynamiczne, dlatego szybko i z łatwością przychodzi mi na nich nabieranie szybkości oraz wymijanie różnych przeszkód i wykonywanie różnych akrobaci. Nie wszystkie bóstwa mają skrzydła przystosowane do długiego latania, a ja jestem tym który ma. Szybko wzbijam się w powietrze wykonując beczkę, a następnie lecę do góry nogami wpatrując się w chmury. To jest bardzo wygodne i odprężające, bynajmniej dla mnie, a ja zawsze byłem tym dziwnym. W końcu mam dostatecznie dużo czasu, aby zastanowić się o co może chodzić czterem głównym bóstwom...

Wracam do stajni przed wschodem słońca. Ludzi jeszcze nie ma, dlatego wracam do stajni, przechodząc koło boksu Okatte, która śpi. Biała magia w jeszcze czystej postaci. Rzadko spotykane u bóstw, które zostały wygnane. Kręcę na boki łbem, po czym wchodzę do niej i kładę się na swoim poprzednim miejscu, a następnie odpływam do krainy snu. W morfeusza nie wierzę...

Z rana razem z Okatte zostajemy wyprowadzeni na pastwiska, ja na swoje osobne, a ona do innych klaczy. Rozglądam się dookoła, przystając przy drzewie. Jego uspokajający i kojący szelest liści zostaje wzbogacony o szelest piór jakiegoś ptaka. Po ciężarze z jakim opada obstawiam, że to ptak z gatunku neognatycznych. Spoglądam w stronę przybysza, a na gałęzi zauważam białą sowę, która wpatruje się we mnie swoim bystrym wzrokiem zielonkawo-żółtych tęczówek.
- Co Cię do mnie sprowadza? - pytam grzecznie, przyglądając się zdyszanemu przybyszowi.
- Bóstwo Cienia. - szepcze sowa, po czym spuszcza wzrok i poprawia swoje skrzydła. - Mamy problemy w lesie. Najprawdopodobniej to jest sprawka zbuntowanych bóstw. - oświadcza, a ja zastygam. Tego się nie spodziewałem. Kolejny kłopot do kolekcji...

BÓSTWA; Wygnańcy [✔]Where stories live. Discover now