Okatte
Położyłam się w kącie jaskini, Eghitei położyła się obok mnie, ja natomiast okryłam ją czarnym dużym skrzydłem. — શરીરને સાફ કરો — Szepnęłam, a stróżka krwi na moim łbie zniknęła. W końcu byłam bóstwem. Z rogiem i z skrzydłami.
— Nie ciesz się za szybko. — Mruknął Anubis, pojawiający się przede mną. — Audivin nie będzie miał teraz dla Ciebie czasu... No wiesz... Jak przejmie Niebo, spadnie na niego o wiele więcej obowiązków niż niańczenie jakiegoś bóstwa i źrebaka. — Skrzywił się.
Mówił rację. Byłam niezdarna, a teraz musiał mnie niańczyć. Eghi podniosła łeb, od czubka jej rogu aż po końcówki przepłynęła jasna fala. Klacz trochę urosła, a grzywa wydłużyła się jej. Więc to tak rosną źrebięcia? Ale ile mnie nie było?
— Długo. — Upewnił mnie Anubis. — I właśnie tak rosną źrebięcia. Co miesiąc rosną o 10 centymetrów, a ich grzywa rośnie o połowę obecnej. — Mruknął przestępując z kopyta na kopyto. Tair spała, a wtulone w nią źrebaki jedynie pochrapywały.
Nie mogłam bezczynnie leżeć, więc podniosłam się. Eghi drgnęła i otworzyła oczy. Jedna tęczówka była prawie biała, a druga miała kolor wyblakłego szmaragdu. Ona cały czas się zmienia. — Gdzie idziesz? - Wpatrywała się we mnie.
— Jeszcze nie wiem, ale zostań tutaj. - Ruszyłam przed siebie, złożyłam skrzydła oraz zniżyłam łeb. Trudno było mi się przyzwyczaić do ponownego otrzymania rogu. Był troszeczkę ciężki, bo był chyba dłuższy niż poprzednio.
Otrzepałam się na polanie, przygotowałam do lotu i wybiłam się w białe przestworza. Zrobiłam to zwinnie i szybko. Opadłam na niedalekim stawie, zamaczając pęciny. Schyliłam łeb, aby zaczerpać wody z wodopoju, ale przeszkodził mi charkot.
Jako klacz, która jest bardzo niezdarna i łatwo mnie przestraszyć, podskoczyłam i zaczęłam się rozglądać. Za mną stało stado koni, które doszczętnie mnie nienawidziło. Wyszedł jakiś nowy z nich, jego grzywa była niebieskawa.
— Śmierdzisz nowonarodzonymi. — Warknął, wszyscy zbliżali się do mnie. TAIR!
— ગુફા અદ્રશ્ય, દૂર તરી, ચાર ખજાના જીવંત ત્યાં છોડી દો. — Szepnęłam, a zielony promyczek wzleciał w powietrze, mignął i rozsypał się na wiele drobniejszych cząsteczek. Wyglądało to jak mała fajerwerka, która nieskończenie rozmnażała się na mniejsze, aż te zniknęły pod taflą wody.
— Co żeś zrobiła? — Rzucił ostro, obróciłam się do niego i schowałam skrzydła.
— O ile wiem, mamy być jednością, walczącą po jednej stronie. — Ruszyłam w ich stronę, niebieskawogrzywny cofnął się o krok. — Nie prawdaż? — Przeszyłam każdego wzrokiem.
— Więc sio, sio. Nie widzę was. — Rzuciłam głośniej. — અદૃશ્ય — Dopowiedziałam, a każdy kolejno prysnął, a po nim został jedynie popiół. Ruszyłam przez trawę, a popiół zmiótł wiatr. Poczułam się słabiej. Miałam o wiele mniej energii, a nie zdążyłam się jeszcze do rogu przyzwyczaić.
Gdy znalazłam się przy jaskini, czar prysnął, a ta znowu była dla wszystkich widoczna. Z niej wybiegła Eghitei. — Ciocia się obudziła. — Oznajmiła, cmoknęła mnie w ganasz i pobiegła do stojącego opodal polarnego lisa.
Pokręciłam łbem, nim stawiłam kolejny krok. W wielkim zamyśleniu na polanę wróciła trójka. Audivin wyglądał najlepiej. Spojrzał na mnie kątem oka, ale nie przerwał rozmowy. Zablokowałam dla niego swoje myśli prostym zaklęciem, a on wyraźnie niezadowolony położył po sobie uszy.
Ruszyłam do jaskini kłusem, gdzie ułożyłam się obok Tair, a dokładnie za nią. — Jak się czujesz? — Okryłam ją swoim wielkim skrzydłem, które powiększyło się dzięki obecności roga. Zakryłam również jej źrebaki.
— Jest... nawet dobrze. — Mruknęła, a ja położyłam łeb na jej wyciągniętej szyi ogrzewając tym samym zmarzniętą klacz.
![](https://img.wattpad.com/cover/139719499-288-k931739.jpg)
YOU ARE READING
BÓSTWA; Wygnańcy [✔]
FantasíaCZĘŚĆ {1} Świat, który wam przedstawię, to bardzo odległy dla nas świat. Ziemie Niczyje, Niebo, zamczyska i zapomniane mistyczne zwierzęta. W tym konie. Konie, jednorożce, pegazy i bóstwa. Kim są Ci czwarci? Chcecie wiedzieć?