część 11

371 20 3
                                    

  Znowu przyjechałam do szkoły autobusem. Tym razem nie dlatego, że mama nie miała dla mnie czasu, ale uznałam siebie samą za dojrzałą osobę, która nie potrzebuje codziennej podwózki do szkoły przez mamusię. Oczywiście nie chodzi o to, że się wstydzę rodziców, bo tego nigdy nie będzie można o mnie powiedzieć. Po prostu podczas gdy większość radzi sobie z dojazdami w inny sposób, a część ma nawet własne auta czuję, że mój wiek mnie do czegoś zoobowiązuje. Poza tym nawet polubiłam już jazdę autobusem. Podczas nieobecności mamy inne rzeczy zaprzątają mi głowę, a te są znacznie przyjemniejsze niż te chodzące mi po głowie gdy ona jest obecna. Pro po tej dziwnej kobiety, która mnie urodziła to wróciła wczoraj do domu przed 19, a wcześniej nie dała nawet znaku życia. Na prawdę się o nią martwiłam. Bałam się o nią, a jednocześnie byłam zła, że zachowuje się tak nie odpowiedzialnie. Wisienką na torcie było jej tłumaczenie, że przez cały dzień chodziła po sklepach i nie miała czasu do mnie o tym napisać. Nie chciało mi się w to wierzyć, bo wróciła do domu z pustymi rękoma, nie kupiła nawet produktów spożywczych. Jeżeli ten dzień spędziła na robieniu gorszych pierdół niż zakupy to nawet nie potrafię sobie wyobrazić co mogło być bardziej próżne niż to, ale nie chciała mi wytłumaczyć gdy ją o to wypytywałam. W końcu się poddałam. Okropnie się czuję z tym, że coraz bardziej się od niej oddalam.
  Jeszcze gorszym uczuciem było zbliżanie się do tego szarego budynku, który miałam przed oczami. Dosłownie było, ale kilka dni temu, bo dzisiaj już jestem gotowa na wszystko.  Zdążyłam oswoić się z czarną stroną ludzi, przygotowali mnie na prawdziwe życie, brawa. Jestem gotowa na okrucieństwa tego świata. Tylko kiedy spotka mnie nagroda za zdany test? Zaczęłam wątpić w dobro, więc dzisiaj idę już z myślą, że nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć.
  Może nie takiego zdziwienia się spodziewałam, ale nie mam nic przeciwko niemu. Jakby moje myśli zostały podsłuchane przez dobrą wróżkę, która postanowiła, że mój los się odmieni. W szkole nie było Arka co rzuciło mi się w oczy, bo wypatrywałam go na każdej przerwie na wypadek gdybym musiała błyskawicznie znaleźć korzystną kryjówkę. Michalina, ani Kuba nie mieli ochoty mnie zaczepiać i chociaż korciło mnie by wdać się w dyskusję na lekcji matematyki powstrzymałam się. Przez cały dzień przebrnęłam niezauważalnie. Poczułam już zapomniany spokój. Nie było szans by ktokolwiek zepsuł mi dzień.
  -Wesoła z Ciebie dziewczyna-stwierdziła Inga gdy wychodziłyśmy ze szkoły.
  -Prawda?-potwierdziłam.
  -Widziałam jak na matmie szeptałaś coś do Alicji, ale nie wygarnęłaś Małkowskiej.
  -Cuda się zdarzają-stwierdziłam.
  -Żebyś wiedziała. To prawdziwy cud, bo nawet ja miałam ochotę jej przyłożyć gdy nie dawała spokoju Kamili.
  -Obydwie potrafimy być oazami spokoju-powiedziałam.
  -Pierdolone oazy spokoju.
  Ten tekst zadecydował o dalszym torze naszej rozmowy. Zaczęłyśmy rozmawiać o ,,Trzynastu powodach", ponieważ to z tym serialem kojarzyłyśmy ostatnie przytoczone przeze mnie zdanie.
  Tak bardzo nie chciało mi się wracać do domu, ale mój autobus przyjechał bardzo punktualnie. Powódem mojej niechęci był pomysł mojej matki.
  Nie miałam zbyt wiele czasu by się wyszykować, ale było go na tyle wiele bym zdążyła zadzwonić do Tamary.
  -Stresujesz się?-zapytała.
  -I to jak-odpowiedziałam.
  Z tego powodu nawet nie zrobiłam sobie kresek. Ręce trzęsły mi się tak mocno, że ledwo co pomalowałam rzęsy. Wczoraj ostro pokłuciłam się z Arkiem, jeżeli dzisiaj wyprowadzi mnie z równowagi zbłaźnię się w oczach wszystkich zebranych. Jeżeli brunet widzi mnie w stanie złości nie robi mi to różnicy. Chce żeby inni myśleli, że jego zdanie jest ważne. Może gdybyśmy zaczęli inaczej, albo w ogóle nie zaczynali, a on byłby dla mnie tylko przystojniakiem z sąsiedztwa może faktycznie jego zdanie cokolwiek by dla mnie znaczyło. Teraz uważam go za idiotę, który próbuje zrobić ze mnie wariatkę.
  Zgrałyśmy się z mamą idealnie, bo akurat wtedy gdy zapięłam guzik w spodniach zawołała mnie.
  -Natalia!-usłyszałam z dołu.
  -Muszę kończyć-powiedziałam do Tamary.
  -Powodzenia, nie stresuj się, bo nie masz czym-przyjaciółka dodawała mi otuchy.
  -Dziękuję, kocham Cię-odpowiedziałam i rozłączyłam się.
  Zbiegłam po schodach na dół jakby gdziekolwiek mi się spieszyło. Perspektywa tego co miało się wydarzyć za chwilę odbierała mi swobodę myślenia. Zamiast przedłużyć moment wyjścia z domu choć o sekundę ja śpieszyłam się na swoją porażkę.
  Zadzwoniłyśmy dzwonkiem do drzwi, a chwilę później ukazał się naszym oczom nie kto inny niż brodaty mężczyzna przypominający sterotypowego drwala.
  -Dzień dobry-powiedział.
  -Dzień dobry-odpowiedziałyśmy chórem.
  -Zapraszam sąsiadki do środka.
  Odsunął się żebyśmy mogły wejść. Dopiero teraz przyjrzałam się wystrojowi wnętrza. Wczoraj zupełnie nie zaprzątałam sobie tym głowy. Cały korytarz jak i salon, do którego zostałyśmy zaprowadzone były obłożne ciemnym drewnem. Przypominało to leśną chatkę. Na prawdę klimatyczne miejsce. Może ojciec Arka faktycznie miał jakieś powiązania z lasem.
  Nie potrafiłam pochamować uśmiechu gdy w salonie nie było nikogo poza Laurą, mną, mamą, małą dziewczynką oraz panem Arturem. Formalna część dzisiejszego wydarzenia przebiegła sprawnie po czym każdy rozsiadł się na fotelach lub kanapie i zajęliśmy się rozmową. Na początku zamieniłam kilka zdań z mężczyzną, a następnie swoją uwagę przeniosłam na dziewczyny. Młodsza miała na imię Marysia. W sumie pasowało do niej. Była drobna, miała jasne blond włoski zaplecione w dwa warkocze. Zupełnie nie pasowała mi do reszty rodziny. Reszta Wilczewskich miała ciemne włosy oraz masywne postawy. Zastanawiało mnie dlaczego ona jest inna. W mojej głowie tworzyło się milion scenariuszy.
  Jak to bywa przy nowych znajomościach na początku rozmowa pomiędzy mną a Laurą niezbyt się kleiła. Musiały paść podstawowe pytania, dzięki którym dowiedziałam się, że chodzi ona do trzeciej klasy gimnazjum. W międzyczasie podjadałam przekąski rozstawione na stole i miałam wziąć do ręki szklanę, ale odłożyłam ją w mgnieniu oka. Usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi. Najwyraźniej brakujący członek rodziny wrócił.
  -Ja tylko na...-Arek nie dokończył.
  Widocznie chciał zwyczajnie udać się do swojego pokoju, ale wizyta gości zbiła go z tropu. Zatrzymał się przed nami i przez moment wypatrywał się w ciszy.
  -Albo jednak nie tylko na chwilę-stwierdził.
  Podszedł do zebranych i najpierw podał rękę mojej matce.
  -Dzień dobry, mam na imię Arkadiusz-przedstawił się.
  -Ewa-odrzekła moja matka.
  -Miło poznać-odpowiedział.
  To co miało miejsce później kompletnie mnie zamurowało. Mój niedobry sąsiad ucałował dłoń mojej podejrzanej matce. Patrząc po twarzy jego ojca nie było to naturalne zachowanie Arka. Brodaty mężczyzna zakrywał usta ręką i trząsł się ze śmiechu. No tak, to był zwykły popis. Dlatego starsze kobiety mówią o nim dobre rzeczy.
  -To jest moja córka, może się znacie-moja mama wkraczała na niebezpieczny tor rozmowy.
  -Ta...-zaczął.
  -Nie!-krzyknęłam.
  Twarze wszystkich momentalnie zwróciły się w moją stronę. Wszyscy prócz szczupłej czterdziestolatki mielk zdziwione miny. Ona natomiast zdawała się być rozzłoszczona.
  -Ach, tak. Jestem Arek miło mi poznać-brunet zwrócił się do mnie.
  Wysunął rękę w moją stronę. Sądzę, że ciężko było to zauważyć, ale pokręciłam głową. Oczywiście podałam mu dłoń, bo moje zaprzeczenie dotyczyło pocałunku. Nie chciałam poczuć jego ust na swoim ciele. Nawet jeżeli miała to być tylko ręka.
  -Natalia-przedstawiłam się.
  Wyraz mojej twarzy przez cały czas był ostry. Nie ukrywałam niechęci co chyba bardziej go zmotywowało do wkurzania mnie. Rozsiadł się wygodnie tuż przy mnie, wyjął z kieszeni telefon, a po chwili usłyszałam dźwięk klaksonu samochodowego, a także pomruk odpalanego auta. On na prawdę tu zostaje.
   Mama popatrzyła na mnie i pokiwała w moją stronę głową jakby dawała mi zgodę na konakty z Arkiem. Ale ja nawet o to nie prosiłam, bo nie miałam zamiaru z nim rozmawiać. Zanim wszyscy wróciliśmy do czynności, które przerwało nam wtargnięcie bruneta ten złapał mnie za rękę i zmusił bym wstała. Po raz kolejny uwaga wszyskich skupiła się na naszej dwójce.
  -Bardzo wszystkich przepraszamy, ale jesteśmy młodzi i mamy inne tematy do rozmowy, więc opuścimy państwa na chwilę.
  Arek był nadwyraz uprzejmy. Aż mdliło mnie gdy tego słuchałam.
  -Jasne, to nie będzie problem-wyrwała się do odpowiedzi matka całkowicie odbierając mi możliwość sprzeciwu-Tylko nie odchodźcie za daleko.
  W ostatniej chwili spojrzałam przepraszająco na Laurę. W końcu to ja zabawiałam ją rozmową.
  Brat dziewczyn zabrał mnie na spacer. Sądzę, że zasugerował się słowami szanownej Ewy.
  -Co za spotkanie, Różowa-zaczął mój sąsiad.
  -Niesamowite, Czarny-podłapałam jego sposób nadawania pseudonimu.
  Rozmowa z nim podczas gdy przed chwilą nie wyprowadził mnie z równowagi była zaskakująco trudna oraz bardzo niezręczna.
  -Znowu przyszłaś mi na spotkanie-luźno rzucił Arek.
  Dzięki niemu niezręczność przestała być nam znana. Chłopak nie potrafił obejść się bez wywyższania, a to zmuszało mnie do pociągnięcia tematu.
  -Jakoś tak wyszło, że znowu tego nie chciałam.
  -Wybacz, że nie było mnie od początku, gdybym wiedział nawet nie ruszyłbym się z domu-zdanie wypływające z jego ust było przesiąknięte sarkazmem.
  -Liczyłam, że w ogóle się nie pojawisz-odpyskowałam.
  -Robisz mi przykrość-ironizował.
  -Straszne-odpowiedziałam.
  Z jego ust nie wydobyło się nawet słowo. Wyjął on bowiem papierosa i zaczął go odpalać.
  -Pomożesz?-wycedził przez zęby, które miał zaciśnięte na owalnej używce.
  Podał mi zapalniczkę, a ja nie odpowiadając nawet słowem zabrałam się do pomocy. Tak, bez słowa pomogłam dla swojego wroga. Nie była to wielka przysługa, a poza tym byłam przekonana, że sam doskonale by sobie poradził. Podczas gdy ja skupiałam się na rozprawie z zapalniczką on okrył swoimi męskimi dłońmi moje mniejsze. Nie mogłam się wyrwać, bo ogień dotykał już tych wszystkich świństw połączonych z tytoniem. Koniec papierosa zaczął świecić się na pomarańczowo.
  Arek wypuścił moje dłonie z uścisku.
  -Zarumieniłaś się-powiedział. 
  -Nie prawda-próbowałam się wykręcić.
  To prawda, dotyk męskich dłoni tak na mnie działał, ale przed nim nie chciałam tego przyznać. Nic nie poradzę na to, że moje ciało zbyt intensywnie reaguje na płeć przeciwną. Nie ma w tym nic osobistego.
  -Wiem co widziałem-upierał się.
  -Nie będę się z Tobą kłócić.
  -Czemu?-zapytał z uśmiechem.
  Doskonale wiedział, że nasze zatargi nie są dobre dla mnie. Zbyt szybko się nakręcam. Nie wierzę, że sama się do tego przyznałam.
  -Wiesz dlaczego-odrzekłam-Fu, ale to śmierdzi-skomentowałam zapach dymu.
  -Co? Puściłaś bąka?-zażartował.
  Nie jestem pewna czy to odpowiedni dowcip jak na pierwszą w miarę normalną rozmowę.
  -Jak Ty to mówisz ,,szlug"-wytłumaczyłam.
  -Mój szlug?-oburzył się-On pachnie cudownie, dokładnie tak jak ja.
  Ten człowiek był tak strasznie sarkastyczny, że aż mnie to przerażało. Co wskazuje, że nie jest godny zaufania, przynajmniej dla mnie.
  -W takim razie nie lubię Twojego zapachu-stwierdziłam.
  -Ja Ciebie też nie lubię-powiedział.
  -Zauważyłam, jesteś tak strasznie wredny, że mam ochotę Cię udusić. Dokładnie wiedziałeś, że nie chcę spedzać z Tobą czasu i opuszczać Twojej siostry.
  -Jestem od niej fajniejszy-stwierdził-Uznałem, że dam Ci szansę żebyś poprawiła się w moich oczach.
  Po raz kolejny uważał się za lepszego ode mnie. To ja wkurzam go? On nie lubi mnie? Czy ja do cholery prosiłam żeby mnie zaczepiał i dawał mi powód do odpyskowywania mu? Jeżeli kiedykolwiek dałam mu powód by nie pałał do mnie sympatią to tylko i wyłącznie przez niego, a teraz uważa, że łaskawie daje mi szansę do zrehabilitowania się.
  -Obawiam się, że nigdy nie będziemy przyjaciółmi-odpowiedziałam.
  -Czyli od razu chcesz czegoś więcej?-zapytał.
  W międzyczasie wyrzucił papierosa na trawnik. Nie skomentowałam tego, bo nasza wymiana zdań dotyczyła czegoś innego.
  Spojrzałam na niego spod zmarszonych brwi, a on spoglądał na mnie z łobuzerskim uśmiechem.
  -Od Ciebie chcę jedynie świętego spokoju-wyjaśniłam.
  W odpowiedzi Arek zaśmiał się na głos.
  -Co ja takiego zrobiłem?-udawał niewiniątko.
  -Przestań udawać. Drażnisz mnie od pierwszego dnia w szkole.
  -Chyba żartujesz! Przypominam Ci, że to Ty nazwałaś mnie śmieciem, a wczoraj nawet dupkiem.
  -Należało Ci się-odpowiedziałam.
  To pranie brudów podobało mi się znacznie bardziej niż to wczorajsze. Czasem miałam wrażenie jakbym żartowała z przyjacielem. Faktem jest, że przy nim nie miałam już żadnych zahamowań podobnie co przy przyjaciołach. Tylko różnica była taka, że z nimi czułam się swobonie dlatego, że ich lubiłm, a z nim rozmawiałam w ten sposób, bo było mi wszystko jedno co o mnie pomyśli.
  Postanowiłam nie wracać już do domu Wilczewskich. Po naszym przydługim spacerze udałam się prosto do mojego własnego azylu. Mam nadzieję, że moja mama będzie ze mnie zadowolona. Nie ma innej opcji w końcu spędziłam zbyt wiele czasu z kimś, kto miał znienawidzony przeze mnie nawyk ,,bycia królem".

I jak?
 
 

 
 
 

SąsiedztwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz