Oczami Rose:
Pobiegłam do parku, wspięłam się na drzwo, na które zawsze się wspinam i wyjęłam z futerału gitarę. Byłam smutna, wściekła, a za razem zaciekawiona. To co stało się przed chwilą w domu Jeff'a.. Przynajmniej tak sądze, że to był jego dom.. Ughh... Teraz nie mam głowy, żeby nad tym rozprawiać.. Moje palce delikatnie zaczęły uderzać o struny.. Przypomniałam sobie piosenkę, którą grałam w szpitalu.. Powtórzyłam sobie parę chwytów i zaczęłam ją.. Po chwili się uspokoiłam, starałam się nie myśleć o niczym. Mijały sekundy.. A za nimi minuty.. Aż w końcu dotarło do ponad godziny, zaczęłam robić się senna. Nie wiem jakim cudem moja branzoletka odpięła się i znalazła się prawie na skraju gałęzi.. Nie odkładając gitary na czworaka przemieściłam się w jej stronę. Jednak..! Nagle ręka osunęła mi się ze śliskiej końcówki gałęzi. Zaczęłam spadać, myślałam, że trwa to w nieskończoność.. Ale.. Nie rozbiłam się, tak jak moja gitara, pusto o ziemię.. Ktoś chwycił mnie za rękę, inna, również silna ręka.. Czułam się słabo, jednak otrzeźwił mnie dźwięk jaki wydała moja gitara, po raz ostatni, gdy upadła na ziemię, pudło renesansowe pękło.. Już nic po niej nie zostało.. Po chwili owa ręka podciągnęła mnie spowrotem na gałąź i pomogła mi na niej stanąć.. Jeff.. Miałam go już dość.
-Zostaw mnie w spokoju! - krzyknęłam i zeskoczyłam z gałęzi.
Przysiadłam pod owym drzewem i łzy polały mi się z oczu, strumieniami. Czarno włosy chłopak usiadł obok mnie, na początku metr odemnie, jednak potem się przybliżył, przybliżył, przybliżył, aż w końcu siedział całkiem obok mnie. Westchnął, spojrzałam na niego. Po mimo wyciętego uśmiechu widziałam, że na jego ustach malował się smutek. On również, spojrzał na mnie, krótko mówiąc nasze spojrzenia się spotkały. Nagle przytulił mnie, dałam mu to zrobić, po chwili mojego rozkojarzenia, nie wiem jakim cudem, pocałował mnie w policzek..! Odrazu go odtrąciłam i dostał całkiem porządnie z liścia. Aż na jego policzku odbiła się moja ręka. Zdenerwowana tym zajściem wstałam. Był zaskoczony. Spanikowałam i uciekłam.. Odbijały się odemnie wyrzuty sumienia.. Chciałam się komuś wygadać... Tylko komu..? Nogi powiodły mie pod dom rodziny Daniela. Danielowi, w końcu postanowiłam, on jest mi najbliższy w tej sytuacji... Ale.. Jak zareaguje na słynnego seryjnego zabujcę, odwiedzającego jego przyjaciółkę? Może nawet zadzwoni na policje!? A policja powiąże mnie z tym psychopatą, za to, że ukrywałam go przed nimi, czy coś takiego?! Nie, Daniel nie zadzowni na policje, on taki nie jest, nie wysuwa pochopnych wniosków, najpierw dowie się wiecęj, napewno jak pozna prawdziwy "charakterek" Jeff, również go polubi. Co ja mówie! Jak on ma go poznać.. Ughh.. Od tych emocji rozbolał mnie brzuch... Zdecydowałam, jakby nigdy nic porozmawiam z Danielem, może później temat sam się nawinie.. Zdecydowałam w idealnym momęcie, ponieważ właśnie stanęłam pod jego domem. Jednak dom wyglądał dziwnie, jakoś inaczej.. We wszyskiech oknach były zasłonięte ciemne rolety, ze strony ogrodu nie był słychaś zabawowych chicotów Cornelri, młodszej siostry Daniela. Starannie zapukałm do drzwi.. Otorzyłam mi wysoka kobieta o lekko rudswych blond włosach, Pani Marta, mama Daniela.
-Ohh.. Witaj, Rose. Proszę wejdź.. - Powiedziała ponuro i smutno, a ja powoli weszłam do pomieszczenia zwanego przedsionkiem. On również był inny, wydawał się ciemniejszy i bardziej ponury, niż zwykle...
-Ja właściwie, przyszłam do Daniela.
-Przykro mi kwiatuszku, jeszcze nikt ci nie przekazał..? Byłaś bardzo ważna dla Daniela. Nie rozumiem, dlaczego Ed nie zadzownił do ciebie, bądź twoich rodziców. Zapytam go o to i napiszę ci później w wiadomości.
Pan Ed był tatą Daniela i Corneli.
-Ale.. Jak-to... Byłam.? Co się stało z Danielem?! - Brzuch rozbolał mnie jeszcze bardziej..
-Usiądźmy na kanapie, myszko, tam ci wszysko wytłuamaczę.. Dobrze..?
-Dobrze...- Byłam przestarszona.
-A więc, my sami dowiedzieliśmy się godzinę temu.. Daniel.. Nie żyje.. - kobieta zaczęła płakać. - Ponoć ktoś znalazł go w szatni ze skate parku.. Został zadźgany nożem.. 11 razy wbito mu nóż w ciało.. Podejrzewają mężczyznę w średnim wieku, najwidoczniej zdenerwowanego, bądź wściekłego, ponieważ rany są dość głebokie, więc albo był to mężczyzna.. Albo bardzo silna kobieta..
-J-jak to się mogło stać.. - Głos mi okropnie drżał. - Podejrzewa pani kogoś? O ile wiem Daniel nie miał wrogów w szkole..
-Nie, nie miał żadnych wrogów, masz rację. Jednak wiadomo kto to był...
-Nie rozumiem, kto? Zabiję gnojka! Zabiję! (Black_Shinigami007 😈)
-Na szafkach obok, kr-rwią, mojego synka napisane było: J-Jef The K-Killer. - Kobieta popadła w nieopanowany płacz, a imię Jeff'a wymówiła z takim strachem i przerarzeniem, jakby właśnie on za wypowiedzenia jego imienia miał ją teraz zabić.. -Wiesz kto to jest? Prawda, myszko? - Pani Marta spojrzała na mnie.
-Tak.. Ten, zabój-ca. - Była wściekła, jak ok mógł?! Teraz posunął się za daleko.. - Przepraszam panią, muszę się osfoić z tą myślą.. Mogę już iść..?
-Tak skarbeńku... Dobrze cię rozumiem.. Jeśli dowiem się coś więcej napiszę do ciebie, lub twoich rodziców. - Odpowiedziała, odprowadzając mnie do wyjścia..
-Najlepiej do mnie. Do widzenia. - Starałam się uśmiechnąć, ale myśl, że Daniel nie żyje i to zabity przez Jeff'a, mnie przytłaczała..
Postanowiłam.. Pójść.. Do domu.. Mojego starego miejsca zamieszkania.. Mieszkałam niedaleko, więc dostałam się tam w niecałe 4 minutki. Mój dom również wydawał się ciemny.. Skrzynka na listy była nimi wypchana.. Ciekawe, czy sąsiedzi spostrzegli już, że moi rodzice nie są wcale aktywni w prace miastowe, jak kiedyś, a przynajmniej mamusia.. Otworzyłam drzwi.. W środku czuć było stęchły zapach, ciała moich rodziców nadal leżały w tej same pozycji.. Mama lekko oparta o ścianę, ojciec na środku kuchni.. Przypomniałam sobie chwilę, jak mój ojciec zabił mamusię... Coś mnie ukuło.. Weszła po schodach, prowadzących do mojego pokoju... Otworzyłam kluczem drzwi, zazwyczaj zamykane przed rodzicami. Mój pokój wyglądał zwyczajnie.. Jednak gdy spojrzałam na stolik nocny zauważyłam, że obok zegarka leży jakieś małe, czarne, podłużne pudełeczko. Miało kształt prostokąta, ale było płaskie. Owinięte starannie w krwisto-czetwona kokardę.. Wyjęłam z piórnika leżącego obok nożyk do papieru i przecięłam wstęgę. Otorzyłam pudełko.. W środku ładnie włożony, leżał nożyk, a raczej średniej długości nóż, ostry na końcu.. Jego czarna rękojeść szczególnie przyciągnęła moją uwagę.. Bardzo ładny.. Przemknęło mi przez głowę.. Pod nim leżała jakaś karteczka, podniosłam ostrze i ją wyjęłam. Była zgięta starannie w pół, otworzyłam ją, w środku widniał napis:
"Taki mały prezencik, dla samo obrony własnej. J."
J? Jeff..? - Pomyślałam. Jego imie było już dla mnie obce.. Znienawidziłam go.. Kipiała we mnie złość.. Odegram się na nim, odegram!
Postanowiłam przebrać się z tych ciuchów. Ubrałam czarną bluzę z kaprutem oraz kieszenią z przodu taką jaką ma Jeff, ponieważ innej czarnej nie miałam, czarną tiulową spódniczkę, czarne getry, coś na styl glanów, i czarną chustkę na usta {*coś na styl maski na pół twarzy xD (tak wiem to nie ma sensu)*}. Moje ciemne oczy idealnie pasowały do tego stroju... Jedyny problem stanowiły moje brązowe włosy, które kompletnie nie pasowały.. Weszłam do mojej łazienki.. Tak! Na umywalce leżała jeszcze czarna farca do włosów zostawiona po imprezen Hellowinowej. Skorzystałam z niej i po krótkim czasie byłam całkowicie gotowa. Nój wsadziłam za pasek, wyjmując mój stary, stępiony już. Pasowal idealnie. Wyszłam przed dom, a raczej wyskoczyłam oknem. Z kieszeni bluzy wyjęłam zapalniczkę, zawsze ją tam miałam, na nagłe wypadki. Wiedziałam, że ktoś prędziej czy później odkryje ciała moich rodziców w domu, więc zostało mi tylko jedno. Nacisnęłam na spust zapalniczki i mały błękitno pomarańczowy płomień zatańczył na żółtej farbie mojego domu, przeradzając się w ogromny pożar. Wraz z dymem do góry ulatniały się wszyskie moje wspomnienia związane z tym budynkiem, a było ich dosyć sporo, gdyż w nim się urodziłam. Łza spłynęła mi po policzku, obróciłam się, po raz ostatni przez ramie spojrzałam do mój kochany dom i pobiegłam, jak najszybciej, w kierunku parku...
Stanęłam przy jakiejś ławce w parku, w moich uszach nadal odbijał się syk ognia. Wtedy poczułam jakby coś mnie ukuło.. Usiadłam na ławce, zkryłam tearz dłońmi i spóściłam głowę. Dopiero teraz dotarło do mnie, że spaliłam swój dom.. Zaczęłam płakać.. Płakałam i płakałam, nie wiedząc ile czasu minęło, jednak nagle poczułam, że ktoś usiadł obok mnie. Z przyzwyczajenia myślałam, że to Jeff, więc nawet nie spojrzałam na osobę obok. Jednak nagle odezwał się jej głos.
-Hej..? Nic ci nie jest? - Głos był lekko zdenerwowany i zawstydzony. Jednak nie był to głos Jeff'a..
Spojrzałam na chłopaka.
-Zostaw mnie w spokoju..! - Krzyknęłam przez płacz. Chłopak spojrzał mi w oczy, a ja w jego. Rozpoznałam go, Jacob Raicher, chodził do rok starszej klasy.
-Co się stało? - Powiedział już mniej zdenerwowanym, za to opiekuńczyn głosem.
-Mówiłam.. Zo-staw mnie w spokoju! - syknęłam - Czy czegoś nie zrozumiałeś..!?
-Nie zostawie płaczącej na ławce dziewczyny, nie możesz zostać sama z ciężkimi sprawami..
-Może nie jetem sama..? Lepiej sobie idź.. Nie chcę, żeby coś ci się stało..
Nic nie odpowiedział, patrzyliśmy sobie w oczy. Jednak tą piękną, aczkolwiek nie miłą dla mnie chwilę przerwał mi ktoś inny, po cichu, bezszelestnie podkradł się do ławki i siadł z mojej drugiej strony. Odwróciłam głowę w jego kierunku.. To był Jeff.. Tylko dla niepoznaki miał kaptur na głowie, tak założony by zasłaniał mu twarz z wyrytym uśmiechem. Od razu odsunęłam się od Jacob'a i warknęłam do Jeff'a:
-Ty też zostaw mnie w spokoju.. I nie próbuj..
-Pff.. Nie będziesz mi rozkazywać co mam robić, jestem starszy od ciebie. - Przerwał mi Jeff.
Szybko odwróciłam się do Jacob'a i krzyknęłam:
-Uciekaj!!
Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony. Gdy odwróciłam się spowrotem Jeff,a nie było. Czułam się jednak obserwowana, po chwili napięcia usłyszałam, jak zapewne i Jacob, psychopatyczny śmiech.
-Zabije cię.. Oj zabiję cię.. Wariacię.. - Powiedziałam do siebie ledwie słyszalnym głosem.
Nagle z krzaków za naszą ławką wyleciał nóż, nie skierowany na mnie, ale na Jacob'a. Trafił go w ramię. Zdezorientowany chłopak upadł na ziemię przed ławką, następnie z krzaków wyszedł Jeff.. Śmiał się ale cicho. Przeskoczył ławkę jednym susem, zpychając mnie z niej na ziemię. Odwróciłam się w ich stornę. Jeff schylił się właśnie nad Jacob'em, a Jacob sparaliżowany strachem i zdezorienktowaniem leżał patrząc na niego.
-Pff.. - Prychnął Jeff i sięgnął po nóż wbity w ramie Jacob'a, jednak ten zabieg mu się nie udał, ponieważ odepchnęłam Jeff'a jak najmocniej potrafiłam i przyznam, że nawet daleko się potknął, londując na ziemi. Zdenerwowana spojrzałam na Jacob'a. Jego ręka była już cała w krwi, już nie do odratowania..
-Czemu nie uciekałeś?! - Krzyknęłam na leżącego.
-Prze-przepra.. Uważaj! - Spojrzałam na lewo, Jeff na mnie szarżował. Szybkim zwinnym ruchem wyjęłam nóż z zza paska, wyciągnęłam ostrze w stronę Jeff'a. Wtedy stanął jak wryty.
-R-rose? Rose! - Uśmiech pojawił się na jego twarzy i to nie taki wyryty, ale szczery. Dzezorientowałam się. Jeff z uśmiechem podleciał do mnie i mnie przytulił, a ja nadal stałam w pozycji obronnej.
-Co ty wyprawiasz?! - Odepchnęłam go.
-No.. Ale.. Jak to.. Przecież.. Przyjęłaś prezent..
-Ten nóż wzięłam tylko dlatego, że mój stary był już nieźle stępiony..
-Ale.. Ja.. Ty... Razem.. Jesteśmy już sami..
-MY?! RAZEM?!Oczami Jacob'a:
Co prawda zaraz wykrwawię się na śmierć, ale przynajmniej mam jakiś ubaw przez moim końcem.. Heh.. Czuję się jak bym oglądał jakąś turecką telenowele. (Musiałam Black_Shinigami007 😂) Ooo.. Jakie ładne światło..
Oczami Rose:
-Noo.. Myślałem..
-Nie Jeff! Właśnie tu jest problem! Ty nie myślałeś!
-Ale..
-Żadnych "ALE"! -Po policzku Jeff'a spłynęła łza..
-Prze-Przepraszam.. - Schylił głowę w dół i podszedł do Jacob'a. - Wykrwawił się.. - Wyszarpał nóż z bezwłanego ciała. - Pozwolisz? Chciałbym zrobić dziś Jack'owi kolację...
-T-Tak.. - Odwróciłam się.. - Pójdę. Pójdę... Do.. W sumie.. Nie mam gdzie iść.. Najlepiej na przód.. - Postąpiłam pare kroków w przód, ale po chwili zza moich pleców usłyszałam głos Jeff'a..
-Rose..? Jeśli chcesz, to możesz przenocować u-u mnie. I nie bój się, do niczego nie dojdzie..
-Dzię-Dziękuję.. Już..?
-Tak, już. - Odwróciłam się. Jeff był cay upaprany krwią, za nim leżały rozwoalone zwłoki Jacob'a.. Jeff w jednej ręce trzymał pudełko z kolacją dla Jack'a, w drugiej trzymał nóż.. Podeszłam do niego i wtuliłam się w jego bluzę. On odwzajemnił mój uścisk.
-Jeff.. Spaliłam swój dom..
-Wiem.. Śledziłem cię, przez cały czas..
-L-Lubię cię, Jeff, wiesz?
-Wiem. - Powiedział już spokojnie. - Ja ciebie też lubię.. - Zarumienił się. - Chodźmy już, słońce powoli zachodzi..
-Jeff..? Nauczysz mie samo obrony..? - Powiedziałam dość nieśmiało.
-Pewnie, a kiedy?
-Teraz mam sam czas wolny...
-Jutro?
-Może "teraz"? - Uśmiechnęłam się. - Po z mroku będzie ciemniej, czyli trudniej.
-No dobrze "Kwatuszku" jak tam chcesz. Tylko pamiętaj, że jesteś odemnie młodsza, i może ci to pójść gorzej niż mnie.- W jego oczach widziałam radość.
-Pff.. Nie gadaj takich bzdur..! Dzieli nas tylko rok.! Po za tym pokonałabym cię z zamkniętymi oczami..!
-Tjaa.. Na pewno..
I poszliśmy w głąb parku, Jeff miał przełożoną nademną rękę, obejmując mnie.-----------------------------------------
Kurczę.. Muszę przyznać, że wyszło mi to dość słodko.. ❤ Ale następny rozdział taki nie będzie 😈😈 Do następnego..! Bye..! ❤
CZYTASZ
|| Nights of the murderer || Jeff The Killer || Love Story || PL ||
FanfictionMam na imię Rose, mam 17 lat, nie jestem normalną "nastolatką", przynajmniej według moich rówieśników...