XXIII. "Magia psychiatryka"

241 14 4
                                    

Oczami Rose:

Stanęła w drzwiach i.. Spojrzała lekko zdenerwowana na Sam'a, jednak podeszła do nas.
-Jill'i (😈).. Ymm.. A więc jednak przyszłaś.. - Zapytał Sam lekko podenerwowany.
-Taak, chciałam ci zrobić niespodziankę, ale widzę, że masz już gości.. - Spojrzałam spokojnym wzrokiem na Jeff'a, wyglądał jakby zaraz miał wybuchnąć śmiechem. Nie chciałam, żeby to zrobił więc ręką rzuciłam jego włosy na jego twarz.
-No kurde! Kwiateł! Trzymaj ręce przy sobie! - Parsknął i rzucił się na mnie.
-Jaki zaś kwiateł!? Zabijecie mnie.. - Zrobiłam unik, a Jeff wylądował na Jill..

.........

Oboje wylądowali na ziemi, Jeff był nad Jill, popatrzył się na mnie błagalnym wzrokiem i zapytał;
-Moogę ją zabić? Proooszę.. - Moje stanowcze "NIE" mu starczyło.
-Ojj.. No tylko żartowałem.. - Wstał i uśmiechnął się do Jill, najwyraźniej wtedy zobaczyła jego wieczny uśmiech, ponieważ jej wyraz twarzy zdradzał wszysko.
-Tjaa.. Jak ja lubię twoje żarty. - podeszlam do Jill, pomogłam jej wstać, a potem złożyłam delikatny pocałunek na policzku Jeff'a.
-Dobra.. Trochę to dziwne.. - Przerwała Jill - Sam? Wyjaśnisz mi o co to chodzi?
-Ahh.. - Westchnął - Okej... A więc tak, mówiłem ci, że jak byłem mały miałem siostrę prawda? Potem nie wiadomo dlaczego rodzielono nas, mieszkaliśmy w innych domach, z innym ludźmi, prawie o sobie zapomnieliśmy.. Ale los znów połączył nasze drogi.. I Rose.. Jest moją młodszą siostrą.. - Pokiwałam bezsłownie głową.
-A jakie było wasze pierwsze spotkanie? - Zapytał zaciekawiony Jeff, podnosząc przy tym jedną brew. Dopiero teraz zauważyłam, że bawi się w ręku nożem.. Kiedy on zdołał go podnieść z ziemi..
-Umm.. Jakiś tydzień temu niecały.. Rose chciała mnie zabić.. - Jeff klepną mnie po ramieniu. - Ale tego nie zrobiła, jak widać. Rozmawialiśmy jeszcze trochę i musiała się ulotnić..-Zakończył Sam.
-Ale jak obiecałam wróciłam! Nadal żyjesz! - Parsknęłam.
-Z-Zabić? - Jill zerknęła na mnie nerwowo, ale ja tylko się uśmiechnęłam - Dobrze, a kto to jest? - Wskazała na Jeff'a. Ten rzucił jej ostre spojrzenie. No i masz.. Zaczął iść w jej kierunku z nożem..
-Napewno mnie znasz.. - Syknął, a ona zaczęła się cofać. W końcu spotkała plecali ścianę. Jeff stanął nad nią i spojrzal na nią z wyższościa.. - Napewno o mnie słyszałaś.. - Ona się skuliła. - Z.. Radia.. Telewizji.. Czy choćby interentu.. - Podłożył jej nóż do gardła, wtedy wkroczyłam ja.
-Ejj! Jeffrey! Stop! - Chwyciłam go za włosy i pociągnęłam..
-O ty.. - Syknął.
-Pff.. Co mi niby zrobisz? - Teraz podszedł do mnie, jednak tak jak przypuszczałam nic mi nie zrobił. Zaczęłam się śmiać, jak i potem on. -Ohh Jeffrey.. Jeffrey..
-Chwila. - Jill się odsząsnęła. - Tan Jeffrey?
-Tak - Odpowiedziałam dumna. - Ten Jeffrey. - Myślałam, że oczy Jill wyskoczą z orbit. Takie; "O~O"
-Hmm.. Rose.. Czyli wy jesteście razem? Tak? -Zapytał Sam.
-No taak.. A do czego zmieżasz?
-Boo.. No wiesz.. On jest seryjnym zabójcą..
-Pff, no i co? Ja też próbowałam cię zabić.
-I nie boisz się?
-Tego idioty? Nie.
-Ejj! Ja tu jestem! I mam imie! - Szturchnął mnie Jeff.
-Odwal się, jestem zajęta, nie widziesz?
-Rose.. Nie próbuj nawet.. - Syknął.
-BO CO?!
-Pożałujesz! - Uciekłam z pokoju, przez okno, a Jeff za mną. Zdąrzyłam powiedzieć jeszcze tylko "Przepraszam, ale nie martw się niedługo wrócę." Mam nadziję, że Sam słyszał.. Pobiegłam do parku. Jeff cały czas mnie gonił. Ja niemal zwijałam się ze śmiechu.
Po chwili niespodziewanie odwróciłam się w jego kierunku z nożem w ręce, ledwie zachamował. I tak rozpoczęła się szrmierkowa bitwa.
-Angard! - Rzuciłam się na Jeff'a. Przturlaliśmy się po trawie, Jeff'owi chyba przeszło. Gdy ta tarzanina się skończyła zaczeliśmy się śmiać.
-Heh, nieźle, ćwiczyłaś szermierkę?
-Nie, ale mój ojciec był jej zapalonym fanem i tylko to leciało w telewizji u mnie w domu..
-To jesteś niezłym zwrokowcem.
-No, a jak sobie to inaczej wyobrażałeś! - Usiadłam na trawie.
-Dokładnie tak jak jest teraz.. - Uśmiechnął się i chwycił mnie w tali przyciągając do siebie, znowu się położyłam, tym razem moja głowa spoczywała na ramieiu Jeff'a. Niebo było koloru soczystego błękitu,było jakoś około 16. W końcu trochę zaczęłam się nudzić.. Aż w końcu zasnęłam, oddając się Morfeuszowi..

Gdy się obudziłam ktoś mnie niósł na barana (Tjaa.. Tak jak Niebieska chyba w drugim odc pamiętasz Black_Shinigami007?) Tym owym kimś był oczywiście Jeff. Ziewnęłam, nie wiedziałam gdy dokładnie jesteśmy, na około rozpościerał się ogromny dębowy las. Nie była to na pewno, a nawet na dwa pewna droga do willi.
-Jeff? - Znowu dziewnęłam. - Gdzie idziesz?
-Zobaczysz, kwiatuszku.. - Szpnął tajemniczo.
-Nie nazywaj mnie tak.. - Czułam się tak jak po jakichś narkotykach, strasznie senna. Nie miałam nawet sił na kłótnie z Jeff'em o to durne przezwisko.
W końcu wyszliśmy na wolną przestrzeń. W naczeniu wolną miałam na myśli opustoszałe osiedle. Jeff stanął przed jakimś dużym budynkiem i postawił mnie na ziemi. Ja ledwo ustałam na nogach, na szczęście Jeff mnie podtrzymał.
-Co to za budynek? - Był cały, ale to calusieńki okopcony, najprawdopodobniej spalony.
-Heh.. Jak by to ująć, to ten psychiatryk..
-Ten, ten?
-Tak ten, ten. - Po chwili odzyskałam siły, obraz mi się wyostrzył. Podeszłam do dziury w ścianie, zapewne kiedyś były tu drzwi wejściowe. Poczułam dobiegający ze środka zapach stęchlizny. Jeff, który po chwili podszedł do mnie, wskazał, że mogę wejść do środka. Nie było tam nikogo. Za to wszędzie coś walało się po podłodze, to rozbite szkło, to jakaś strzykawka, czy lekarswa wysypane na podłodze. Szłam korytarzem, był ciemny, jedyne światło które dostawało się do środka było światłem słonecznym, próbującym przebić się przez niemal czarne szyby okien. Gdy obejrzałam się za siebie, ledwo zobaczyłam Jeffrey'a, który szedł jakieś 3-4 metry za mną. Gdy korytarz się skończył natrafiłam na klatkę schodową. Pieła się w górę. Przystanęłam na drugim piętrze i postanowiłam zwiedzić je. Drzwi do pokoi szpitalnych były przeszklone. Nic w nich nie było. Losowo wybrałam czwarte drzwi od wejścia, znajdujące się po lewej stronie. Gdy weszłam do środka, poczułam jakbym udała się w inną rzeczywistość.. Jeff wszedł za mną. Na około łożka szpitalnego stała trzy osobowa rodzina i doktor, nie mogłam jednak zobaczyć pacjęta. Obeszłam ich do okoła, jak już zauważyłam oni mnie nie widzieli, ani nie słyszeli. Na łóżku leżał chłopak. Jego twarz była owinięta bandarzami, cała. Jego kruczocarne włosy opadały na jego bladą niczym śnieg skórę. Po chwili lekarz powiedział.
-Pora zdjąć bandarze...

-------------------------
Równe 1000 słów IksDe. Hue, hue, ale ze mnie dobry poslat. 😂😂 Dobra,
możecie nie rozumieć paru rzeczy, ale obiecuje, w następnym rozdziale rozjaśnie tę cimność. Dobraa, do następnego i paa! ❤

|| Nights of the murderer || Jeff The Killer || Love Story || PL ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz