Obudziłaś się na kanapie owinięta miękkim kocem, z głową na kilku mniejszych poduszkach. Powoli otworzyłaś oczy dostrzegając znajomy salon. Sans siedział na końcu, trzymał Twoje nogi na swoich kolanach. Miał zwróconą głowę w stronę telewizora, który chodził dość cicho. Kciukiem kościstej dłoni masował skórę Twojej dłoni. Czasami zapominałaś z czego jest zrobiony, serce zabiło Ci mocniej. Chcąc mieć trochę więcej czasu dla siebie zamknęłaś oczy nim szkielet zdąży się zorientować, że nie śpisz. Choć i tak zdawać by się mogło, nie zwraca uwagi na to co się dzieje na szklanym ekranie. Zagubił się w myślach. Ścisnął Cię mocniej za rękę biorąc głęboki wdech, oddałaś ten gest. To sprawiło, że popatrzył na Ciebie, uśmiech sam cisnął się na usta. -cześć dziecino, jak się czujesz? -Jakby przejechało mnie łóżko Papyrusa – skrzywiłaś się nieznacznie. -więc musisz czuć się odjazdowo – jego uśmiech był słaby... tak samo jak żart, wysiliłaś się aby delikatnie się zaśmiać – wiem, przepraszam, trudno myśleć nad dobrym kawałem, kiedy trzeba się o ciebie martwić – popatrzył na wasze złączone ręce, by następnie znowu na twarz. Wyglądał na zmęczonego. -Martwiłeś się o mnie? - jakieś przyjemne, ciepłe uczucie rozlało się po Twojej piersi -heh, to kawał? - uniósł brwi, teraz był poważny – gdybyśmy przyszli choć chwilę później... - znowu westchnął niepewnie i mocniej zacisnął palce na Twojej ręce, potrząsnął głową odganiając myśli i uśmiechnął się do Ciebie słabo. - dam ci coś do jedzenia, nic tak nie leczy duszy jak dobre żarcie, zaufaj mi, poczujesz się lepiej – jak tylko próbował zabrać swoją dłoń, zacisnęłaś swoją bardziej. -Gdzie Frisk? - właśnie zorientowałaś się, że go nie widziałaś. -nic mu nie jest, nawet włos mu z głowy nie spadł, bawi się na górze z papyrusem – odparł uspokajając cię. Cieszyłaś się, że nic mu nie było, choć teraz skupiłaś się nad tym co musi myśleć. Nie tak chciałaś, aby poznał prawdę. Lecz nic się już nie dało zrobić. Podczas konfrontacji z Undyne cały Twój matczyny instynkt wziął górę, zaś słowa same cisnęły się na usta. Już nikt nie skrzywdzi Twojego dziecka. Nie tak długo, jak jesteś by je chronić. Twoja matka to pierwsza i ostatnia osoba, która to zrobiła. Może właśnie dlatego czujesz się teraz tak... niepewnie? Popatrzyłaś na Sansa. -Muszę z nim porozmawiać. - zmarszczył brwi patrząc się na Ciebie z niepokojem -musisz odpocząć i coś zjeść – odgarnął kilka kosmyków z Twojej twarzy – on nie zniknie -Nie – byłaś może zbyt stanowcza niż trzeba. Odkryłaś się, usiadłaś ignorując protesty mężczyzny. Zamrugałaś kilka razy i przetarłaś twarz – Muszę z nim porozmawiać. Proszę, ja... Sans... on wie. - otworzył szerzej oczy -jak do tego doszło? - westchnęłaś opierając się o poduszki, okrywając kocem nogi. Odwróciłaś wzrok od potwora, zamiast tego przyglądałaś się swoim dłoniom -Nie myślałam, ja to po prostu... powiedziałam broniąc go przed Undyne – Sans ścisnął Twoją dłoń. -wiem, że nie tak chciałaś to rozwiązać, ale może lepiej.. - zatrzymał się na chwilę tylko po to aby pocałować Cię w policzek – niech ci będzie, pójdę po dzieciaka dla ciebie – przyglądając się jak wstaje uśmiechnęłaś się słabo. -Dziękuję. -nie masz za co, ale obiecaj że coś zjesz zaraz po tym jak skończycie rozmawiać. - poczekał aż przytakniesz zanim poszedł na górę. Zdałaś sobie sprawę, że pewnie siedział z Tobą przez cały czas jak byłaś nieprzytomna. Po tym jak upewnisz się, że dziecku nic nie jest, będziesz musiała zadbać o Sansa. Możesz tylko sobie wyobrażać, jak bardzo musiał się martwić... Ręka, którą wcześniej trzymał, teraz dotyka Twojej piersi. Pomyślałaś o własnej duszy. Ciekawe co widział, kiedy na nią popatrzył. Jak tylko przypomnisz sobie wyraz jego twarzy, zaczyna kłóć Cię serce. Usłyszałaś jego głos na górze. - brzdącu, pójdziesz na dół? twoja... - przerwał, zadrżałaś – ona chce z tobą rozmawiać. -Ale właśnie się bawiliśmy... - już widzisz wyraz jego twarzy, jak unika wzroku i patrzy się na własne buty. Nie chcesz tego odbierać osobiście. Nie tak to działa. Papyrus jest zaskakująco cicho. -oh nie każ mi się powtarzać – pauza – wiem że się o nią martwiłeś, może pójdziesz się z nią spotkać, co? - jakieś ciche pomruki, których nie zrozumiałaś. -NIE LĘKAJ SIĘ MAŁY LUDZIU! JA, WSPANIAŁY PAPYRUS, SPRAWIĘ, ŻE ŚWIAT BĘDZIE BEZPIECZNY PÓKI NIE WRÓCISZ! - potem dziecko pojawiło się na szczycie schodów, przez chwilę patrzył się na własne nogi nim powoli ruszył w Twoja stronę. Sans przyszedł chwilę potem, opierając się o barierkę na górze. Popatrzył Ci w oczy, by następnie wskazać głową na pokój brata. Wyszedł tylko po to, abyś wiedziała, że jest w pobliżu. Po tym jak przytaknęłaś i uśmiechnęłaś się słabo, wszedł do środka i zamknął drzwi. Frisk siedział już obok Ciebie na kanapie, przyglądał się czemuś, co trzymał w dłoniach. To był Twój telefon. Małe palce przecierały nerwowo ekran. -Sans go naprawił Powiedział, że zamókł od śniegu, ale już jest dobrze – powiedział cicho – No i przynieśliśmy też wszystko co kupiłaś na zakupach -Dziękuję słonko – pogładziłaś go po głowie. Popatrzył na Ciebie, a potem spuścił wzrok – Wiesz dlaczego chcę z tobą porozmawiać? - wsadził komórkę do kieszeni w swoich spodenkach i przygryzł zęby na skraju rękawa. Po chwili przytaknął i wytarł nos. Chrząknęłaś zdając sobie sprawę, że trzęsą ci się ręce – Zrozumiem, jeżeli będziesz na mnie zły... -Nie jestem zły – jakaś część chciała napomknąć, że nieładnie jest tak przerywać, ale wiedziałaś, że nie czas teraz na to. - Jestem tylko... zagubiony. Kłamstwo jest złe. - wzięłaś jego małe rączki w swoje. Wiedziałaś, że jest w nim wiele z Ciebie. Te małe palce i poobgryzane paznokcie, których nie musiałaś nigdy obcinać. Ciekawe czy ten nawyk ma od ciebie. -Jest. I przepraszam, skarbie. Mam nadzieję, że mi wierzysz – zaraz się rozpłaczesz. Przyciągnęłaś dziecko do siebie kładąc jego dłonie na swojej piersi – Nigdy nie chciałam cię skrzywdzić. Kocham cię i bałam się. Twoja babcia powiedziała, że się tobą zaopiekuje, a ja tak się bałam, że nie wiedziałam co robię. Więc... pozwoliłam jej – łzy lały się ciurkiem po Twoich policzkach, mimo to byłaś w stanie mówić dalej – Próbowałam zająć się tobą najlepiej jak umiałam i wiem, że to za mało... - słowa uwięzły Ci w gardle jak tylko małe ramiona Frisk oplotły się dookoła Twojej szyi, wtulił w Ciebie twarz wpychając się na kolana. Praktycznie nic nie widziałaś, bo małe ramiona zasłaniały świat. Palce prześliznęły po Twoich włosach, on Cię pocieszał, to sprawiło, że rozpłakałaś się nawet bardziej. -Nie płacz. Jestem szczęśliwy wiedząc, że moja mama nigdy mnie nie uderzyła – wymamrotał -Nigdy cię nie uderzę – obiecałaś przytakując sobie – Powinnam zabrać Cię od niej wcześniej, nim to zrobiła. Frisk... to wszystko moja wina. -Nie. Powiedziałaś, że to jej wina, i ja ci wierzę. - Czym sobie zasłużyłaś na tak wspaniałe dziecko? Jak możesz dać się pocieszać sześciolatkowi? -Jak chcesz to nic nie musi się zmieniać – pociągnęłaś nosem – Nadal możesz mówić do mnie Siorka. Nadal mogę być twoją siostrą. - dziecko mocniej Cię przytuliło chowając główkę pod brodą -Wolę abyś była moją mamą, a nie siostrą – no i znowu ryczysz. Lata ukrywania emocji właśnie się przelały. Strach i żal zniknęły, jesteś pewna, że dziecko kocha Cię tak mocno jak Ty jego, o ile nie bardziej. Tak strasznie się bałaś, że prawda może go zniechęcić do Ciebie. Nigdy nie śmiałaś przypuszczać, że stanie się spoiwem, które was przybliży. -Zajmę się tobą tak jak prawdziwa mama, obiecuję – mówiłaś jak jego małe rączki ścierały łzy z Twoich policzków. -Już to robisz – pocałowałaś go w głowę. -Skąd wiesz co powiedzieć? Kocham cię Frisk -A ja ciebie, mamusiu. Zerkając na dół, Sans zastanawiał się czy to jest właśnie to za czym Frisk tęsknił. Czy to właśnie ty powstrzymujesz go przed kolejnym resetem? Miał taką nadzieję.
CZYTASZ
Czy to uczyni Cię szczęśliwą? [Would That Make You Happy? - tłumaczenie PL]
FanfictionJest to opowiadanie gdzie TY jesteś główną bohaterką i kolejne dostosowane głównie pod kobiecego czytelnika. Właściwie tylko pod kobiecego czytelnika. Postać w która się wcielamy jest już nieco bardziej zarysowana, a jednocześnie tak zrobiona, że cz...