Gotując coś jadalnego

389 21 0
                                    

-Wiem, że wyskakuje z tym jak Filip z konopi, ale muszę wiedzieć: po co wam szampon w łazience? Sans zachichotał idąc obok Ciebie, zarówno Ty jak i on mieliście znacznie lepsze humory. -hah, dobre pytanie. to dlatego, że undyne czasami przychodzi spotkać się z papyrusem. raz na jakiś czas zostaje na noc, a nie lubi nosić ze sobą butelek bezsensownie więc zostawia je tu. Nuuuuuuudy. Spodziewałaś się czegoś innego. Nie wiesz dokładnie czego, ale może czegoś bardziej dziwnego. -Będzie zła, że z nich skorzystałam? Jest... jak to Papyrus powiedział? Kapitanem Straży Królewskiej? -ta.. ale jeżeli się o was dowie, szampon będzie najmniejszym z jej zmartwień – westchnął. Popatrzyłaś na niego i zdałaś sobie sprawę, że mówi całkiem poważnie. Wasze oczy się spotkały. Uśmiechnął się. -ale nie martw się, koleżanko. papyrus nic jej nie powie, no i ona nienawidzi zimna więc raczej szybko nie zawita do snowdin To wiele wyjaśniało, ale miałaś przeczucie, że ta cała Undyne będzie problemem, prędzej czy później. Bez względu na to czy zostaniesz z braćmi, czy nie. Jak na ten moment nie masz się jednak o co martwić. Nie szarp sobie nerwów, kiedy nie jest to konieczne. -A skoro mowa o Papyrusie – postanowiłaś zmienić temat – Myślisz, że obrazi się jeżeli zaproponuję mu, ze to ja zrobię jutro kolację? -naprawdę nie musisz pomagać -Muszę, jeżeli chcę zjeść coś jadalnego – Sans się zaśmiał -dobrze, rozumiem, myślę, że się nie pogniewa -To dobrze. Pójdę do sklepu z samego rana -przypomnij mi, abym dał ci pieniądze nim wyjdziesz -Ja... - chciałaś już się sprzeczać, kiedy przypomniałaś sobie, że nie masz gotówki. To znaczy masz, kilka drobniaków, ale tutaj Ci się na nic nie przydadzą. - ...Dobrze. Dziękuję, Sans. Jedynym światłem w salonie była poświata telewizora, jak weszliście do środka mieszkania frontowymi drzwiami. Leciał program kulinarny prowadzony przez robota, jednak głos był wyciszony i nie możesz powiedzieć o co chodziło dokładnie. Kiedy znalazłaś na kanapie znajomą sylwetkę uśmiechnęłaś się, a ciepło wypełniło Twoją klatkę piersiową. Frisk usnął w ramionach Papyrusa, szkielet obejmował ramieniem dziecko położyło swoją rękę na jego boku. Ciemne włosy bezwładnie okalały spokojną twarzyczkę. Rączki Friska zaciśnięte były na kocu jakim był przykryty. Wymieniłaś się spojrzeniami z Sansem, dostrzegłaś pewną czułość w jego wyrazie twarzy. Nie krył się z tym co czuł do swojego brata, ale teraz widziałaś wszystko czarne na białym. -Naprawdę nie chcę ich budzić – szepnęłaś -trzeba, chyba że chcesz spać na podłodze – powiedział – zabiorę brata, a ty zajmij się friskiem Przytaknęłaś. Naprawdę nie chciałaś spać na podłodze. Dziecko mamrotało coś przez sen jak je podnosiłeś nadal owinięte w koc. Z wiekiem robił się coraz cięższy, więc zamiast trzymać po prostu przeniosłaś go na drugi koniec kanapy. Jakimś cudem, nie obudził się. Co takiego jest w dzieciach, że mają tak kamienny sen? Zaraz potem Sans podniósł Papyrusa, który z trudem utrzymywał równowagę. -chodź bracie, czas do łóżka. -Sans? - jeszcze nigdy nie słyszałaś go tak cichego. A więc Papyrus możenie krzyczeć. - Wróciłeś. -ta Wyższy brat zerknął na Ciebie zaskoczony, jakby przez chwilę Cię nie rozpoznawał. Po krótkiej chwili już wiedział kim byłaś. Mrugnął -Ah, ludź. Mam nadzieję, że mój brat był dobrym towarzystwem, jeżeli nie, oferuję swoją obecność następnym razem – ziewnął, a potem wraz z niższym udali się po schodach na piętro. Ty też powinnaś pościelić sobie łóżko. Położyłaś kurtkę Sansa na oparciu, i przeczesałaś jeszcze wilgotne włosy palcami. Ziewnęłaś, wzięłaś więc poduszkę i przysunęłaś Friska blisko siebie. Lepiej się czułaś śpiąc od wierzchu, wiedziałaś że dziecko nie spadnie w środku nocy. Jak tylko położyłaś się usłyszałaś znajomy głos. -hej – szepnął Sans, nie przyglądał Ci się jak to miał w zwyczaju. Był przy Tobie nim zdążyłaś się zorientować. Ciekawe jak. Magia? Może. Trzymał w ręku dwa koce i dodatkowa poduszkę. - pomyślałem, że może ci się przydać. dzieciaki lubią zawijać się w naleśniki. - wzięłaś je z wdzięcznością -Ta, dokładnie. - Sans zaśmiał się cicho -pap kiedy był mały też tak często robił, brał koc i okręcał się nim jak małe burrito – zaśmiałaś się miękko, kościotrup wzruszył ramionami – tak właściwie to nadal to robi... czasami, niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają -Dzięki – Przytaknął i zabrał ze sobą kurtkę -dobrej nocy – wyłączył telewizor po drodze. Przyglądałaś się jak wchodził na górę i zniknął za drzwiami, dopiero wtedy okryłaś się kocem i położyłaś. Frisk wtulił się w Ciebie. Objęłaś dziecko ramieniem. Jego głowa znajdowała się pod Twoją brodą, czułaś od niego znajomy zapach, ciepły oddech na obojczykach. Nie ważne teraz było że śpisz na kanapie braci kościotrupów. Z Friskiem u boku czułaś się jak w domu. -Siorka? - mruknęło dziecko wtulając twarz w Twoją koszulę -Jestem, kochanie. Wracaj spać. - Pogładziłaś je po włosach -Mmmm – rozluźniło się, po jego oddechu wiedziałaś, że usnęło ponownie Sans nie mógł się zdecydować, czy zamykać drzwi do jego sypialni, wychylił się by jeszcze raz zerknąć na salon. Dostrzegł kształt Twojego ciała i Friska w ciemnościach. Jego kurtka pachniała Tobą, cóż Tobą i szamponem Undyne. Bał się przyznać przed sobą, że na swój sposób podobało mu się to. Minęło już tyle czasu, zapomniał więc czym jest nadzieja. Lecz kiedy tak na Ciebie spoglądał, czuł jakby budziły się w nim zakopane emocje. Tyle razy musiał przechodzić to samo znowu i znowu. Zagubił się w tym wszystkim. Nie wiedział co ma do Ciebie mówić, czego ma oczekiwać po rozmowie z Tobą. Frisk był nieco inny za każdym razem kiedy przybywał, lecz ostatecznie jego droga była zawsze taka sama. Najczęściej pacyfistyczna. Czasami... gorsza. Kiedy obierał tę drugą drogę nigdy go nie pokonał. Próbował i próbował, aż się poddawał i resetował świat. Wtedy Frisk wracał i zostawał nieco dłużej, jednak zachowywał się tak jakby w większej części nie pamiętał tego co miało miejsce. Jednak tym razem... To się nigdy wcześniej nie stało. Ty się nigdy wcześniej nie stałaś. Wszystko się zmieniło. Sansa nie było w domu kiedy wróciłaś ze sklepu z dzieckiem. -PRACUJE, JAK POWINIEN, TEN LEŃ JEDEN. - powiedział Ci jego brat idąc za Tobą do kuchni, zerkał zaciekawiony do siatek z zakupami – PEWNIE ŚPI GDZIEŚ NA JEDNEJ ZE SWOICH STACJI. -Oh, rozumiem – starałaś się ukryć rozczarowanie. Papyrus nawet nie zwrócił na to uwagi -CO KUPIŁAŚ? TO NIE SĄ RZECZY DO SPAGHETTI. O tak, zdecydowanie nie. Kupiłaś warzywa, mięso (wygląda jak mięso i nie chcesz nawet myśleć co to może być), paprykę dla Friska i jeszcze kilka innych rzeczy. Włożyłaś zakupy do lodówki. Biorąc pod uwagę jak wiele w Snowdin jest królików nie zdziwiłaś się, że był aż tak wielki wybór w warzywach. Marchew, pietruszka, ziemniaki, cebula, brukselka, sałata, wielkie białe grzyby. Mieli nawet sos sojowy i ryż. Raz jeszcze, zaakceptowałaś ten fakt bez wchodzenia w szczegóły. -Robię warzywka z mięskiem. -Jest pyszne! Siorka robiła to w domu! - dodał Frisk z uśmiechem Twój szef pozwalał Ci zabierać do mieszkania to co się nie sprzedało, było jadalne choć dobrym byś tego nie nazwała. Z warzyw i mięsa można było zrobić szybko coś na obiad. Papyrus skrzywił się i popatrzył wątpliwie na dziecko -ROZUMIEM! SMAKOWAŁO CI MOJE SPAGHETTI, WIĘC WIEM ŻE MASZ DOBRY GUST. SKOSZTUJĘ TWOJEGO POSIŁKU! -Spróbuję cię nie zawieść – starałaś się ukryć sarkazm w głosie -NIE MARTW SIĘ, JEŻELI TAK SIĘ STANIE. JA WIELKI PAPYRUS, POMOGĘ CI WTEDY DORÓWNAĆ MOIM KUCHARSKIM UMIEJĘTNOŚCIOM – uniósł rękę do góry – CÓŻ MOŻE NIE BĘDZIESZ AŻ TAK DOBRA JAK JA, ALE SIĘ POPRAWISZ! Uśmiechałaś się. Jego entuzjazm był zaraźliwy, nawet jeżeli teraz cisnął po Twoich talentach kulinarnych. Sans ma racje. Jego brat jest naprawdę fajny. -Dziękuję, jesteś świetnym przyjacielem – powiedziałaś szczerze. -JEJUŚKU. JA UM... - zarumienił się lekko opuszczając ramiona wzdłuż ciała – ZNACZY SIĘ, TAK! JESTEM! ALE TY, LUDZIU, TEŻ JESTEŚ CAŁKIEM FAJNA! PROSZĘ NIGDY O TYM NIE ZAPOMINAJ! Otworzył szerzej oczy, kiedy złapałaś go za rękę. Jakaś cześć Ciebie chciała go przytulić, ale nie byłaś pewna jak na to zareaguje. Sposób w jaki do Ciebie mówił, jego entuzjazm i charakter uderzało w Twoje serce. Co te dwa szkielety Tobie robią? W jaki sposób przedostają się przez lata bólu i cierpień, a potem napełniają Cię spokojem i ciepłem? Przez lata tylko Frisk był do tego zdolny. -Siostka? Wszystko dobrze? - zapytał skupiony dzieciak, zdałaś sobie sprawę, że oczy szklą Ci się od łez Papyrus przyglądał Ci się zagadkowo, wyraźnie zawstydzony. Przełknęłaś ciężką gulę własnych uczuć. -Przepraszam. Nic mi nie jest – przetarłaś oczy. Nie trzeba było długo czekać, aby długie ramiona Papyrusa oplotły się dookoła Ciebie. -MOJA ŻYCZLIWOŚĆ CIĘ PRZYTŁOCZYŁA! PRZEPRASZAM LUDZIU! PROSZĘ NIE PŁACZ! Zaczęłaś się śmiać, bo choć brzmiało to niedorzecznie w jakimś stopniu była to prawda. Odwzajemniłaś uścisk, a potem oboje znowu się uśmiechaliście. Papyrus spędził z Tobą resztę dnia dotrzymując Ci towarzystwa. Wasza trójka zrobiła sobie spacer dookoła miasteczka. Zdałaś sobie sprawę z tego, że żaden inny potwór nie wie, że Ty i Frisk jesteście ludźmi. Dla nich musisz być kolejnym rodzajem potwora. Papyrus nie poprawiał nikogo. Potem Twoje dziecko i szkielet mieli bitwę na śnieżki z okolicznymi dzieciakami. Upewniłaś się, że jest dobrze i ciepło ubrane, przyglądałaś się temu dziwnemu jak dla Ciebie obrazkowi. Frisk śmiał się głośno, jak dostał śnieżką w twarz, miał rumiane policzki od zimna. Niedługo będziesz musiała go zawołać, aby się przebrał i wziął ciepły prysznic. Chciałabyś, aby każdy dzień był taki jak ten. Lecz wraz z tą nadzieją przyszedł strach. Wszystko tutaj było takie niepewne. Gwardia Królewska łapała ludzi, nadal nie wiedziałaś dlaczego. Toriel utrzymywała, że poza Ruinami grozi wam niebezpieczeństwo, czyżby chodziło jej o to? Frisk rozwiał Twoje myśli podbiegając do Ciebie i obejmując Cię. -Wygrałem! - Uśmiechnęłaś się i odstawiłaś dziecko na bok, oddychało ciężko z wielkim wyszczerzem na buzi. -NIE, WIELKI PAPYRUS WYGRAŁ! - otrzepywał się ze śniegu. Gdyby Sans tutaj był, byłaś pewna że rzuciłby teraz jakiś głupi kawał. -Jak się wygrywa bitwę na śnieżki? - zapytałaś ich, delikatnie wytrzepując zimny puch z włosów dziecka -Należy rzucić we wszystkich śniegiem i nie dać się trafić – powiedział Frisk przystawiając rękę do karku skierował się w stronę domu. -A WIĘC ZDECYDOWANIE ZWYCIĘZCĄ JESTEM JA! - stał obok Ciebie. Kłócili się o to aż do czasu, jak weszliście do domu i zaprowadziłaś dziecka pod prysznic. Ryż gotował się w garnku, a Ty przygotowywałaś resztę kolacji. Grzebiąc w szafkach i szufladach (jedna z nich wypełniona była tylko kośćmi) znalazłaś wszystko czego potrzebowałaś. -Siostka, pomóc? - zapytało dziecko jak właśnie płukałaś pod kranem groszek zielony. Było ubrane w krótkie szorty pożyczone od Papyrusa, trzeba było przewiązać go paskiem w pasie, aby nie spadły z jego bioder. Na nim wyglądały bardziej jak spodnie. Stanowczo za duża koszulka zsuwała się z jego ramion. Było na niej napisane markerem „NAJLEPSZY". Zastanawiałaś się przez chwilę. -Chcesz mi pomóc w czyszczeniu groszku? -Nuuuudy – skrzywił się Faktycznie. Ale ktoś musiał to zrobić. -To co powiesz na pokrajanie warzyw? Możesz zacząć od marchewki -Dobrze! Wróciłaś do pracy nad groszkiem bacząc uważnie, czy dziecko nie zrobi sobie krzywdy. Powoli zaczynałaś go uczyć gotować, a dopiero kilka miesięcy temu pozwoliłaś mu korzystać z noży. Szybko się uczył. Po wykonaniu roboty pokrojone warzywo wrzucił do przygotowanego wcześniej pojemnika. -Pamiętasz, jak trzeba kroić paprykę? - zapytałaś -Ty robisz to lepiej – mruknęło dziecko -To co powiesz na zajęcia się tymi grzybami? Są za duże, aby wrzucić je w całości. Nie muszą być jakoś ładnie pokrojone i tak wylądują w ryżu. Frisk zrobił tak jak powiedziałaś uważając na swoje palce. Już prawie skończyłaś swoją pracę i zerkałaś jakie zrobił postępy, kiedy zauważyłaś Sansa stojącego w progu. Był jak kamienny posąg, tylko jedno oko migotało mu na niebiesko, patrzył na nóż w rekach dziecka. Wyglądał na... przerażonego. Niewielka kropla potu zaczęła mu spływać po czaszce. -Sans? - zapytałaś. Drgnął, ale nie popatrzył na Ciebie. Frisk był zbyt zajęty grzybami, aby cokolwiek zauważyć. - Sans? - powtórzyłaś. Tym razem odwrócił głowę. Przez sekundę wyglądał na zagubionego, lecz po chwili patrzenia Ci prosto w oczy uspokoił się. Zerknął na dziecko i potem znowu na Ciebie. Przetarł czoło chusteczką jaką uprzednio wyciągnął z kieszeni. -czy...czy nie jest za mały na noże? - zapytał, usłyszałaś drżenie przerażenia w jego głosie -Kiedyś będzie musiał się nauczyć – wzruszyłaś ramionami. Frisk był zawsze skory do pomocy, zwłaszcza przy gotowaniu. -hej, dzieciaku, może ja pomogę twojej siostrze, a ty dotrzymasz towarzystwa papyrusowi.. - wystawił rękę po nóż Frisk popatrzył na niego myśląc, zauważyłaś jak marszczy brwi, lecz po chwili rozluźnił się. Zamiast podać Sansowi nóż rękojeścią skierowaną w stronę kościotrupa, tak jak go uczyłaś, odłożył go na blat. Dziwne. Jeżeli szkielet cokolwiek zaobserwował, nie podzielił się tym z Tobą. Zamiast tego wziął narzędzie. -Hej, podejdź no tu – powiedziałaś zanim Frisk poszedł do pokoju. Szybko się odwrócił i podskoczył do Ciebie z niemym pytaniem w oczach. Nie bał się, ani nie był przerażony, to ten sam słodki Frisk jakiego znasz -Coś się stało? Potrząsnęłaś głową i uśmiechnęłaś się. Pochyliłaś się aby pocałować go w czoło. Friskowi się to wyraźnie nie podobało, otarł głowę rękawem koszulki i wybiegł z kuchni. Sansowi zajęło kilka minut nim jego ręce przestały się trząść.


Czy to uczyni Cię szczęśliwą? [Would That Make You Happy? - tłumaczenie PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz