Rozdział 2

1.4K 86 8
                                    

Stojąc przed otwartymi wrotami, nie mógł dostrzec, co go w środku czeka. Przez moment wahał się, podświadomie chcąc nieco opóźnić w czasie wielką niewiadomą. Bał się tej całej dziwnej ceremonii, ale myśl, że inni praktycznie tylko wchodzili i wychodzili, a przy tym nie wyglądali jakby im się wydarzyła jakaś krzywda, trochę go uspokajała. Jego racjonalniejsza część umysłu domagała się, by nie opóźniał pochodu, gdyż kolejka co chwilę powiększała się. Nie chcąc zwlekać dłużej, przekroczył próg. Sidus wszedł za nim.

W środku było przede wszystkim dużo chłodniej i praktycznie zupełnie cicho. Drzwi za nimi zamknęły się niesłyszalnie, zostawiając ich całkowicie samych. Miejsce było - jeszcze bardziej niż kraina na zewnątrz - przepełnione niemal namacalną magią i ogromną potęgą. Mimo iż wnętrze było raczej oszczędne i skromne, to i tak emanowało dostojnością oraz majestatem. Marmurowa wieża zdawała się być w całości wykuta z jednej ogromnej bryły kamienia. Zarówno podłoga, jak i ściany z sufitem przypominały idealnie wyrzeźbioną z jednego materiału komnatę na planie koła. Pomieszczenie było niemal puste, tylko wysoko pod sufitem wisiał lśniący, kryształowy żyrandol, oświetlający ciepłym blaskiem drogę do kilku identycznych drzwi. Półokrągłe ściany pokrywały na całej długości pogrążone w półmroku płaskorzeźby, przedstawiające przeróżne sceny z życia. Obaj przeszli na środek sali i zatrzymali się. Nikt nic nie mówił. Sidus z poważną miną złączył dłonie, na które opadł miękki materiał szerokich rękawów. Harry natomiast ciekawie rozglądał się, podziwiając niespotykany widok.

Nagle, jedne ze drzwi - prawie dokładnie naprzeciwko nich - otworzyły się bez najmniejszego skrzypnięcia, a w wejściu stanął wiekowy starzec. Ubrany w sięgające kostek jasne szaty, z daleka mieniącymi się, delikatnie błyszczącymi obszyciami. Jego długa, biała niczym śnieg broda stykała się z marmurową posadzką, a skraj łysej głowy pokrywały równie białe i - jak się później okazało - równie długie, choć rzadkie włosy. Z daleka wyglądem przypominał nieco Merlina Wielkiego, uwiecznionego na wiekowych obrazach. Sidus bez słowa wolnym krokiem ruszył w jego kierunku. Harry po sekundzie zagapienia szybko podążył za nim. Anioł w pewnym momencie zatrzymał się i z szacunkiem skłonił głowę, co oczywiście natychmiast uczynił również Potter. Starzec uśmiechnął się ciepło.

- Witaj, Harry Potterze, i ty, Sidusie. – Jego cichy, a za razem dźwięczny głos rozniósł się niknącym echem po pustych pomieszczeniach. Rzeczony Anioł wyprostował się. Harry też to zrobił, ale nie miał odwagi podnieść wzroku i przyjrzeć się starcowi. Biła z niego wręcz niemożliwie ogromna potęga, a aura magii zdawała się falować wokół niepozornej postury, delikatnie załamując powietrze. Jakby był dosłownie z niej zbudowany. Harry był pewien, że to najsilniejsza osoba, z jaką kiedykolwiek miał do czynienia. Nawet Dumbledore czy Voldemort nie mogli się z nim w żaden sposób równać. Nie trzeba było wyjaśnień, by wiedzieć, że ten ktoś jest władcą Arkadii.

- Zgadza się, Harry, jestem władcą, a raczej zarządcą Arkadii – oznajmił, nie kryjąc się z tym, że czyta w myślach Harry'ego jak z otwartej książki. Chłopak zaczerwienił się zażenowany, ale starzec nie skomentował, tylko gestem zaprosił do kolejnej sali.

Harry z wrażenia miał totalny mętlik w głowie. Do i tak ogromu pytań bez odpowiedzi teraz dołączyły dziesiątki kolejnych, równie usilnie domagających się wyjaśnienia. Szli w ciszy za o wiele niższym od nich obojga staruszkiem. Nowa komnata była o wiele większa i znacznie wyższa od poprzedniej, choć w bardzo podobnym stylu. Sufit ginął w odległym mroku, nie było widać żadnego źródła światła, sala zdawała się jaśnieć sama z siebie... Na samym środku czekała już na nich jakaś kobieta w długiej, błękitno-szafirowej sukni. Jej sięgające pasa, blond włosy delikatnie falowanymi kaskadami opływały odsłonięte ramiona. Ów kobieta stała na pewnym podwyższeni, opierając szczupłą dłoń na rzeźbionej w litym kamieniu, swobodnie wiszącej w powietrzu i zwężającej się ku dołowi czarze. Pod półokrągłą ścianą, w wysokiej drewnianej ławie zasiadało przynajmniej ze dwadzieścia dziwnych postaci, zasłoniętych w całości przezroczysto-śnieżnymi woalami, przez co wyglądali jak biali dementorzy. Harry wzdrygnął się i szybko odwrócił od nich wzrok. Obok nieznajomej kobiety, nisko nad ziemią lewitowała rozłożona w połowie ogromna księga. Harry nie miał bladego pojęcia, ile stron mogła mieć, ale było ich tak wiele, że dwie sterty ułożonych na sobie kart pergaminu sięgały pasa stojącej na podwyższeniu blondwłosej. Gdy podeszli bliżej, Harry dojrzał na twarzy nieznajomej pogodny uśmiech, a modre, bezdenne oczy błyszczały w trudny do zdefiniowania sposób.

Harry Potter i Wojna AniołówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz