Rozdział 39, Część I

1.4K 77 21
                                    

Aportował się u bram upiornego zamczyska. Na twarzy miał maskę; głęboko naciągnięty kaptur, chronił przed mocno zacinającym, lodowatym deszczem. Dmący silnie wiatr podrywał i targał czarną jak smoła peleryną, upodobniając przybysza do azkabańskiego dementora. Severus poprawił płaszcz i zmrużył lekko powieki, rozglądając się. Pozbawioną słońca okolicę spowijała gęsta, niedająca się rozgonić silnemu wiatru mgła, dokładnie otulając pnie wiekowego lasu, o wiele mroczniejszego i bardziej złowrogiego od tego, który leży u stóp Hogwartu. Z każdej strony otaczał dość niezgrabnym kręgiem warowny, kamienny mur Wężowego Grodu. Strzeliste wieżyczki na wszystkich sześciu rogach, choć pozornie puste, ziały grozą z czarnych, wąskich okien u szczytu wartowni. Przed zamkniętymi wierzejami z litej dębiny, okutymi misternie powyginanymi żelaznymi wężami sprawiającymi wrażenie miarowo oddychających, stały dwie potężne, trzymetrowe rzeźby, przedstawiające gotujące się do ataku hieny. Ich zjeżona sierść, nienaturalnie długie i wyszczerzone kły oraz wbijające się w marmurowy postument obnażone pazury przeszywały strachem każdego śmiałka, który odważył się, lub miał nieszczęście, tu zawitać. Wściekle zmrużone ślepia, mimo iż tak jak całość wykonane z zimnego kamienia, wydawały się dokładnie obserwować najmniejszy ruch stojącej naprzeciw nich ofiary, w każdej chwili gotowe rzucić się jej do gardła i rozerwać na krwiste strzępy.

Snape stał tuż przed nimi, wahając się i bijąc z myślami, choć bynajmniej nie z powodu widoku, jaki zastał. Na nim już nic tutaj nie robiło większego wrażenia – bardziej powodowało obrzydzenie samym faktem konieczności zjawiania się w tym wyjątkowo odpychającym miejscu. Powodem chwilowego zatrzymania się przed bramami Wężowego Grodu był zwyczajny dylemat, wynikający z zaistniałej sytuacji. Został wezwany tutaj, do głównej siedziby swojego Pana... A więc, zapewne tu trzymają Harry'ego. Teraz na dobrą sprawę mógłby odwrócić się na pięcie i, wiedząc gdzie jest, przekazać potrzebne informacje Srebrnym. Oni by się tu aportowali i - znając ich siłę - bez trudu odbili chłopaka i kto wie, może nawet uwolnili świat od Voldemorta? Dość kusząca perspektywa, lecz z drugiej strony, nie zjawiając się na wezwanie dopuściłby się ewidentnej zdrady. Po trzecie, nie ma stu procentowej pewności, że Harry jest akurat tu. A co, jeśli nie? Jeśli przypuściliby szturm na zamek i go nie znaleźli? Jeśli został wezwany tylko po to, by dostarczyć zamówione eliksiry, a Harry jest całkowicie gdzie indziej? Straciliby jedyną szansę na odnalezienie go. Wątpliwości było zbyt wiele, by teraz się wycofać. Choć Severus, czując pismo nosem najchętniej w tej chwili by zawrócił, unikając w ten sposób wysoce prawdopodobnej konieczności przyłożenia swej różdżki w celu torturowania Harry'ego, to mimo wszystko dał krok naprzód. Bez dłuższego zwlekania ruszył przed siebie z banalnie prostym planem – wejść, upewnić się, jaka jest sytuacja, jak najszybciej wyjść i sprowadzić posiłki.

Masywne wierzeje, czując zbliżającego się śmierciożercę, rozwarły się z donośnym jękiem. Snape bez wahania przez nie przeszedł i stanął na progu wejścia na dziedziniec. Kilkanaście metrów dzieliło go od wrót do samego zamku, który z bliska wyglądaj jakby go wykuto z jednej, ogromnej bryły granitu. Jak monstrualna rzeźba, piętrzył się wysoko ponad otaczające go warowne mury. Snape przystanął w mini korytarzu szerokości podstawy muru czekając, aż ciężkie wrota się za nim zamknął – dopiero wtedy mógł pójść dalej. Widok i tym razem go nie zaskoczył. Znał go aż za dobrze, lecz ktoś, kto tu był pierwszy raz... Raczej uciekłby w panice na drugi koniec świata. Na błoniach nie było trawy, krzewów, kamiennych uliczek, czy choćby gołej ziemi... Kłębiły się na niej cielska obślizgłych, różnej rasy, wielkości i barwy węży. Jak żywy, gruby na pół metra dywan, wiły się między sobą, szczelnie pokrywając cały teren wokół Grodu, od muru do ścian zamku.

Jedne mniejsze i bardziej zwinne, drugie grube jak noga i ociężałe – a wszystkie równie zabójcze i przerażające. Nie sposób było odnaleźć właścicieli poszczególnych rozdziawionych paszcz czy rozedrganych ogonów. Nieustannie kłębiły się i aż dziw, że nie utworzyły jednego, wielkiego supła. Niektóre rzucały się na siebie wściekle, atakując potężnymi kłami cielska rywala, by po chwili zatonąć razem z nim w czeluściach niezliczonej rzeszy współbraci. Rozjuszony syk głodnych gadów, połączony z ohydnym chrzęstem ocierających się o siebie łusek, przeszywał do szpiku kości. Do tego dochodził jeszcze większy niż na zewnątrz fortecy odór zgnilizny, smród rozkładającego się mięsa i wyczuwalny, specyficzny swąd wiszącej w powietrzu śmierci, czekającej by zabrać ze sobą kolejnego nieszczęśnika.

Harry Potter i Wojna AniołówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz