Rozdział 6, Część II

1.1K 82 21
                                    

Znalazł się w miejscu, w którym praktycznie wszystko się zaczęło, jakby czas zatoczył wielkie koło. I z pewnością mógłby o tym powiedzieć deja vu, gdyby nie kilka drobnych, acz znaczących szczegółów. Stojąc na niewielkim, pokrytym bujną, soczyście zieloną trawą wzniesieniu, widział doskonale po jednej stronie lśniącą iglicę Fatum Turris i prowadzącą do niej żwirową ścieżkę z jak zwykle długą kolejką oczekujących na przydział nowoprzybyłych. Po lewej stronie pięły się wysoko kamienne posągi rzeźbionych Aniołów, tworzących bramę wejściową do arkadyjskiej krainy. Tu nic się nie zmieniło. Tylko teraz dla Harry'ego to nie był już tak oszałamiający widok jak za pierwszym razem, choć nadal robił i raczej będzie robić wrażenie. Ale ten moment różnił się w zasadniczym punkcie od tego, kiedy stanął w Wielkiej Bramie po raz pierwszy. Dziś miał przez nią wyjść i opuścić Arkadię. Nie tak jak jakiś czas temu, z legionem Złotych zejść do Piekieł, ale wrócić do żywych. To w swój niepojęty sposób wydało mu się jeszcze bardziej trudne, niż odebranie kogoś z rąk potępionych...

Obejrzał się instynktownie, czując, że ktoś pojawił się za jego plecami. Uśmiechnął się, nie chcąc dać po sobie poznać, że był to grymas dość na przymus. Stojące teraz naprzeciwko niego cztery tak dobrze mu znane osoby oznaczały tylko jedno – już czas. Serafin, Sidus, James i Lily podeszli jeszcze bliżej, matka uśmiechnęła się do syna ciepło i pokrzepiająco. James dumnie pokiwał głową.

– Gotów? – spytał wyłącznie dla formalności Serafin i - nie czekając na stanowczą odpowiedź - ruszył przodem.

Razem przeszli między monstrualnymi posągami Walecznych Aniołów i w ciszy skierowali się ścieżką, biegnącą wzdłuż wysokiego na kilkadziesiąt metrów lasu okalającego tę rubież Arkadii. Po kilku minutach dotarli w końcu do jedynej w tej krainie polany, a raczej idealnie płaskiego jak czarne, okrągłe lustro wierzchu granitowego głazu, z białym niczym śnieg i sporo wyższym niż inne w Arkadii Argennonem na samym jego środku. Z każdej strony ozdabiały go żarzące się na pomarańczowo napisy przypominające te runiczne, takie same niemal dosłownie płonęły na obrzeżach granitowego kręgu. Harry już poznał to dziwne i – wydawać by się mogło – groźne miejsce. Wiedział, że to jedynie sposób transportu, ale i tak mimowolne ciarki przeszły mu po plecach. Na początku dziwnym mu się wydało, że wydostać się z Arkadii można tylko w ten sposób i tylko w tym miejscu, a już wrócić tutaj to dla każdego Anioła żaden problem, wystarczy „zwykła" aportacja, nawet z ziemi. Choć oczywiście podczas misji należy mieć ku temu ważny powód.

Harry wiedział, co robić. Razem z Jamesem i Sidusem weszli na kamienną płytę. Młodszy Potter przełknął ciężko i spróbował odetchnąć głębiej, by nieco uspokoić tłukące się serce. Nagle Lily bez słowa podbiegła do niego i objęła czule, zawzięcie próbując ukryć cisnące się do oczu łzy. Doskonale wiedziała, że Harry jest już praktycznie dorosły, że jest dobrze wyszkolony, że w tej chwili jest rangą nawet ponad Serafinem... Ale dla matki dziecko zawsze dzieckiem pozostanie i rozstawać się jest zawsze niezwykle ciężko. Harry wyprostował ramiona, odsuwając matkę tak, by mógł jej spojrzeć w oczy. Uśmiechnął się na przekór wszystkiemu, co czuje.

– Nic mi nie będzie – powiedział najspokojniej jak umiał, nie dając głosowi zdradziecko zadrżeć.

– Obiecaj, że będziesz na siebie uważał – przykazała poważnie, a Harry odruchowo uśmiechnął się.

– Dobrze, mamo... Obiecuję na siebie uważać i sprowadzić tych dwóch delikwentów w jednym kawałku. – Spojrzał znacząco na stojących obok mężczyzn. Serafin stał na zewnątrz kręgu, z ewidentnie obojętną miną się im przyglądając.

– Oj, nie żartuj sobie, Harry! – obruszyła się Lily. Harry z miną cokolwiek cierpiętniczą spojrzał błagalnie na ojca, który niemal natychmiast wzruszył zbywająco ramionami. „Pantoflarz"– pomyślał Harry z kwaśnym grymasem.

Harry Potter i Wojna AniołówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz