Gdzieś w oddali powoli ciekła woda, a odgłos każdej kropli rozchodził się głuchym, przytłumionym echem po rozległej dali. Leżał na czymś zimnym, twardym i ohydnie wilgotnym. Duszące powietrze przesycone odorem stęchlizny i zgnilizny atakowało jego zmysły z każdym ciężkim oddechem. Potworny, mający swe źródło gdzieś z tyłu głowy ból, dosłownie rozsadzał mu czaszkę. Odruchowo dotknął bolącego miejsca, ale szybko z sykiem cofnął dłoń. Poczuł, że palce ma oblepione czymś gęstym i lekko kleistym. Spodziewał się tego i bez otwierania oczu był pewien, że to krew. Usiadł ociężale i schował twarz w dłoniach, nie chcąc nawet patrzeć, gdzie jest. Wiedział, że nie jest w Skrzydle Szpitalnym ani w żadnym innym przyjaznym miejscu. Domyślał się tego, doskonale pamiętając, co się wydarzyło. Bitwa w Hogsmeade, Malfoy, tyle niewinnych osób zaatakowanych w czasie z zasady radosnym, w tradycyjnym ferworze przedświątecznych przygotowań. I to wszystko jego wina. Jak zwykle. Mógł od razu pójść z nimi, to przynajmniej nikomu by się nic nie stało, a i tak dostali to, czego chcieli. Głowa zaczęła pulsować mu jeszcze większym bólem, przyprawiającym momentami o mdłości. Rozszalałe myśli, jak stado spłoszonej zwierzyny, wypełniały jego zbolałą głowę. Był wściekły, ale wyłącznie na siebie. Nie miał pojęcia, ile czasu minęło od jego porwania, lecz wypełniała go cicha nadzieja, że tylko jego zabrali ze sobą, bo nikogo innego nie słyszał wokół siebie. Wmawiał sobie jak mantrę, że Srebrni zdołali obronić jego przyjaciół i znajomych. Niedobrze mu się robiło na samą myśl, że któryś z nich mógłby zginąć... I to znów przez niego.
Nagle doszedł do jego uszu inny dźwięk. Do denerwującego kapania wody dołączyło coś jeszcze. Dopiero po chwili zrozumiał, że to ciche, jakby przytłumione... łkanie. Natychmiast otworzył oczy, robiąc to po raz pierwszy odkąd się tu znalazł. Do tej pory instynktownie czuł, że jest sam, zapewne w jakiejś obskurnej dziurze. Aż do teraz nie słyszał żadnego współlokatora. Drżącą dłonią wymacał koło siebie okulary i szybko nałożył je na nos. Rozejrzał się bystro, ze strachu zapominając o niemiłosiernie bolącej głowie. Modlił się, by ten ktoś nie okazał się kimś z jego bliskich. Nie zniósłby myśli, że mogłaby to być Hermiona, Ron czy... Ginny. W dość ciasnej, kamiennej klitce nie było żadnego źródła światła. Tylko na obskurnym korytarzu migotała jakaś pochodnia, rzucając przytłumiony blask na lśniące od wilgoci, zagrzybione ściany. Harry słyszał, że cichy płacz dochodzi z naprzeciwległej celi, choć nikogo tam nie mógł dostrzec. Podczołgał się do grubych, pokrytych rdzą krat pnących się od samej podłogi aż po sufit. Wpiął się na nie i szarpnął desperacko, chcąc dostać się do tego kogoś, lecz te nawet nie drgnęły.
- Pssst... - szepnął w próżnię, jednocześnie rozglądając się, czy nikogo w okolicy nie ma. Było pusto, jakby Śmierciożercy byli pewni, że nikt nie ma szans się stąd wydostać. Faktycznie, mogli być. Harry już zdążył zauważyć, że zabrano mu różdżkę... Tak jak i ciepłe ubranie, pozostawiając go jedynie w spodniach i cienkiej koszuli.
- Hej... - szepnął ponownie. W odległej o jakieś dwa metry celi nadal nie mógł nikogo dostrzec, gdyż światło sięgało ledwie kilkanaście centymetrów za linię krat.
Wtem usłyszał z jej kierunku szelest, jakby szuranie. Po chwili w nikłym blasku pochodni pojawiła się zapłakana twarzyczka małego chłopca. Podtrzymując się pokrytymi głębokimi ranami rękoma, ciągnął za sobą strasznie poobijane i pokrwawione nogi, które najwyraźniej mu połamano. Był przeraźliwie wychudzony i ledwo żywy. Jego trupioblada, posiniaczona i mocno poraniona buzia upiornie kontrastowała ze skołtunionymi, pozlepianymi błotem i zakrzepłą krwią, prawdopodobnie niegdyś kasztanowymi włosami. Mógł mieć około dwanaście lat. Miał na sobie tylko strzępy przesiąkniętej własną krwią koszuli. Wlepił w Harry'ego przerażone, jasnobłękitne oczy, z których wciąż płynęły łzy bezsilności, desperacko szukając w szmaragdowym wzroku ratunku. Harry przełknął głośno ślinę, a serce jak szalone tłukło mu w piersi, jakby chcąc rozsadzić żebra i uciec jak najdalej. Jakim trzeba być bydlakiem i zwyrodnialcem, by być zdolnym tak poturbować niewinne dziecko? Harry nie potrafił sobie tego wyobrazić. Jednak mimo to, w pierwszym momencie odczuł jakąś ulgę, widząc, że nie zna tego chłopca, że to nikt z jego bliskich. Przeklął się za to w myślach, lecz nic na to nie mógł poradzić.
CZYTASZ
Harry Potter i Wojna Aniołów
FanfictionOd autorki: Przed Wami moja pierwsza, i do tego tak rozbudowana, opowieść. Ponad 500 stron A4 zamknięte w 2 tomy. Zaczęłam ją pisać wiele lat temu, skończyłam niedawno - po bardzo długiej (kilkuletniej!) przerwie. Wybaczcie toporność tekstu w pierws...