Rozdział 18, Część III

750 35 4
                                    

Na zrytych błoniach Hogwartu zebrali się wszyscy, którzy byli w stanie po wyniszczającej bitwie. Po jednej stronie niczym widownia ludzie – magicy, nauczyciele, aurorzy, dyrektor, obok przedstawiciele ministerstwa, Giganci i Krasnoludzie. Przed nimi grupa ocalałych śmierciożerców ciasno skutych jednym magicznym łańcuchem otoczonych przez czterech Srebrnych Aniołów. Harry stał na czele Złotych i Srebrnych zastępów. Wszyscy nadal w zbrojnym rynsztunku, z identycznymi kamiennymi twarzami obserwując sytuację fioletowymi oczyma. Anioły wygrały wojnę i miały prawo wymierzyć sprawiedliwość. Ministerstwo i reszta ludzi musiała to uszanować.

Voldemort stał pomiędzy grupami, skuty i osamotniony.

– Gdzie są twoi najwierniejsi? Dlaczego nie stoją u twego boku? – Potter obejrzał się lekko teatralnie. Tom wyraźnie zgrzytnął zębami. Gdyby Bellatrix przeżyła, zapewne chciałaby przybiec do swojego pana, ale Snape skutecznie wyrównał rachunki. Nikt inny nie odważył się nawet drgnąć w kierunku pokonanego Lorda.

– Zabij mnie Potter i skończ ten cyrk – warknął Riddle wściekły, rozbrojony i ostatecznie pokonany. Stojący kilka metrów od Harry'ego Anubis leniwie rozciągnął czarne skrzydła. Wyraźnie się nudził. Bijący od niego trupi chłód przyprawiał o gęsią skórkę nawet tych, którzy go nie widzieli.

– Zabić? Nie, Tom. Nie zniżę się do twojego poziomu – wycedził Potter przez zaciśnięte szczęki. Podszedł do sterty odebranych śmierciożercom różdżek. Jednym niewerbalnym zaklęciem zajął całość ogniem. Z wesołym, kolorowym dymem i strzelającymi iskierkami ulatywała cała magicza zawartość drewnianych patyków.

Przyprowadźcie go – zażądał Harry telepatycznie. Axel i Syriusz wyszli przed szereg. Z odrazą chwycili Voldemorta za kościste ramiona i popchnęli w kierunku Metatrona. Zatrzymali się dwa metry przed Potterem i dosadnie zmusili Toma do klęknięcia na oba kolana. Poniżony Riddle próbował się wyszarpnąć, ale Anioły bezlitośnie trzymały go za barki.

– Cóż za satysfakcja... – syknął, zadzierając gadzią głowę, mimo iż chłopak na niego nie patrzył. – Podoba ci się upokarzanie mnie... Jednak śmierć cię zmieniła, Potter. Jesteś żałosny! Nie posądzałem cię o takie zapędy.

– Milcz, Tom – warknął Harry, w duchu szalejąc z wściekłości. W mgnieniu oka dobył swój anielski miecz i w półobrocie przysunął się do jeńca, przystawiając płonące ostrze do karku Voldemorta aż ten drgnął z zaskoczenia. W oddali śmierciożercy poruszyli się gorączkowo. Młody Anioł próbował opanować zszargane nerwy, dysząc ciężko. Najchętniej rozerwałby go gołymi rękoma. Miliony myśli kłębiły się w niekontrolowany sposób. Tyle zła, bólu i śmierci... Tyle zniszczonych żyć. Tom instynktownie próbował odsunąć głowę od płomieni, mimo iż była to bardziej falująca poświata niż klasyczny ogień. Potter odetchnął głębiej i zabrał miecz. Nie chciał zrobić czegoś, czego będzie żałował, mimo iż nikt by go za to nie sądził. Voldemort był półdemonem. Nie chroniło go anielskie prawo. Zasługiwał na natychmiastową dekapitację. Ale śmierć byłaby za prostym rozwiązaniem, za łatwym. Trafiłby do Piekła, do swoich. Jak w nagrodę. Młody Metatron westchnął w myślach, nakazując sobie spokój.

– Za życia dokonałeś obrzydliwych, nikczemnych rzeczy Tomie Marvolo Riddlu – przemówił doniośle, by każdy go dobrze słyszał. – Porwałeś się na moce i światy, które cię przerastają, chcąc zniszczyć świat, który dał ci życie i wychował. Chciałeś być panem śmiertelników, bo są od ciebie słabsi. Pora wyrównać rachunki.

Harry schował miecz. Z nieukrywaną odrazą na twarzy położył dłonie na łysej głowie i mocno zacisnął palce. Wściekły Tom chciał je strząchnąć, ale daremne były jego szamotania. Axel i Syriusz boleśnie wzmocnili imadłowy chwyt. Harry zaczął monotonnie szeptać zaklęcia. Nagle oczy Voldemorta rozszerzyły się z przerażenia, a zgromadzony w oddali tłum śmierciożerców zaczął krzyczeć coraz bardziej, łapiąc się przy tym za oznakowane przedramiona. Niektórzy padali na ziemię, przyciskając płonącą bólem rękę do piersi. Chwilami i Tom nie wytrzymywał katorgi, warcząc i wyjąc jak ranne zwierzę. Z każdą sekundą palce zaciskały się coraz bardziej, jakby chciały zmiażdżyć łysy łeb. Voldemort wił się i szarpał daremnie. Kleszczowy uścisk Aniołów był nie do uwolnienia. Po trupio bladej twarzy Voldemorta mimowolnie spłynęły pojedyncze, niechciane łzy. Diabeł jednak zapłakał. Nagle jego wykrzywione w grymasie bólu lico zastygło w niemym krzyku, a oczy zaszły mleczną błoną. Wtedy Harry cofnął dłonie. Odetchnął głębiej ze zmęczenia. Wrzaski śmierciożerców jeszcze trwały, choć słabły. Niektórzy z bólu stracili przytomność. Inni majaczyli coś niezrozumiałego. Byli i tacy, którzy pusto poruszali ustami, jak ryby wyjęte z wody.

Harry Potter i Wojna AniołówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz