Rozdział 5, Część II

1.2K 77 8
                                    

Harry instynktownie odskoczył w bok akurat w czas, by umknąć z drogi grupie kilkunastu mężczyzn, którzy niespodziewanie wybiegli z zaułka wprost na niego. James machnął na syna ręką i natychmiast ujawnił swe wielkie, pierzaste skrzydła, po czym w sekundę je rozwinął. Harry, początkowo nieco zszokowany sytuacją, szybko otrząsnął się z wrażenia i podbiegł do ojca.

– Ale ja... – próbował coś wytłumaczyć, ale nie był słuchany.

– Podrzucę cię do najbliższego obelisku. Trafisz do domu? – Gdy tylko Harry zdążył kiwnąć głową, James złapał go pewnym chwytem w pasie i szybciej niż Błyskawica wzbił się w powietrze.

Lot Harry'ego trwał może kilkanaście sekund, ale przypominał bardziej trasę kolejki górskiej bądź pościg za zniczem, niż tę spokojną podróż dzisiejszego ranka. Faktycznie, James miał talent szukającego. W mig mijali nieco niżej frunących Aniołów i wyższe zabudowania, co rusz wykonywał wręcz popisowe ewolucje, aż Harry'emu pomimo jego doświadczenia z quidditchem, dosłownie zapierało dech w piersi. Harry miał totalny mętlik w głowie lecz podejrzewał, co tak naprawdę się dzieje, gdzie tak pośpiesznie wszyscy lecą. Ciarki przeszły mu na samą myśl, że to może być coś podobnego do ataku dzisiejszego ranka i że jego ojciec będzie musiał walczyć po raz drugi tego samego dnia... A jeśli jest zbyt zmęczony? Blady strach padł na niego, gdy oczami wyobraźni ujrzał, jak jakiś potwór chwyta Jamesa w ogromną paszczę, a długie niczym dzidy kły przebijają go na wylot... Niechciana wizja przeszyła go na wskroś, uświadamiając mu jego bezsilność. Doskonale wiedział, że obrona Arkadii należy do głównych obowiązków Srebrnych, że sam jako Złoty i tak raczej by mu nie pomógł... Ale to i tak nie umiało mu poprawić humoru. Nawet świadomość, że James jako Kyron, czyli – jak wywnioskował z rozmowy z Serafinem – dowódca dwóch legionów, musi być doświadczony, ale mimo wszystko, zwyczajnie bał się o niego. Choć z drugiej strony, jeżeli umie tak samo walczyć jak latać, to może faktycznie nie ma co się aż tak o niego martwić...? Ale czy nie miał mieć dziś wolnego?! Nagłe – uważaj! – zabrzmiało mu w uszach, sprowadzając błądzący w myślach umysł Harry'ego do rzeczywistości. Kątem oka dojrzał świecący własnym blaskiem obelisk, do którego zbliżali się w iście oszałamiającym tempie. Może po dwóch sekundach James raptownie zniżył lot i jakieś półtora metra nad ziemią wypuścił Harry'ego z rąk. Chłopak instynktownie w powietrzu zwinnie obrócił się i z gracją gracza quidditcha wylądował na i tak zbyt twardej ziemi.

– Wracaj do domu – rozbrzmiał mu w głowie stanowczy głos ojca. Harry podniósł się z kolan i odprowadził Jamesa nieco błędnym wzrokiem. Dojrzał jeszcze błysk materializującej się na nim zbroi, zanim cała postać jak i chmara lecących tuż za nim Aniołów zaczęła znikać w zasłonie nocy.

***

Wyraźnie zmęczony zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie plecami, przymykając powieki. Z każdym głębokim oddechem jego płuca napełniały się ciepłym powietrzem, a nozdrza zadrgały pod wpływem przepełniającego go zapachu... Który jednocześnie uświadomił mu, jak bardzo jest głodny. Na potwierdzenie tego, żołądek iście popisowo mu zaburczał i wykonał trudną do zidentyfikowania ewolucję. Nogi zaczęły same go nieść do kuchni, gdzie wyczulony słuch zidentyfikował czyjąś obecność, a węch źródło zapachu.

– Cześć, mamo... – powiedział cokolwiek mało entuzjastycznie, choć sam żołądek zatańczył radośnie na widok szykowanej kolacji.

– Witaj, synku. – Lily odwróciła się od stołu i uśmiechnęła pogodnie. – Siadaj, zaraz będzie kolacja.

– Nie, pomogę... – I nie czekając na zachętę, ruszył ku szafce z talerzami.

– Tata nie był z tobą? – zapytała Lily, nalewając wrzątku do dzbanka. Harry westchnął, czując się jeszcze bardziej zmęczony.

Harry Potter i Wojna AniołówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz