Rozdział 37

1.4K 82 4
                                    

Szkolny tydzień minął Harry'emu dość szybko, choć był strasznie męczący. Snape nie dawał mu żadnej taryfy ulgowej, jakby przyrządzane przez nich eliksiry były czymś niesłychanie ważnym i nie cierpiącym zwłoki. Lecz pomimo tego, że tak naprawdę niczego się nie dowiedział o celu robienia tych mikstur, czy chociażby ich właściwościach, to jednak nie narzekał. Był pewien, że w jakiś sposób pomaga Severusowi i to musiało mu wystarczyć. Przynajmniej na razie. Za swój mały sukces mógł uważać namówienie nauczyciela, by w sobotę dał mu wolne, co na początku nie było takie pewne i oczywiste. Kilkukrotnie Snape zbywał go krótkim i jakże irytującym „zobaczymy" z wyczuwalną w głosie tendencją do „nie". Jednak wczoraj, drogą prawie pokojowych negocjacji, doszli do porozumienia, ustalając, że w sobotę będzie miał wolne, za to odpracuje to następnego dnia, robiąc eliksiry całą niedzielę. Co prawda wizja całego dnia takiego, jakiego przedsmak miał już okazję poznać, nie do końca mu się uśmiechała... Ale cóż - nigdy nie można mieć wszystkiego.

- Harry? – Hermiona zapukała do jego dormitorium. - Idziesz?

- Już! – krzyknął Harry, łapiąc w locie pelerynę z szafy i resztę ciepłych ubrań. Szybko wyszedł z pokoju, trzaskając nieznacznie drzwiami. Hermiona z Ronem już szli w kierunku portretu.

- Gdzie Ginny? – zagadnął, doganiając ich.

- Razem ze swoim rocznikiem. Już zeszli na dół – stwierdził dziwnie obojętnie rudowłosy, szybkim krokiem przemierzając szkolny korytarz. Za chwilę mają wszyscy razem opuścić zamek, a oni jako prefekci nie mogą się spóźnić.

- Pośpieszcie się... - poganiała Hermiona, opatulając w międzyczasie szyję ciepłym szalikiem w pasy z barwami Gryffindoru. Lekko zdyszani dotarli w końcu do kilku niewielkich grupek uczniów zebranych na hogwarckim dziedzińcu. Tym razem w wyjściu mogli wziąć udział wyłącznie roczniki od piątego w górę. Dyrektor, ogłaszając tę decyzję przed kilkoma dniami, właściwie nie uargumentował jej w jasny sposób. Większość starszych uczniów domyślała się uzasadnienia – jedynego logicznego w obecnych czasach, jakim był Voldemort i jego poplecznicy, co z drugiej strony mogło się wydawać zbytnim przewrażliwieniem, gdyż ten wykazywał „działalność" w zdecydowanie innej części Anglii. Jednak, pomimo ogólnego buntu i głośnych prób sprzeciwu młodszych uczniów, dyrektor nie dał się przekonać. Nawet nie podziałał argument o chęci zrobienia zakupów i prezentów na zbliżającą się wielkimi krokami Gwiazdkę. Ta miała być już za trzy tygodnie i pewnym było, że to ostatni wypad do magicznej wioski w tym roku kalendarzowym, gdyż według zarządzenia ogłoszonego już na początku roku szkolnego, wycieczki miały odbywać się tylko raz w miesiącu.

Dzień okazał się ładny i słoneczny, choć daleko na horyzoncie majaczyły złowieszcze, granatowe chmury. Szli pokrytą grubym kożuchem białego puchu ścieżką, czasami wręcz brnąc w całkiem pokaźnych zaspach. Zima w tym roku zaatakowała niekoniecznie wcześnie, ale za to pokazując, na co ją stać. Temperatura oscylowała na granicy zera, dlatego też kulki śnieżne całkiem nieźle dawały się formować, co z kolei skrzętnie wykorzystywali głównie chłopcy, obrzucając piszczące dziewczyny białymi pociskami. Hermiona razem z McGonagall próbowały, dość daremnie trzeba przyznać, uspokoić rozbrykanych uczniów. Natomiast Harry razem z Ronem zamykali z tyłu grupę Gryfonów.

- Dobrze, że Snape cię dziś puścił... Ale jakim cudem? – zagadnął Ron, lekko uchylając się przed zabłąkaną śnieżką. Ofukał wzrokiem młodszego kolegę, który przypadkowo wycelował w jego kierunku.

- Taak... Ale powiedział, że mam przyjść na całą niedzielę... - jęknął pod nosem Harry. Ron spojrzał na niego współczująco.

- No to stary, masz przerąbane – poklepał go po ramieniu.

Harry Potter i Wojna AniołówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz