Obudziłam się w salonie Arnina na kanapie. Nikogo nie było chyba w domu, bo panowała totalna cisza. Prawdopodobnie są na dole. Wzięłam jakąś kartkę i długopis. Napisałam na niej wiadomość, że wracam do domu i żeby się nie martwili. Wyszłam ruszając w stronę zamku. No to będzie długa droga. Gdy tak szłam coś na mnie skoczyło. A raczej ktoś.
– Złaź ze mnie, debilu – zrzuciłam z siebie Luke'a. – Jestem po "operacji".
– Jakiej znowu operacji?- spytał leżąc na ziemi.
– Okazało się, że ta strzała, którą dostałam była zatruta i zanim się zorientowałam trucizna rozeszła się po moim ciele i musieliśmy ją ze mnie wydostać – wytłumaczyłam idąc dalej. Luke złapał swoje włosy i za nie pociągnął.
– To moja wina – powiedział z troską. – Mogłaś zginąć.
– Nic się nie stało.
– Ale mogło się stać! – jego źrenice się zwężyły, jak u kota.
– Uspokój się, proszę – przytuliłam go, a on od razu to odwzajemnił. – Żyję – jego zegarek zaczął pikać.
– Chłopaki wzywają – uśmiechnął się i ukłonił się teatralnie. – Żegnam śliczną panią.
Zaśmiałam się, a on zmienił się w kota i uciekł. Postanowiłam przejść się lasem, na skróty. Gdy tak szłam, usłyszałam za sobą trzask gałęzi. Stanęłam w miejscu, bo usłyszałam naciąganie cięciwy. Już wiedziałam, kto to. Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z moim byłym przyjacielem, który celował do mnie z łuku z chytrym uśmieszkiem. Kiedy patrzyłam w jego niebieskie, jak ocean oczy, które kiedyś uwielbiałam czułam tylko nienawiść. Nienawidziłam go za to, co mi zrobił. Za to, co zrobił z moimi przyjaciółmi. Nie chciałam go widzieć, a jednak stał przede mną i wpatrywał się we mnie.
– Proszę, proszę – zaśmiał się cicho. – Kogo my tu mamy?
– Mnie – odpowiedziałam chamsko. – Jak masz jakiś problem ze wzrokiem, to spraw sobie okulary.
– Może trochę grzeczniej, co?
– Nie, spasuję. Będę mówiła, jak chcę.
– Mam sprawę – przez jego ton wywnioskowałam, że jest rozbawiony i opuścił łuk. – Może i dam się przekonać na oddanie twoich przyjaciół.
– Już się boję – przekręciłam oczami. – Jak?
– 500 tyś. – powiedział tylko. – Tylko tyle chcę.
– Jesteś powalony – popukałam się palcem w czoło.
– I kto to mówi? – zaśmiał się.
– Myślałam, że jesteś inny – powiedziałam, jakby mając nadzieję, że te słowa przywrócą go do poprzedniego stanu.
– To źle myślałaś. Masz dwa tygodnie. Jeśli nie dostanę kasy do tego czasu twoi przyjaciele będą latać z aniołkami.
– Zgoda – powiedziałam po chwili namysłu.
– Teraz warunki – uśmiechnął się. – Nie możesz nikomu o tym powiedzieć. Po dwóch tygodniach spotykamy się tutaj, ale jeśli zdobędziesz kasę szybciej.
Dał mi do ręki bransoletkę. Miała na środku mały diament, który się otwierał, a w środku był guzik. Kiedy jego dłoń spotkała się z moją skórą przeszły mnie dreszcze i najwyraźniej Zack to poczuł. Przyparł mnie do drzewa i zbliżył swoją twarz do mojej patrząc mi w oczy z uśmiechem.
– Naciśnij guzik i przyjdź tutaj. W ten sposób mnie wezwiesz.
– A jak mam niby zdobyć taką kasę? – spytałam z mocno bijącym sercem.
– A to już nie jest mój problem – nawet nie wiem, czemu o to zapytałam.
– Jeszcze jakieś warunki?
– To wszystko – puścił mi buziaczka w powietrzu. – Do zobaczenia za dwa tygodnie.
Odleciał. Stałam tak w miejscu rozmyślając o jego niebieskich oczach. Bolało mnie to, kim się stał. Nic na to nie poradzę. Po chwili przyglądania się bransoletce poszłam się przejść zastanawiając się, jak ja zdobędę 500 tyś. w dwa tygodnie. Odpowiedź znalazła mnie sama. Przez to myślenie nawet nie zauważyłam, że bardzo oddaliłam się od zamku. Nagle usłyszałam głos, który dochodził z jakichś głośników.
– Dzisiaj zawodnicy ścigają się o dziesięć tysięcy! Będzie się działo!
Poszłam za głosem i doszłam na miejsce, gdzie znajdował się wielki tor. Ja chyba śnię. Czy to są nielegalne wyścigi? Dziękuję! Nawet nie wiem, komu dziękuję, ale ok! Już miałam tam iść, ale się zatrzymałam. Jaka ja jestem głupia. Nie mogę tam tak po prostu iść. Poszłam do zamku i przebrałam się w czarne dżinsy z dziurami na kolanach i czarny crop top z napisem "I Love Bad Boys". Na głowę założyłam moją ukochaną czarną czapkę z kocimi uszkami, którą dostałam od Estana i czarną przepaskę na oczy, również od Estana, żeby mnie nikt nie poznał i ruszyłam we wcześniejsze miejsce. Podeszłam do małej budki, w której był jakiś umięśniony chłopak, jak się nie mylę - dupek zakochany w sobie.
– A dziewczynka co tutaj robi? – spytał z kpiną, gdy mnie zobaczył. – To nie jest miejsce dla ciebie.
– Chcę startować – powiedziałam tylko.
– Ty? – zaczął się śmiać. – Trudno się przekonać – przystawiłam do jego gardła sztylet, który wzięłam z zamku.
– A jeśli skrócę Cię o głowę, będzie ci łatwiej? – spytałam.
– Może będę mógł Cię gdzieś wcisnąć – patrzył na mnie lekko przestraszony, na co się zaśmiałam.
– O rety. Jaki Ty strachliwy.
– Za minutę jedziesz.
Zrobiłam wszystko, co trzeba było, a potem ten gościu, który jak się dowiedziałam, miał na imię Erick wyporzyczył mi samochód.
– Zawodnicy na start! – usłyszałam z głośników.
Spokojnie. Jest dobrze. Estan ciągle dawał mi jeździć jego autem. Coś tam umiem. No właśnie, coś. Dam radę! Nie, nie dam. Zamknij się, dam sobie radę! Wjechałam na start, a na środek wyszła jakaś dziwka. Kiedy strzeliła z pistoletu wszyscy ruszyli włącznie ze mną. Ja się zaraz zabiję! Jak ja szybko jadę. Byłam druga. Kiedy tak jechałam czułam się wolna. Zapomniałam o wszystkich moich problemach i "wyluzowałam się". Nawet nie wiem, kiedy przekroczyłam linię mety. Jako pierwsza. Nie wierze. Wygrałam 10 tyś. Jak tak dalej pójdzie, to ja się wyrobię w te dwa tygodnie. Zanim odebrałam nagrodę napisałam białym mazakiem na aucie "Dark Rider". Tak się nazwałam. Wzięłam nagrodę, rozłożyłam skrzydła i poleciałam do zamku. Schowałam kasę w garderobie i padłam na łóżko dumna z siebie.
CZYTASZ
Bogini słońca ✓
FantasyAnnabelle - miła, nieśmiała, piękna. Ma szesnaście lat, piękne, piwne oczy i długie blond włosy. Annabelle przygarnięta z domu dziecka mieszka w Londynie i chodzi do liceum, w którym jest nękana przez innych. Pewnego dnia odkrywa w sobie wielką moc...