TW: characters death, suicide, blood
Why? Who me? Why?
Feet don't fail me now,
Take me to the finish lineNiesamowitą rzeczą jest to, jak bardzo droga potrafi się dużyć, kiedy za cel obiera się miejsce, do którego w gruncie rzeczy wcale nie chce się iść. Jeszcze trudniej jest, gdy potworny deszcz przemacza wszystkie ubrania, a okrutny wiatr, smaga czerwone od płaczu policzki.
T.I. szła już tak kawał drogi, co chwila poprawiając płaszcz lub pociagając nosem. Trzęsła się z zimna, a stopy bolały ją od bezsensownego tułania się po mieście. Sam pomysł wychodzenia w taką pogodę z domu był głupi, ale przecież i tak by tam nie wysiedziała.
Na horyzoncie już widziała swój cel. Budowla niby tak niewielka, a dla niej piętrzyła się ponad wszystkimi innymi. Ludzie jej nie zauważali, a dla T.I. zdawała się być wręcz oznaczona neonowymi znakami. Była napiętnowana zdarzeniami sprzed kilku miesięcy i na zawsze taka pozostanie.Oh my heart, it breaks every step that I take
But I'm hoping at the gates, they tell me that you're minePrzychodzenie pod St. Barts nie było mądre. Można było to porównać do okrutnego rozdrapywania starych, już niemal zabliźnionych ran. Im bliżej tego miejsca była, tym bardziej jej biedne, i tak już złamane serce tłukło się jej w piersi, a oddech urywał się z każdym krokiem. Był jednak tego powód. Tylko tam czuła się naprawdę bliska niego. Nie było tak jak na cmentarzu, gdzie stał jedynie zimny, smutny nagrobek, a ich dzieliło parę metrów brudnej ziemi. Pod szpitalem było zupełnie inaczej... Tam, gdy kucała nad brukową kostką i opuszkami palców dotykała jej struktury, mogła jeszcze wyczuć jego obecność... Tam widziała go po raz ostatni i niestety takiego go zapamiętała.
Wyciągnęła z płaszcza podwiędłą już białą różę i choć mogłoby się to wydawać głupie, położyła ją na chodniku. Ale nie w byle jakim miejscu, tylko tam, gdzie jeszcze parę miesięcy temu była ogromna plama krwi. W tym miejscu była tego dnia jego głowa... W tym miejscu po raz ostatni, zapłakana powiedziała mu, że go kocha... Tam po raz ostatni należał do niej.Walking trough the city streets
Is it by mistake or design?W końcu podniosła się na równe nogi i rozejrzała dookoła. Życie w Londynie toczyło się dalej, to tylko jej czas zatrzymał się w miejscu. Dni zdawały się nie płynąć, mimo iż jej twarz znacznie się zestarzała. Spojrzała jeszcze na białą, mokrą różę i uśmiechnęła się przez łzy, a wypowiedziawszy cichutkie "do widzenia, Sherlocku", ruszyła przed siebie.
Bez konrektnego celu zeszła w dół ulicy. Czubki jej palców były już sin3 od zimna, ale nie zamierzała się zatrzymywać ani tymbardziej wracać do domu... Zakręcała, przechodziła, kluczyła i błądziła, byle tylko znaleźć się jak najdalej Baker Street. Przemokła tak, że prawdopodobnie nie została na niej nawet jedna sucha część garderoby. Pociągała nosem z zimna i cichego placu, równie dobrze mogłaby chodzić tak długo, aż zamarzłaby na śmierć. To zawsze byłoby jakieś rozwiązanie... Tak... Jakieś na pewno.