Część 23. Październik 1942. Wicia.

250 42 10
                                    

Nikt nie udziela mi wyczerpujących wyjaśnień, co tak naprawdę przydarzyło się Ninie.

Pojęcia takie jak łapanka czy aresztowanie mają dla mnie wymiar abstrakcyjny. Wszyscy się tego boją, ale ja nie bardzo ogarniałam swoim dziecięcym rozumem sztandarowych idei niemieckiej polityki okupacyjnej takich jak zastraszanie, terror i represje.

Nie czuję się zastraszona czy represjonowana.

Nie zastanawiam się nad swoją przynależnością narodową. Nie rozważam, czy jestem Niemką, czy Polką. Jestem siedmioletnią dziewczynką. Tyle o sobie wiem.

- Przywilej bycia volksdeutschem - kwituje często Nina.

Wciąż słyszę to słowo. Brzmi dziwnie, niemal złowrogo. Prawie jak nazwa jakiejś choroby.


Jestem świadkiem kolejnej kłótni matki i Niny.

- Nie były moje - stwierdza Nina buńczucznie zadzierając głowę. - Miałam je tylko komuś doręczyć. Pech chciał, że trafiłyśmy w sam środek piekła i jak nas spędzili pod mur, w nerwach upuściłam torbę. Tamten żołnierz ją podniósł, zajrzał... i nie mogłam przecież zaprzeczyć, że to nie moje dokumenty.

- Mów mi prawdę! - grozi matka. - Albo, Bóg mi świadkiem, zamknę cię na klucz w pokoju i każę Staszkowi pilnować drzwi!

- Mówię przecież. Zapytaj Helenę, jak nie wierzysz.

- Ona mi akurat prawdę powie. Kryje cię, taka sama mądra jak ty! Komu miałaś te dokumenty przekazać?

- A bo ja wiem? Pewnie tej Janinie Popławskiej...

- Kto ci je dał? - drąży matka nieustępliwie.

Nina patrzy na matki z pobłażaniem:

- Że niby oni tam wszyscy z imienia i nazwiska się przedstawiają? - parska niemal pogardliwie.

- Jacy oni?! Gdzie?! Boże przenajświętszy...

Matka opada na krzesło. Blednie, otwiera szeroko oczy, bierze głęboki wdech. A potem zaczyna się dusić, oddychać bardzo szybko, z trudem, chwytając rozpaczliwie powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg. Widziałyśmy to już kilkukrotnie, więc nie robi to na nas wielkiego wrażenia. Matka tłumaczy, że to z nerwów, że tylko wydaje jej się, że nie może oddychać i nie ma powodu do niepokoju.

- Mamo? - podejmuje Nina ostrożnie.

Po chwili oddech matki się uspokaja, wracają jej kolory na twarzy.

- Już lepiej - zapewnia.

- Przyniosę ci wody - deklaruje Nina.

- Nie. Zostań. Nie skończyłyśmy jeszcze rozmowy. To ten chłopak cię w to wciągnął, prawda? Ten, co tu bywa? Ten... Polak!

- Tomek? Nieee... To tylko kolega.

- Kolega - Polak?!

- A jest tu gdzieś w pobliżu niemiecką młodzież w moim wieku?

Matka wstaje i podchodzi do Niny. Bardzo blisko. Pomimo to nadal na nią krzyczy:

- Kolegować ci się zachciało... z Polakiem! Może jeszcze byś chciała, by stroił do ciebie koperczaki?

- A wolałabym jego... niż tak jak ty, wdzięczyć się do SS-mana! - odcina się Nina.

Słyszę świst w powietrzu i głuchy jęk Niny. Matka właśnie wymierzyła jej siarczysty policzek.

- Wszyscy o tym mówią! - syczy Nina z ogniem w oczach.

- Jacy wszyscy?! - irytuje się matka. - Wanda? Staszek? Gdyby nie ten SS-man, siedziałabyś teraz w transporcie na roboty do Reichu, i to w najlepszym wypadku. Albo gryzła ziemię, jeśli mówił prawdę o tych planowanych egzekucjach.

- Boże, jak ty tak możesz, nic nie widzieć, mamo! Planowane egzekucje? Wiesz, kim on jest? - peroruje Nina w zapamiętaniu. - Masz w ogóle pojęcie o tym, co oni robią? W obozie na Majdanku każdego dnia mordują ludzi. Jak myślisz, dlaczego niebo w Lublinie tak często zasnuwają chmury? To nie chmury, mamo, to dym. Dym z krematoriów! Kiedy pada deszcz, ten dym spada na nas, wsiąka w nasze ubrania, w naszą skórę. To ludzkie prochy!

Matka siada.

- Co ty wygadujesz - mruczy. - Sturmbannfuhrer jest tylko urzędnikiem, nie ma nic wspólnego z obozem na Majdanku. Wiesz dobrze, dlaczego nawiązałam z nim pewną zażyłość, jakie były okoliczności wtedy, w pociągu. Wyobrażasz sobie, że kiedy spotkaliśmy się w Lublinie, mogłam mu tak po prostu powiedzieć "przepraszam, nie interesuje mnie pan".

Tym razem to Nina blednie, wpatruje się w matkę osłupiała:

- Obiecałaś mu... siebie?

- W pewnym sensie. Nina, zrobiłabym wszystko, żebyście były bezpieczne. Ale on... zachował się przyzwoicie.

- Wszystko przez Ewę i jej pomysły! Gdyby nie ten mały bękart...

- Nie chcę więcej słyszeć z twoich ust takich słów!

- Po co myśmy tu w ogóle przyjechały!

- Proszę, Ninko, tylko nie histeryzuj. Jesteśmy tu bezpieczne.

- Dlatego, że zostałaś kochanką majora SS?

- Nie zostałam niczyją kochanką! Jestem żoną twojego ojca i nie zapomniałam o tym. Spłaciłam nasz dług wobec sturmbannfuhrera. Proszę, postaraj się, abym nie musiała zaciągać kolejnego.


Pani Celina jest tego dnia wyjątkowo rozdrażniona.

- Znów niedziela bez mięsa - psioczy.

- Ubijemy kurę - podsuwa stryj Jan.

- Ani mi się śni! - protestuje pani Celina. - Zostały same dobre nioski.

- Koguta nam trzeba - mruczy stryj. - To będą kurczaki na wiosnę. Staszek niech się rozejrzy we wsi, może ktoś chciałby sprzedać.

- A gdzie ja wielmożnemu panu teraz we wsi koguta znajdę? Na dodatek żywego, zdrowego, żeby te kury no... ten tego - Staszek zacina się i czerwienieje

Z jakiegoś powodu Nina dusi się ze śmiechu.

- Będziemy jeść kaszę i warzywa - stwierdza matka bezwzględnie. - Mamy też ser i mleko od krowy. No i te jajka. Nie jest źle.

- A od kiedy zaczyna się źle wedle szanownej pani? - podejmuje pani Wanda z przekąsem. - Kiedy zostaje fasola, marchew i ziemniaki?

- Nie - stwierdza matka twardo. - Kiedy kończy się fasola, marchew i ziemniaki.


W październiku kończą się zbiory, wszyscy skupieni są na zabezpieczaniu piwnic, spichlerza i magazynów, tak by nic nie zgniło, nie zmarnowało się, by ludzie i zwierzęta mieli co jeść przez całą zimę.

Zośka, pod czujnym okiem pani Wandzi, przystępuje do sezonowych porządków w domu. Każdy pokój podlega gruntownemu myciu i odkurzaniu, a okna zostają zabezpieczone przed przenikaniem chłodu i wiatrem. Nina sobie z tego oczywiście pokpiwa, a stryj Jan przestrzega, że jak przyjdzie siarczysty mróz, docenimy te starania.

Nina zajmuje się teraz naszą odzieżą - dokonuje niezbędnych poprawek, ceruje i reperuje bieliznę. Letnie sukienki, uprane i starannie złożone - lądują na dnie kufrów. Trzeba też zadbać o nową odzież dla Adasia - nowe koszulki, kaftaniki, rajstopki. Dziecko rośnie jak na drożdżach. W pracę włącza się nawet pani Wandzia, która z miną męczennicy dzierga na drutach miniaturą odzież zimową: czapeczki, sweterki - nie tylko dla Adasia, ale również dla mnie.

Cały dwór szykuje się na zimę.

Ja znów się nudzę, bo stryj Jan nie czuje się ostatnio najlepiej. Jesienią, jak mówi, zawsze szwankuje mu zdrowie, słota wywołuje u niego dotkliwe bóle kręgosłupa. Praktycznie nie rusza się z domu, cedując wszelkie obowiązki na matkę i Wilhelma

A potem, pewnego popołudnia przyjeżdża major Geist. Przywozi dla mnie pudełko ciasteczek, które tak smakowały mi w Lublinie i słoik konfitury.

Duch (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz