Część 35. Grudzień 1942. Wicia

251 43 13
                                    


Z okresu Świąt czterdziestego drugiego w pamięci utkwiły mi dwa wydarzenia. Choć oczywiście wieczerza, podarunki i kolędowanie były dla mnie najważniejsze i bardzo emocjonujące, zapamiętałam też dwie dziwne i niecodzienne rozmowy, które usłyszałam. Choć ich sens stał się dla mnie zrozumiały dopiero po latach, moja dziecięca intuicja już wtedy podpowiedziała mi, że jestem świadkiem czegoś ważnego, przesyconego ogromnym smutkiem i emocjami.

Po kolacji przenosimy się do salonu. Dorośli piją nalewkę, a my z Niną kompot. Niedługo potem słyszymy odgłos podjeżdżającego samochodu. Matka i stryj Jan wymieniają się spojrzeniami. Chwilę później skrzypią wejściowe drzwi. Ewa wygląda zza węgła, ale tym razem major jest sam. Przystaje w progu salonu.

- Dobry wieczór – mówi, odwraca się i wędruje schodami na górę.

- Już wrócił? - syczy pani Wanda. - Nawet w wigilię szatan nie daje odpocząć od swojego widoku.

- Wandziu... - mruczy stryj.

Matka staje się niespokojna.

- Nie powinien siedzieć tam sam – mówi wreszcie.

Zapada cisza, nawet Helena przestaje śpiewać kolędę, akompaniując sobie na fortepianie.

- Sugerujesz, że powinienem go zaprosić? - odzywa się Jan.

- Jeszcze by tego brakowało – wypala pani Wanda wzgardliwie. - Janku! Boga byś obraził, siadając z nim przy jednym stole.

- Boga? - podejmuje matka z gniewem. - Jeśli Bóg rozumuje w tych kategoriach, co pani Wandzia, lepiej trzymajmy się od niego z daleka. Ten człowiek stracił w mijającym roku rodzinę, są święta. To zwykły, życzliwy gest.

- Człowiek?! - podejmuje pani Wanda. - Czy może absztyfikant szanownej pani?

- Wandziu, nie podobają mi się te słowa – wtrąca stryj stanowczo. - Nie można tyle jadu...

- Trucizna krąży w żyłach pani Wandzi zamiast krwi – puentuje matka oschle, wstaje i wychodzi z pokoju.

Zaciekawiona, biegnę za nią. Matka szybkim krokiem przechodzi przez stołowy, kredensowy i małą sionkę, a stamtąd krytym przejściem do oficyny. Lubię przytulną, nieco zatęchłą, zawsze ciepłą oficynę. W dużym pokoju, przylegającym do kuchni biesiadują: pani Celina, Staszek, Zośka, pan Solman i mała Brygida. Mają tam choinkę, mniejszą, ale wcale nie brzydszą od naszej i odnoszę wrażenie, że jest u nich o wiele weselej niż u nas.

- Czegoś sobie łaskawa pani życzy? - podejmuje Zośka.

Śmiesznie wygląda z owiniętą szalem szyją, ale podobno opuchły jej migdałki.

- Czy pani Celinka mogłaby zapakować mi kilka świątecznych specjałów do koszyka? Koniecznie porcję ciasta i pierogów, są przepyszne - szczebiocze matka.

- Na jutro? - podejmuje pani Celina.

- Nie, jeszcze dzisiaj. Chcę zanieść koszyk majorowi Geistowi. Z życzeniami świątecznymi.

Zebrani przy stole wymieniają dziwne spojrzenia, ale nikt tego nie komentuje.

- Pani poczeka? – podejmuje pani Celina.

- Tak, poczekam – zapewnia matka.

Pani Celina wstaje i znika za drzwiami kuchni. Oczywiście, Brygida wykorzystuje okazję, by pokazać mi swoją szmacianą lalkę, którą pewnie otrzymała dziś w prezencie i przy okazji, swój język w całej okazałości.

- Mam ładniejsze – syczę pod nosem.

Kiedy już koszyk jest naszykowany, idziemy z matką na piętro. Dziwię się, że matka mnie nie przepędza, a nawet trzyma za rękę. Stuka do drzwi pokoju majora, a kiedy ten otwiera, obdarza go jednym z najładniejszych z repertuaru jej uśmiechów:

Duch (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz