Część 71. Listopad - grudzień 1943. Wicia

238 34 22
                                    

Opady deszczu ustają i powracają dość ciepłe, jak na schyłek jesieni, dni. Matka jest w dobrym humorze, ma więcej cierpliwości do moich nikłych postępów w nauce. Irytuje się dopiero, kiedy kategorycznie oświadczam, że w towarzystwie Brygidy Solman uczyć się nie będę wcale.

- Zwykłe dziecięce fochy i dąsy – wyjaśnia matka panu Solmanowi. - Pogodzą się równie szybko, jak się skłóciły. Póki co, będę nadal uczyć Brygidkę, z Wicią czy bez niej. Szkoda marnować takiego zapału do nauki.

Pan Solman tylko przytakuje. Obserwuję jego i matkę uważnie, ilekroć widuję ich razem. Na próżno wypatruję czułych gestów czy spojrzeń, które utwierdziłyby mnie w przekonaniu, że scena, którą ujrzałam w szopie, nie była tylko przywidzeniem. Wciąż targają mną wątpliwości, co do mojego planu, by zwierzyć się ze swoich trosk majorowi. Mam osiem lat i świadomość, że związki pomiędzy Polakami i Niemcami są zakazane. Lubię majora, ale nie mogę mieć pewności, jak postąpi. Może wsadzi matkę i pana Solmana do więzienia?

A potem, jak zwykle przypadkiem, podsłuchuję gwałtowną rozmowę, właściwie kłótnię pomiędzy panem Solmanem i Zośką. Wtedy uświadamiam sobie, że dzieje się coś złego, że nie wolno zwlekać i muszę postąpić właśnie tak, a nie inaczej.

Pojąć wagę i skutki mojego występku przyjdzie mi dopiero po latach i nie będzie to najgorsze, co w życiu zrobię. A uporządkowanie przeszłości, pogodzenie się z nią i z samą sobą umożliwi mi wieloletnia korespondencyjna przyjaźń z człowiekiem, którego moja rodzina obarczać będzie winą za całe zło tego świata... Ale znów za bardzo wybiegam w przyszłość.

Jesienią czterdziestego trzeciego jestem tylko małą dziewczynką w Niewiadowie, naiwną, łatwowierną i w dziecięcy sposób okrutną.


Pewnego, późno listopadowego popołudnia, Zośka mija się w korytarzu z panem Solmanem. Dziewczyna niesie naręcze czystych ręczników, pan Solman idzie zamyślony, z rękami w kieszeniach. I nie byłoby w tej scenie nic dziwnego, gdyby nie usłyszane z ust Zośki słowo, skierowane pod adresem pana Solmana:

- Drań.

Reakcja pana Solmana jest gwałtowna i zaskakująca. Chwyta Zośkę za ramię, mocno i boleśnie, co skutkuje jej zduszonym jękiem oraz upuszczeniem ręczników. Przypiera dziewczynę do ściany:

- Co kombinujesz? - syczy.

- Ja? - piszczy Zośka. - Ty bałamutniku jeden! Teraz to łóżko Kraussowej ogrzewasz, tak?

Kolejny jęk Zośki świadczy o tym, że pan Solman mocniej wciska ją w ścianę. Przezornie cofam się do wnęki pomiędzy starym zegarem, a piecem. Niestety, z tej pozycji nie widzę obojga dokładnie.

- Plotki kłamliwe rozsiewasz – warczy pan Solman.

- Jeszcze nie rozsiewam, ale mogę zacząć! Na własne oczy widziałam, jak się wymykałeś z pokoju Kraussowej w środku nocy, a ona cię obłapiała... Ałaaa!

Kolejny pisk Zośki wzbudza już mój spory niepokój, bo świadczy o zadanym jej bólu. Jaki z niego okrutnik – myślę gorączkowo. Przecież sam wie najlepiej, że Zośka nie kłamie. Czy ze mną obszedłby się równie srogo, gdyby wyszło na jaw, że widziałam jego schadzkę z matką? Przypominam sobie, jak Rainer do mnie strzelał, kiedy nakryłam go z Ewą i paraliżuje mnie strach. A jednak podsłuchuję dalej.

- Wspomniałaś komuś o tym? Celinie, pani Wandzie? - wypytuje pan Solman.

- Nieee! Puść, to boli!

- Będzie boleć jeszcze bardziej, jak puścisz parę z ust.

- A bo ty taki... - lamentuje Zośka, w jej głosie pobrzmiewają płaczliwe nuty. - A ja taka głupia...

Duch (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz