Część 42. Luty 1943. Paulina

242 44 6
                                    



Kiedy Geist wyjechał, kazałam Zośce zamknąć jego pokoje i oddać mi klucz. Niczego nie ruszałam i nawet tam nie wchodziłam, a sturmbannfuhrer nigdy nie przysłał nikogo po swoje rzeczy.

„Wrócę. Niebawem" - zapamiętałam jego słowa.

Nie spodziewałam się tylko, że w taki sposób, w takich okolicznościach.

Kiedy posłyszałam samochód zajeżdżający przed dom późnym wieczorem, zamarłam. Jan i dziewczynki już spali, ja zasiedziałam się nad bilansem w kancelarii. Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Wanda weszła do kancelarii i spojrzała na mnie z mieszaniną lęku i dezaprobaty:

- To samochód majora - powiedziała.

Jakoś mnie to nie zaskoczyło.

Wyszłam do sieni i otworzyłam drzwi. Owionęło mnie zimne powietrze, szczelniej okryłam się swetrem. W progu stał podporucznik Dietrich.

- Dobry wieczór. Przepraszam, że niepokoję o tej porze, ale czy mogłaby pani wyjść do samochodu? - zagaił grzecznie.

- Słucham?

- Pan sturmbannfuhrer czeka w samochodzie.

- To jakiś żart? - warknęłam. - Jeśli pan sturmbannfuhrer ma do mnie sprawę, niech się sam pofatyguje.

Podporucznik spojrzał na mnie z determinacją:

- Nie wyjdzie z auta, jest nieprzytomny - wyjaśnił.

Spojrzałam na niego, jakby oszalał:

- O czym pan mówi, na litość boską?

- Bardzo proszę. To nie żart, ani podstęp, proszę mi uwierzyć. Jest ranny, stracił przytomność, sam nie zdołam wynieść go na górę.

- Pan sturmbannfuhrer już tu nie mieszka, z pewnością pan o tym wie. Dlaczego nie zawiózł go pan do szpitala? - mruknęłam wyniośle.

- Prosił mnie, bym tego nie robił, żebym przywiózł go tutaj, do pani.

Zamarłam.

- Tak powiedział?

- Tak, zanim stracił przytomność.

- Co się stało? To rana postrzałowa? - zapytałam rzeczowo, starając się by z moich słów nie wyzierało zbyt wiele niepokoju.

- Nie, nie, wdał się w bójkę.

- Co mi pan opowiada, nosi broń i tak po prostu dał się pobić?! - zirytowałam się.

- Ma niesprawną dłoń, a lewą ręką bardzo kiepsko strzela. Najlepiej, jeśli sam pani opowie, co się wydarzyło. Proszę.

Odwróciłam się. Za mną stała Wanda. Jeśli jej wzrok mógłby zabijać, oboje z podporucznikiem padlibyśmy trupem na miejscu. Westchnęłam i sięgnęłam po płaszcz.

- Muszę wyjść na chwilkę, Wandziu.

Spojrzała na mnie wzgardliwie. Oczywiście, zinterpretowała sytuację po swojemu.

Na podjeździe było ciemno, noc była bezksiężycowa.

Gdy podporucznik otworzył drzwiczki auta, uderzyła mnie silna woń alkoholu. Zobaczyłam tylko zarys postaci Geista, nienaturalnie przechylonej na tylnym siedzeniu.

- Albrechcie? - odezwałam się niepewnie, bez tchu.

Odpowiedziała mi cisza.

- Musimy go wyciągnąć - powiedział podporucznik. - Czy ktoś z domowników mógłby pomóc?

Duch (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz