Część 36. Grudzień 1942. Paulina.

311 49 24
                                    


Byłam zbulwersowana tym, co zobaczyłam.

Wieczorem, kiedy Wicia zasnęła, poszłam do Heleny. Siedziała w szlafroku przed lustrem i czesała włosy. Usiadłam na jej łóżku i chłonęłam jej widok przez chwilę. Moja piękna córka. O sercu zimnym jak lód.

Wreszcie odłożyła szczotkę i odwróciła się do mnie:

- Czy coś się stało, mamo?

- Musisz tego zaprzestać, Helenko – wyrzuciłam z siebie szybko.

- O czym ty mówisz, mamo?

- Widziałam cię dziś z Jankiem. On nie może stać się kolejną twoją zabawką.

Wzdrygnęła się i upuściła szczotkę. Zaraz potem schyliła się po nią powoli i odłożyła.

- Dlaczego tak surowo mnie oceniasz, mamo? - odezwała się zaskakująco spokojnie.

- Widzę, co się dzieje, Helenko.

Wzruszyła ramionami.

- Niewiele widzisz, mamo.

- Nie bądź impertynencka! – zganiłam. - Co tam sobie wyprawiasz w Lublinie z doktorem czy z innymi oficerami, nie widzę i wiedzieć nie chcę. Ale nie pozwolę, byś zawracała w głowie Jankowi. On jest szczery, prostoduszny i poniekąd po dziecięcemu naiwny. Nie wolno ci go zwodzić i mamić. Nie muszę ci też przypominać, że to brat Gustawa i nasza najbliższa rodzina, więc choć nie łączy was pokrewieństwo, miłosne stosunki byłyby dalece niestosowne...

Helena się roześmiała. A potem ukryła twarz w dłoniach i wybuchła płaczem. Nie wiem dlaczego, ale poczułam do niej jeszcze większą złość. Zawsze tak łatwo jej to przychodziło. Emocje, nastroje, kaprysy.

Po chwili się uspokoiła.

- Pamiętasz lato trzydziestego siódmego? - zapytała powoli, jakby niechętnie. - Spędzałyśmy wakacje w majątku dziadków Doroty Kusocińskiej.

Oczywiście, pamiętałam lato trzydziestego siódmego. Postanowiliśmy z Gustawem wyjechać nad morze, tylko we dwoje - niemal na cały okres naszego wspólnego życia kładły się jak cień moje kłopoty zdrowotne - najpierw po narodzinach bliźniaków, potem Niny, a na koniec po ciężkim porodzie Wici. Gustaw cierpliwie czekał na mój powrót do zdrowia, a ja chciałam mu to wreszcie wynagrodzić.

Wicią zajęła się moja ciotka, Jurek wyjechał na obóz harcerski, a dziewczynki wysłaliśmy na wieś. Kusocińskich znałam jeszcze z czasów małżeństwa z Adamem - przeszłości tak odległej, jakby wszystkie te wydarzenia miały miejsce w innej epoce. Nie wiedzieliśmy, że są proniemieccy. Gustaw wpadł we wściekłość, kiedy po powrocie Helena opowiedziała, o czym toczyły się rozmowy przy stole.

W ogóle w tamtym czasie Gustaw dość łatwo wpadał w złość. Irytował się z najbardziej błahych powodów. Tak, jakby narastające napięcie i świadomość tego, co nieuchronnie się zbliża, odbierały mu resztki cierpliwości. Kiedyś był takim łagodnym człowiekiem.

- Joachim był dalekim kuzynem Doroty, przyjechał z Frankfurtu – dodała Helena.

- Joachim... von Kalterer? - zapytałam, niepewnie.

- Tak. Wieczorami grał na gitarze, a ja śpiewałam. Spacerowaliśmy, dużo rozmawialiśmy. O poezji, sztuce, muzyce. Był... inny niż wszyscy.

Powiedziała to w taki sposób, że poczułam jak krew odpływa mi z twarzy.

- Zawrócił ci w głowie! - uniosłam się, jakby to oczywiste stwierdzenie mogło cokolwiek zmienić, cofnąć czas. - Helenko, przecież ty byłaś jeszcze dzieckiem! Miałaś ledwie szesnaście lat!

Duch (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz