19

430 28 6
                                    

Nim się obejrzałam, te same goryle złapały mnie za ręce uniemożliwiając jakikolwiek ruch.

- Musiała zajść jakaś pomyłka. Ja jestem tutaj gościem. Mówi ci coś "8 Kuloodpornych"? No właśnie. Złapałeś nie tą osobę co trzeba.

- A ja myślę, że złapałem dokładnie tą osobę, co chciałem numerze 7862.

Nerwowo przełknęłam ślinę próbując coś wymyślić.

- Tylko, że to nie jest mój numer identyfikacyjny tylko zwykły tatuaż. Mówiłam przecież że państwo bierzecie mnie za kogoś innego. Jestem Agnieszka Jung i jeżeli w tym momencie nie zostanę uwolniona będzie pan miał poważne problemy z moim przełożonym. - Skłamałam łudząc się, że mi uwierzy i puści wolno.

- Agnieszka Jung powiadasz? - Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i zaczął spacerować po pokoju. - No dobrze, więc powiedz mi od kiedy to członkini bractwa tatuuje sobie numer zwykłego śmiecia akurat w takim miejscu?

Zacisnęłam pięści ze złości i zaczęłam się wyrywać chcąc pozbawić go uzębienia.

- Tak myślałem. A tego twojego Teahyunga czy jak mu tam, się nie boje. To jest zwykły, nic nieznaczący pionek. Mam takie znajomości że gdybym chciał, mógłbym go załatwić i zniszczyć, ale widzisz, mam go gdzieś. On mnie nie interesuje ani ta jego banda przydupasów. Ma on jednak coś, co ja też chcę mieć a mianowicie Ciebie.
- Lekko się uśmiechnął po czym mówił dalej. - Teraz grzecznie pójdziesz z nami. Jeżeli spróbujesz chociażby pisnąć, skończysz jak ona.

W tym momencie, mężczyzna wyciagnął pistolet z kieszeni i sprzedał dziewczynie obok kulkę w łeb. Czarnowłosa upadła na ziemię, brudząc krwią całą podłogę.

Próbowałam udawać niewzruszoną jednak było to cholernie trudne. Czułam jak cała się trzęse. Patrzyłam na tego dupka z mordem w oczach.

- Wyprowadzić ją.

Wyszliśmy tylnymi drzwiami i od razu zostałam wpakowana do bagażnika. Tym razem był dużo mniejszy, tak że musiałam leżeć nieruchomo.

Nie wiem ile trwała cała podróż ale chyba dość długo bo aż za dobrze zaczęłam czuć moje obolałe ciało.

Gdy samochód się zatrzymał, drzwi od bagażnika otworzyły się a czyjeś silne ręce wyciągnęły mnie ze środka. Na głowę zarzucono mi czarny wór żebym przypadkiem nic nie widziała i zaczęto prowadzić mnie w nieznanym kierunku.

Po krótkim marszu chyba dotarliśmy na miejsce bo popchnięto mnie tak, że przywaliłam wargą o podłogę. Gdy się podniosłam, poczułam metaliczny smak w ustach. Ktoś rozwiązał mi ręce więc od razu zrzuciłam z siebie szmaciany materiał skanując wzrokiem pomieszczenie.

Było ono całe białe. Po prawej stronie znajdowało się duże okno z widokiem na drugie pomieszczenie. Na środku pokoju stał tylko metalowy stolik i dwa krzesła, o które oparta była szczupła kobieta z nienaganną fryzurą, ubrana w lekarski fartuch.

- Usiądź proszę.

- Postoję.

- Jak sobie życzysz...więc zapewne zastanawiasz się dlaczego tu jesteś. Odpowiedź jest prosta. Uratowaliśmy cię. Jesteśmy tajną organizacją, która zajmuje się wyłapywaniem wojowniczek i zapewnienie im ochrony. Z nami jesteś już bezpieczna.

Przypomniala mi się sytuacja z tajemniczym facetem, który na moich oczach zastrzelił tamtą dziewczynę.

- Dlaczego miałabym Ci wierzyć?

- Nikt tutaj nie chce dla ciebie źle. Megan, daj sobie pomóc. Wiem przez co musiałaś przejść i jest mi przykro z tego powodu ale teraz już nic ci nie grozi. Zaufaj mi.

- No dobrze.

- Oh z tego całego zamieszania zapomniałam się przedstawić. Nazywam się Shin Yongsoo i będę twoim psychologiem. Gdy tylko będziesz chciała ze mną porozmawiać, jestem do twojej dyspozycji.

- Będę pamiętać.

- Z racji tego iż dużo przeszłaś, potrzebna ci będzie pomoc medyczna.

Kobieta skninieniem głowy, przywołała dwóch zamaskowanych pracowników w fartuchach, którzy przywieźli stolik z niezbędnymi lekami i przyrządami. Usiadłam na krześle obok uważnie przyglądając się im.

Obserwowałam jak lekarka zakłada silikonowe rękawiczki, po czym napełnia strzykawkę jakimś płynem. Gdy już miała się do mnie zbliżyć by wykonać zabieg, przerwałam jej.

- Co to za lek?

- To na uspokojenie. Jesteś roztrzęsiona. Musisz odpocząć.

- Żartujesz sobie ze mnie?! - Zerwałam się na równe nogi. - Myślisz że nie widziałam opakowania? Chciałaś mnie odurzyć tym świństwem?! To wcale nie jest organiazja która pomaga wojownikom prawda? Okłamałaś mnie i myślałaś że gdy zdobędziesz moje zaufanie to uśpisz moją czujność. Co to za organizacja? Gadaj!

- Chciałam to załtwić spokojnie i bez nerwów, ale widzę że nie pozostawiasz mi wyboru. Chłopcy, zajmijcie się nią.

Na jej słowa, dwaj faceci rzucili się na mnie. Broniłam się jak tylko mogłam jednak byli zbyt silni i w końcu unieruchomili mnie.

Kobieta z tryumfalnym uśmiechem podeszła do mnie i momentalnie wkuła się w moją żyłę.

Świadomość tego co zaraz się wydarzy była przytłaczająca. W tym momencie wiedziałam, że przegrałam. Za parę chwil obejmą nade mną całkowitą kontrolę, wyłączając moją świadomość. Już chyba wolałm umrzeć. Nie mogłam nic zrobić. Zaczęłam myśleć o Jiminie.

Nawet nie zdążyłam się z nim pożegnać
Powiedzieć jak bardzo go kocham
Nie zdążyłam nacieszyć się widokiem jego pięknego uśmiechu
Ani nawdychać zapachu jego skóry
Nie zdążyłam ostatni raz zatonąć w jego spojrzeniu
Dlaczego nie pozwolono się mi z nim pożegnać?
Dlaczego?!
Cieszę się że w tym całym bagnie, w którym się znalazłam, pojawiłeś się ty
Ty, który dawałeś mi nadzieję
Ty, który dawałeś mi siłę by walczyć
Ty, który pozwoliłeś mi cię kochać
Ty, który nadałeś mojemu życiu sens
Ty, którego już nidy nie zobaczę

Czułam jak mój umysł zaczyna wypełniać pustka. Siedziałam, tępo wpatrując się w pustą przestrzeń. Moje siły dochodziły a oddech stawał się coraz płytszy i nieregularny. Czułam moje pulsujące skronie, które dawały znak że jeszcze żyję. W końcu senność która mnie ogarnęła, wzięła nade mną siłę. Zamknęłam oczy i odpłynęłam, choć tak bardzo nie chciałam.

Przepraszam...

House of Debauchery || JIMINOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz