24. Kocha, lubi, szanuje...

1.8K 182 358
                                    

***

- Mówisz poważnie?! - Okulary zsunęły się delikatnie z nosa Yuuriego, a jego mina wyrażała tak wielkie zaskoczenie, że nawet mistrzowie kaligrafii nie potrafiliby narysować równie okrągłego "O", jak okrągłe zrobiły się usta kwiaciarza. - Wracasz do regularnej publikacji?

Viktor, który w tym samym momencie zakładał zapasowy fartuch, szykując się do pomocy przy przesadzaniu szklarniowych kwiatów, uśmiechnął się szeroko i parę razy kiwnął głową. Tylko dla tej jednej, rozbrajającej reakcji warto było nie mieć weny przez praktycznie trzy bite miesiące (chociaż nie, żeby o to zabiegał - zwyczajnie tak wyszło).

- Ano wracam - przyznał architekt. - Co prawda ostatnio tak bardzo się opuściłem, że szczerze wątpię, czy ktokolwiek czeka jeszcze na mój powrót...

- Czekają - zapewnił pospiesznie Yuuri, poprawiając grzbietem dłoni uciekające okulary. - Codziennie zaglądam na bloga i codziennie widzę sporo nowych komentarzy, więc jestem pewien, że czekają. I ja też... cały czas... - dukał z nieśmiałością, na co Viktor nie mógł zareagować inaczej jak uśmiechem w kształcie serca.

- ...ale słysząc tak cudowne słowa otuchy płynące z ust mojego najwspanialszego kwiatuszka czuję, że naładowałem akumulatory do pełna, więc niezależnie od tego, czy będę pisał do lustra, czy może do kogoś więcej, mam przeogromną ochotę poopowiadać o czymś naprawdę ciekawym - dodał Viktor, po czym puścił oczko, jednocześnie kończąc wiązanie kokardy na plecach. - Szczególnie że dostarczyłeś mi naprawdę świetnego materiału na resuscytacyjny post.

- Chyba nie masz na myśli...? - Yuuri najpierw uniósł brwi, a zaraz potem między nimi pojawiła się znajoma zmarszczka zaniepokojenia. Oho. Normalnie słyszał uszyma wyobraźni, co zaraz nastąpi. - Viktor...!

Imię architekta wypowiedziane z tak uroczą naganą w głosie mogło zostać odkupione jedynie krótkim śmiechem, objęciem w pasie i złożeniem buziaka wprost na zachmurzonym czole oskarżyciela.

- W porządku, zolotsye, w porządku. Nie zdradzałem żadnych szczegółów naszej randki ani nawet tego, że to w ogóle była randka. Ograniczyłem się do napisania paru akapitów o historii Hasetsu i wytwarzanej tu ceramice... No i ewentualnie o pewnych czarujących bursztynach, które towarzyszyły mi podczas całej wędrówki - zarzekł się, jednocześnie podziwiając wspomniane kamienie, osadzone w nie mniej pięknej, czarnej ramie rzęs. - To jak? Chciałbyś tak na wszelki wypadek sprawdzić, czy w niczym się nie pomyliłem? A może masz ochotę dodać coś od siebie?

- Nie, raczej nie. Powiedzmy, że ci ufam. Przynajmniej w kwestiach merytorycznych. - Yuuri już na tyle wrócił do siebie, że zdołał obrzucić Viktora lekko kpiącym spojrzeniem, po czym wyswobodził się z jego ramion, aby zająć się przygotowanymi doniczkami. - Ale przede wszystkim nie chcę sobie psuć niespodzianki.

Nikiforov skinął głową na znak zrozumienia i sięgnął po odłożone na bok rękawiczki-wampirki. Na pewno musieli się nieźle natrudzić, żeby znaleźć w Japonii tak wielki rozmiar.

- No dobrze, w takim razie jeszcze dziś postaram się-

- Yuuri! - Od strony podwórza rozbrzmiał dość stonowany jak na swój gatunek okrzyk, a po nim nastąpiła dłuższa chwila milczenia uzupełniona o odgłos szybkich, choć jakby nieco sztywnych kroków. Wreszcie po kilku sekundach nerwowego oczekiwania wejście do szklarni się otworzyło, a do środka zajrzała głowa pana Toshiyi, podczas gdy reszta przyległości pozostała ukryta za półprzeźroczystymi drzwiami. - Yuuri, nie uwierzysz...

- Co się stało? - zdziwił się młodszy Katsuki, chyba głównie tym, że to tata ze wszystkich członków rodziny pofatygował się do niego z jakąś wiadomością.

Kwiaciarnia dla dwojgaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz