***
Po wymienieniu się komplementami odnośnie yukat, czemu towarzyszyło wyjątkowo długie jak na warunki publiczne spoglądanie sobie w oczy (choć według Viktora "długie" oznaczało w tym przypadku "niewystarczające"), mężczyźni w końcu przysiedli na przygotowanych krzesełkach i korzystając z chwili spokoju, zaczęli wymieniać się nowinkami z ostatnich godzin. A to że Makkachin wyjątkowo mocno szalał dziś na spacerze, przez co biedak tak strasznie się zasapał, że musiał aż uciąć sobie wcześniejszą drzemkę; co się stało, że rodzina Katsukich niespodziewanie stanęła oko w oko z groźbą całkowitego braku goździków na festiwalu (i gdzie ostatecznie odnalazły się brakujące flakony) oraz jak tak w ogóle minął im dzień. Rozmowę sporadycznie przerywali im spacerowicze, którzy jakoś tak chętniej podchodzili do rozbrzmiewającego wesołymi rozmowami stoiska, przeglądali mini-katalog z wiankami, przymierzali te gotowe i ostatecznie zamieniali się w szczęśliwych, lżejszych o kilka setek jenów klientów.
I zanim Viktor i Yuuri się obejrzeli, w takiej atmosferze minęła im praktycznie cała godzina. Niebo stopniowo zaczęło robić się ciepłoróżowe, z intensywną, żółtą linią tam, gdzie jaśniał zachód, a chmury przypominały teraz coś w rodzaju strzępków waty cukrowej, która poszybowała hen, wysoko, byleby dalej od lepkich łapek dzieci. Słońce zatapiało się w horyzont niczym olbrzymie jabłko w kosmicznej misie lukru, podczas gdy drzewa otaczające świątynie pociemniały i stały praktycznie nieruchomo, zwarte, ale dumne jak rząd upieczonych na chrupko kałamarnic...
Rosjanin przełknął gromadzącą się w ustach ślinę. Właściwie to trochę bał się obrócić głowę w bok, przeczuwając, że lada chwila oczy Yuuriego zaczną mu się kojarzyć nie z bursztynami, lecz z dwoma słodkimi karmelkami. Wolał już patrzeć w smakowite niebo i nie wyobrażać sobie, dlatego z taką chęcią schrupałby tego mężczyznę w całości.
- Viktor? - zagadnął tymczasem Yuuri tuż po obsłużeniu ostatniej klientki, drobnej babuleńki, która z pewną nieśmiałością poprosiła o zrobienie jej kwiatowej szpilki do koka. Gdy pięć minut później fioletowa eustoma ozdobiła przyprószone siwizną włosy Japonki, kwiaciarz zwrócił się do architekta i praktycznie czytając w myślach, poprosił: - Czy mógłbyś pójść po ramune? To woda sodowa. Poznasz ją po takiej specyficznej, lekko niebieskiej butelce. O, o tym kształcie. - Yuuri poruszył dłońmi, jakby zaznaczał wydatne, damskie kształty, na co Viktor parsknął krotkim śmiechem. - No co?
- Nie, nic. - Rosjanin uśmiechnął się, wziął kilka wręczonych drobnych i wydostał się zza kontuaru. - Jasne, pójdę. Ramune dwa razy. Schłodzone, nie zmieszane.
Viktor mrugnął przelotnie do Yuuriego, po czym ruszył w stronę głównych, delikatnie rozświetlonych już alejek, gdzie, jak podejrzewał, skupione były budki z jedzeniem i napojami.
Nie pomylił się, tak samo jak bez pudła odgadł, że wraz z obecnością przekąsek można się było spodziewać również tłumów zajadających się nimi ludzi. Przechodnie niczym żywe reklamy prezentowali smakowitości skrywane w cieniu brezentowych bądź drewnianych dachów: oblane syropem jabłka i pokryte czekoladą banany, ikayaki, stanowiące tutejszy rarytas, nabite na patyczki takoyaki oraz dango, które tym szybciej znikały, im mniejsze i smaczniejsze były kulki, czy też wata cukrowa wielkości dzieci (a może to dzieci były dopasowane do wielkości kłębów waty?). Wszystko to stanowiło razem specyficzną, prawdziwie festiwalową atmosferę, kiedy to każdy pozwalał sobie na nieco więcej swobody niż zwykle i nawet rosyjski pracoholik nie mógł się powstrzymać, żeby nie zwolnić kroku i nie poprzyglądać się stoiskom z większą uwagą.
- Mamo, a gdzie teraz idziemy? Na złote rybki? Wracamy do rybek? - W pewnym momencie Viktor usłyszał obok siebie nieco głośniejsze niż gwarne tło zapytanie. Gdy się rozejrzał, dostrzegł, że autorką wypowiedzi była mała, na oko pięcioletnia dziewczynka, maszerująca razem z mamą tuż obok architekta.
CZYTASZ
Kwiaciarnia dla dwojga
FanficViktor jest znanym architektem wnętrz, który ostatnio coraz bardziej odczuwa trudy swojej pracy. Jak tu cieszyć się życiem, kiedy powoli brakuje inspiracji do tworzenia tego, co się przez lata kochało? Ma nadzieję, że przylot do Fukuoki na znane tar...