37. Mowa jest srebrem, a milczenie kwiatem

1.6K 165 571
                                    

***

Delikatny, przypominający płynącą wodę szum już od jakiegoś czasu wypełniał mu uszy, choć jednocześnie miał wrażenie, że z oddali słyszał jakieś łagodne dźwięki, może głos człowieka, może pomrukiwania zwierząt, może inne odgłosy natury... Raz na jakiś czas wydawało mu się nawet, że wyłapywał jakieś pół zdania rozmowy i wtedy już-już wiedział, co się wokół niego działo, już rozpoznawał kontekst sytuacji - tylko że potem myśl przeskakiwała dalej i dawała się porwać szerokiemu nurtowi niepamięci.

Ale na pewno było ciepło. I miło. I bezpiecznie. I skoro tak, to chyba nie należało się niczym przejmować, prawda?

- Yuuri...

Wołanie. Ktoś przy nim był, ktoś tutaj czekał, czuł czyjąś obecność zaraz po lewej stronie. Jakiś męski głos zwracał się do niego tak czule, spokojnie i nienachalnie, że nie miał wątpliwości, że tak robić mogła jedynie bardzo bliska osoba. A być może nawet taka najważniejsza na świecie.

- Yuuri... Wstawaj...

Jego imię. Do tej pory nie przywiązywał do niego jakiejś szczególnej uwagi, ale musiał przyznać, że teraz cieszył się, że zawierało to długie "U" w środku. Bez tego nie brzmiałoby to tak melodyjnie. Szczególnie w tych ustach. Tym głosem. Z tym akcentem.

- Czy mój słodki narzeczony zechce kiedyś otworzyć oczęta?

Yuuri odetchnął, poruszył się, rozchylił powieki i wreszcie spostrzegł, że siedział na kanapie, oparty bokiem o ramię Viktora, a przed nim prawie już niesłyszalnie grał przyciszony telewizor, na którym przesuwały się napisy końcowe. Zegar na ścianie wskazywał nieco po dwunastej. Jasność za oknem - że wciąż była niedziela.

- Co? - zdziwił się kwiaciarz, przecierając oczy. - Przysnąłem?

- Ano przysnąłeś. Nie powiem, żeby ten film o kapibarach był jakiś szczególnie porywający, ale nie spodziewałem się, że zdrzemniesz się tak wcześnie... I oczywiście nie mam ci tego za złe. Właściwie to bardzo mi miło, że mogłem się wcielić w rolę twojej poduszki. Inspirujące doświadczenie - przyznał wesoło Viktor, siedząc z nosem w komórce, po czym wyciągnął się w bok, chwycił coś ze stolika kawowego i wsunął to Yuuriemu w dłoń. - Proszę, okulary. Zdjąłem je tak na wszelki wypadek.

- Przepraszam. Dużo się wczoraj wydarzyło i chyba wciąż jestem trochę oszołomiony po... - Kiedy Yuuri założył już szkła na nos, a wzrok wyostrzył mu się na tyle, że dostrzegł różnicę w przesuwających się na ekranie literkach, jego uwagę nagle przykuła inna sprawa. - ...jak mnie nazwałeś?

Przeglądany przez Viktora iPhone poszedł w tymczasową odstawkę, bo mężczyzna uniósł głowę, a na jego twarzy natychmiast rozbłysł uśmiech w kształcie serca.

- Narzeczony - powtórzył, a kiedy Yuuri zamrugał niepewnie, architekt westchnął i zaczął się powoli nachylać w stronę kwiaciarza. - W końcu na tym polegają zaręczyny, czyż nie? Że jesteś moim przyszłym mężem. Że będziemy dzielić dom i nazwisko. Że moja domena internetowa stanie się również twoją...

- No tak, ale...! - Yuuri już chciał wyjaśnić, że domena akurat nie miała tu absolutnie nic do rzeczy, że to było dość mocno zawstydzające, żeby mówić do siebie w taki formalny sposób i w ogóle to może trochę za wcześnie się w to wszystko zaangażowali... chciał także napomknąć, żeby Viktor się tak nie nachylał, nie, mowy nie ma, nie przekupi go całusem, niech sobie nie myśli, że to była metoda na wszystko... ale kiedy narzeczonych dzieliło może kilka ostatnich centymetrów, w dyskusję niespodziewanie włączyło się elektroniczne pikanie. - Komórka?

Viktor westchnął i grzecznie wycofał się na swoje poprzednie miejsce.

- To moja. Wyłączyłem Internet, żeby nie piszczała, kiedy śpisz, a teraz mam za swoje - mruknął, z powrotem sięgając po smartfon. - Nie ma człowieka pół godziny i już czeka na niego pół miliona powiadomień.

Kwiaciarnia dla dwojgaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz