32. Drzewo genealogiczne

1.5K 166 340
                                    

***

- Wiesz co, Yuuri? Bo tak sobie teraz myślę i myślę... i chyba powinienem cię uprzedzić przed jedną sprawą - Viktor, który szedł razem z Yuurim wąską uliczką Tuczkowa, zmierzając w odwiedziny do siostrzeńca, spojrzał nostalgicznie w niebo. W tym samym momencie po ramionach Katsukiego przebiegł zimny dreszcz. No tak. Chodnik w odległości może pięciu minut od rodowej posiadłości państwa Plisetskych był idealnym miejscem na to, żeby uświadamiać ukochanego (swoją drogą i tak już znerwicowanego niczym królik przed badaniem) w temacie jakiegoś ważnego zwyczaju, którego niedopełnienie okryje całą Japonię i okolice wieczystą hańbą. Ostatnio życie wprost uwielbiało sprawdzać na różne, wymyślne sposoby, jak bardzo Yuuri kochał Viktora, a sądząc po tym, że kwiaciarz wciąż jeszcze nie uciekł od niego z krzykiem: to tak, bardzo. - Jurij... trochę źle to wszystko zniósł.

- Ale że co? Twój przyjazd? - próbował odgadnąć, jednak Viktor zaraz się uśmiechnął i pokręcił głową.

- Raczej wyjazd - poprawił. - Pamiętasz, jak opowiadałem ci o jego matce, a mojej siostrze? No właśnie. Wygląda na to, że mój pobyt w Japonii nie został zbyt dobrze odebrany. Oczywiście gdybym tylko uprzedził go z zawczasu, że to potrwa jakieś trzy miesiące czy coś koło tego, to nie byłoby praktycznie żadnego problemu, ale w tej sytuacji...

- ...poczuł się tak, jakby zdradził go kolejny członek rodziny?

Architekt zmarszczył brwi.

- Nie no, nie używałbym aż tak wielkich słów. W końcu regularnie kontaktowałem się z dziadkiem i pytałem, jak sobie radzą, a i sam Jurij też czasami wysyłał mi mejle... Raz na dwa... albo na trzy... hm... tygodnie? - Viktor zawiesił głos, po czym wzruszył ramionami. - W każdym razie... Właśnie z tego powodu bardzo by mi zależało, żebyście się poznali i ze sobą zaprzyjaźnili. Jestem święcie przekonany, że kiedy Jurij zobaczy, jak miłym i wrażliwym człowiekiem jesteś, to zrozumie, dlaczego wyjazd do Japonii tak mi się przeciągnął.

Yuuri obrócił głowę i wstrzymał oddech, nie chcąc pokazać Viktorowi, że przez to z pozoru niewinne wyjaśnienie zaczął stresować się jakieś dziesięć razy bardziej niż przed chwilą. No bo musiał go do siebie przekonać, prawda? "Znienawidzi mnie. Mam to jak w banku."

Jedyne, co działało na korzyść kwiaciarza, to panująca w Rosji łagodna pogoda, choć musiał jednocześnie przyznać, że była dość nietypowa jak na wczesny lipiec - świeciło jasne słońce, któremu towarzyszyły duże, mlecznobiałe nimbusy, jakkolwiek powietrze wydawało się wyjątkowo rześkie. O wiele bardziej przypominało to wiosnę, która aż zachęcała do tego, żeby wyjść i pospacerować po jakimś parku bądź lesie, ewentualnie ogrodach... gdyby nie ten drobny szczegół, że w Petersburgu było przeraźliwie mało zieleni. W sensie w porównaniu z Hasetsu, oczywiście, bo przecież Yuuri starał się zestawić ze sobą wymierającą wioskę z miastem, które swego czasu piastowało zaszczytny tytuł stolicy państwa. Dodatkowo wszystko było tu ogromne i to właśnie w tym punkcie mogła się kryć największa różnica między Petersburgiem a choćby takim Kioto czy nawet Fukuoką. W rosyjskim mieście ulice były szerokie, budynki wysokie i wielopiętrowe, wszędzie krążyły setki samochodów, a o domach jednorodzinnych nie było nawet co marzyć. Rzecz kompletnie nie do pomyślenia w Japonii...

- O. I jesteśmy na miejscu.

Wewnętrzny wywód Yuuriego przerwało oznajmienie Viktora oraz położona na ramieniu dłoń, która zatrzymała go przed mijanym budynkiem. Wtedy oczom kwiaciarza ukazała się jedna w wielu znajdujących się na tej ulicy kamieniczek, na swój sposób podobnych do apartamentowca Viktora, tyle że ta tutaj była mniejsza, węższa, starsza i mniej biała, a bardziej beżowobura od miejsca zamieszkania architekta. No, w porządku, może nieco optymistyczniej - jasnobrązowa. Gmach wciąż miał jednak swój specyficzny urok, co zawdzięczał zadbanemu, ceglanemu frontowi oraz oknom okolonym jasnoszarymi, tynkowymi zdobieniami. Viktor zdradził w przelocie, że to chodziło o taki tani odpowiednik tradycyjnych, rosyjskich "nalichników", które można było zobaczyć na wokół wiejskich okien, ale tamte należały do prawdziwych dzieł sztuki, a to widoczne przed nimi było "Ee... takie sobie".

Kwiaciarnia dla dwojgaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz