30. Tam, gdzie słoneczniki mówią dobranoc

1.3K 160 147
                                    

***

Siedzący w samolocie Yuuri odliczył kolejno na palcach wszystkie co ważniejsze punkty trwającej podróży. Czyli tak... Wiza - załatwiona. Bilety - kupione. Przesiadka w Seulu - zaliczona. Godzina - trzecia w nocy (choć tak naprawdę w tej strefie czasowej była teraz dwudziesta pierwsza). Lądowanie w Petersburgu - tuż przed nim.

Myśli za to - w totalnej rozsypce.

Właściwie to była całkiem naturalna reakcja obronna organizmu. Zbyt wiele niewiadomych czekało na niego w Rosji. Zbyt wiele rzeczy stało się po prostu zbyt nagle. Dotychczasowa codzienność, niespodziewany telefon ze "Stammi", rozmowa na moście, decyzja o powrocie do firmy, bolesne pożegnanie, a zaledwie chwilę potem ciepłe powitanie i cicha prośba, aby Yuuri ruszył razem z Viktorem do Petersburga... Od dwóch dni kwiaciarz chodził jak pijany, odurzony tym niesamowitym stanem rzeczy, a w momencie, gdy wszystko wydawało się tak bliskie, praktycznie na wyciągnięcie ręki, wszechogarniające uczucie niepewności tylko się wzmogło. Wszystko dlatego, bo Yuuri nie mógł tak po prostu zapomnieć o licznych mankamentach tego szalonego, podjętego pod wpływem chwili wyjazdu do rodzinnego miasta Viktora.

Jednym z pierwszych i ważniejszych powodów zdenerwowania, które przychodziły Japończykowi do głowy, była już bowiem sama wiza. Tak, wiza, i to wiza biznesowa, co należało dodatkowo podkreślić. Nic więc dziwnego, że zwykły kwiaciarz dość mocno stresował się faktem, że raczej niespecjalnie wyglądał na biznesmena z krwi i kości, no i w ogóle co to będzie, jeśli ochrona na petersburskim lotnisku spojrzy na niego krzywo i poprosi o szczegółowe wyjaśnienie powodu przyjazdu...? I co on wtedy powie? "Wie pan, jestem młodszym specjalistą do spraw zagrzewania mojego chłopaka do pracy, więc przybyłem tu dopilnować, aby sprawy znanej i cenionej firmy "Stammi" nie uległy pogorszeniu przez to, że prezes Viktor Nikiforov wolał romansować ze mną w Japonii niż chodzić na spotkania biznesowe."? Wyjdzie na totalnego głupka, a kto wie, czy nie szpiega...

Drugą sporną kwestią była cena biletów lotniczych. Yuuri starał się jak mógł nie patrzeć na wysłany mu na pocztę dokument z potwierdzeniem Viktorowych zakupów, ale w żaden sposób nie dało się przegapić sumy składającej się z tylu cyfr naraz. Elektroniczna faktura opiewała bowiem na niebagatelną kwotę stu piętnastu tysięcy rubli (czyli ekwiwalent dobrych dwustu tysięcy jenów), za co Katsuki mógłby z powodzeniem kupić przeszło sto sadzonek wielkokwiatowych róż.. albo dwieście worków torfu do orchidei... a przecież chodziło zaledwie o podróż w jedną stronę! I nawet jeśli przez ostatnie siedem lat Yuuri zdołał odłożyć sobie z pensji całkiem sporą sumę, to nie była to kwota, która pozwalałaby mu na poziom życia równy prezesowi międzynarodowej firmy. Przecież już pójście na sushi wydawało się jakąś abstrakcją i niespełnionym, młodzieńczym marzeniem, a co dopiero mówić o podróży przez ćwierć świata! Kwiaciarz nie mógł więc nie czuć się tak, jakby bezpowrotnie emigrował z rodzinnego kraju, bo jeśli już tyle go to kosztowało - czy może raczej Viktora kosztowało, ale przecież nie było mowy, żeby Yuuri mu za to wszystko nie oddał - to nie wyobrażał sobie, jak miałby tam przeżyć jakieś dwa tygodnie i jeszcze mieć za co wrócić.

Trzeci i ostatni problem stanowił lot sam w sobie. I oczywiście to nie tak, że Yuuri bał się bądź spodziewał się czegoś kompletnie innego, bo mimo wszystko miał już na koncie wakacyjny wypad do Bangkoku - ale jednak sześć godzin do Tajlandii, a dwanaście do Rosji... Czuło się różnicę. A już szczególnie czuł ją Japończyk, dla którego do tej pory największą podróżą było pokonanie sześciuset kilometrów w ramach wycieczki do Kioto, co zajmowało jakieś trzy godziny, oczywiście w komfortowych warunkach i w znajomym towarzystwie. Dlatego też spędzenie tak długiego czasu wśród obcych ludzi wydawało się szczególnie dokuczliwe, co dodatkowo było potęgowane przez zmęczenie oraz stres przed tym, co Yuuri zastanie na miejscu. Spać jednak nie potrafił, bo uniemożliwiało mu to słońce wciąż widoczne za niezasłoniętym oknem (i to oknem, nad którym zupełnie nie miał władzy, bo siedział od strony korytarza), obecny w tle hałas silników, panujący na pokładzie samolotu chłód oraz ponure rozmyślania właśnie.

Kwiaciarnia dla dwojgaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz