34. Kwiaty rzucane na wiatr

1.4K 159 180
                                    

***

Viktor stał nieco na uboczu, skryty w cieniu szerokiej kolumny, i z kieliszkiem szampana w ręce oraz uprzejmym uśmiechem przyklejonym do twarzy myślał o tym jak to się stało, że jego pasja przerodziła się w biznes pełną gębą. Oczywiście to nie tak, że nie celował wysoko. Ba, praktycznie od zawsze chciał osiągnąć coś niesamowitego, dlatego nie bał się próbował, nieustannie spoglądał ponad chmury i starał się dosięgnąć gwiazd niczym zapalony marzyciel. Każdą pracą i postem na blogu chciał dotrzeć do jak najszerszego grona odbiorców, by poznać ich opinie, móc się poprawić lub ewentualnie postawić przed sobą nowe cele. Wydawało się to całkowicie jasne, że każdy człowiek, który z entuzjazmem zajmował się jakąkolwiek dziedziną życia - niezależnie od tego, czy chodziło o malarstwo, kładzenie płytek podłogowych, prowadzenie pizzerii, a może stepowanie - chciał być w tym jak najlepszy. Problem pojawił się wtedy, gdy nie wszystko szło ze sobą w parze. Viktor całkiem niedawno uświadomił sobie, że chociaż zdobył szczyt piramidy Maslowa, to w międzyczasie zdołał zaniedbać kilka niższych, nie mniej ważnych pięter, a kiedy próbował skupić się na miłości i bezpieczeństwie, ciężki dach samorealizacji zaczął go przygniatać. A już w szczególności działo się tak przez takie imprezy jak ta, dzięki którym zamiast siedzieć w domowym zaciszu, popijać herbatę i projektować coś razem z Yuurim wspartym o jego ramię, musiał stać jak kołek i niezmiennie dobrze wyglądać.

Długiemu łykowi szampana towarzyszyło przeciągłe westchnienie i rzut oka na zgromadzonych ludzi. Grupki po dwie, trzy, cztery osoby były strategicznie rozmieszczone co około kilka metrów, choć nie dało się nie zauważyć, że i tak najczęściej migrowały w okolice szwedzkiego stołu bądź obwieszonych obrazami ścian, jakby gościom zależało na tym, żeby zawsze istniała możliwość przekierowania rozmowy na bezpieczne tematy jedzeniowe lub artystyczne. Kobiety miały na sobie eleganckie sukienki w chyba każdym możliwym kolorze i fasonie, od tradycyjnych "małych czarnych" po długie kreacje z dość odważnymi wycięciami na plecach, natomiast wśród panów panował raczej elegancki spokój, wspierany przez ciemne garnitury oraz proste fraki. W przeważającej części gośćmi byli członkowie petersburskiej filii oraz oddziału moskiewskiego, jakkolwiek zaproszenie na podsumowanie półrocza obejmowało wszystkich pracowników europejskich placówek (dwie równoległe imprezy odbywały się bowiem w Vancouver i Tajpej). A chociaż trudno byłoby sprowadzić absolutnie wszystkich podległych "Stammi" ludzi w jedno miejsce, to i tak z każdego biura została wysłana przynajmniej kilkuosobowa delegacja. Viktor, którego wzrok wędrował właśnie po twarzach zgromadzonych, zdołał rozpoznać między innymi Michele'a Crispino, włoskiego speca od materiałów, jak również brata swej nie mniej sławnej siostry, oraz zapamiętale z nim konwersującego Emila Nekolę, młodego, energicznego designera sprzętów elektrycznych z Czech. Niestety, na nieszczęście Viktora pracowników w jego wieku było tu jak na lekarstwo, a na spotkaniu przeważali czterdziesto- bądź pięćdziesięcioletni wyjadacze zajmujący się nie tyle projektowaniem, co budowaniem i umacnianiem marki.

Nikiforov skrzywił się na widok roześmianego Aleksieja, zastępcę dyrektora do spraw zarządzania, i przeniósł wzrok na swój kieliszek, którego wąskie ścianki zdobiły maleńkie bąbelki zawieszone w lekko złotawym płynie. A przecież nie mógł powiedzieć, że ktokolwiek ze "Stammi" był naprawdę zły. W prawdziwym życiu nie nie było miejsca na zatwardziałych antagonistów czy szwarc-charaktery, których pobudki dało się określić jedynie za pomocą czerni i bieli. Jako ludzie każdy z nich miał swoje zalety - jeden okazał się zapalonym fanem jazzu, drugi hodował piękne owczarki niemieckie, jeszcze inny rzucał bardzo celnymi dowcipami - więc prywatnie Viktor miał do tych wszystkich szefów i wicedyrektorów naprawdę spory szacunek. Jednego, czego w nich szczerze nie lubił, to podejścia do spraw zawodowych. Mieli kompletnie odmienne nastawienie do pracy, a dział marketingowy właściwie nie obchodziło to, czy "Stammi" zajmowało się projektowaniem domów, czy może sprzedawaniem toi-toi. Satysfakcję dawały wyniki i poprawna realizacja celów sprzedażowych. Viktor natomiast chciał po prostu robić swoje, oczywiście za odpowiednie pieniądze dla całej ekipy, ale bez tego nieustannego parcia na terminy, zwiększania wpływów czy szukania partnerów mogących produkować "ten konkretny rodzaj lampki nocnej, który raz jeden pojawił się we wstępnych szkicach projektu mieszkania sprzed trzech lat, lecz ostatecznie Viktor z niego zrezygnował, bo nie znalazł nic podobnego". No cholera, no! A przecież to wcale nie miało aż takiego znaczenia! Dopasowywanie przypadkowych elementów do większej układanki również miało swój smaczek, więc nie trzeba było od razu szykować całego katalogu, żeby tylko...

Kwiaciarnia dla dwojgaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz