***
Yuuri raczej nie należał do ludzi przesadnie szczęśliwych, chociaż nigdy też uskarżał się na kłopoty zdrowotne ani nie uważał swojej sytuacji za szczególnie tragiczną... Ale jeśli ten jeden raz mógł się pełnoprawnie poskarżyć na życie, to pewnego kwietniowego dnia Los do spółki z Fatum i Przeznaczeniem jak nigdy wcześniej postanowił sobie z niego zakpić. Zaczęło się od tego, że Mari razem z tatą wyjechali dostawczakiem do Fukuoki, a mama, zawalona zleceniami na ikebanę, zamknęła się w pracowni, przez co najmłodszy członek rodziny Katsuki na praktycznie cały dzień utknął sam w kwiaciarni. Potem między obsługiwaniem jednego a drugiego klienta Yuuri zauważył, że w prognozie pogody zapowiedziano na popołudnie silny deszcz znad zatoki, przez co musiał w całym tym majdanie znaleźć również czas, aby wtaszczyć wszystkie rośliny do środka. Na dodatek jeszcze obiecał mamie, że wreszcie ustawi w witrynie swoje niebieskie róże, więc gdy po piętnastej w sklepie wreszcie się uluźniło, mężczyzna westchnął i czym prędzej poszedł do szklarni ulokowanej na tyłach posesji. Na sam koniec felernej serii Japończyk bez pomyślunku chwycił w ramiona ciężką skrzynię z kwiatami i siłował się z nią praktycznie do samych drzwi sklepu, co groziło nie tylko trwałym kalectwem dla człowieka, ale również śmiercią dla roślin. Właśnie dlatego ten dzień nie miał absolutnie prawa skończyć się dobrze.
A jednak wszystkie te niefortunne wypadki nagle przyblakły niczym przekwitająca poinsecja wobec zaskoczenia, jakie Yuuri przeżył, gdy wybawiciel, który niespodziewanie pojawił się na jego drodze i ze słyszalnym w miłym głosie zadowoleniem pomógł mu nieść te nieszczęsne róże, wreszcie postawił skrzynię z kwiatami na blacie i wyprostował się, ukazując swoją twarz.
Bo okazało się, że wybawicielem był młody mężczyzna, chyba niewiele od niego starszy, który miał piękne, lśniące, jakby srebrzyste włosy, hipnotyzująco niebieskie oczy, poniżej których delikatnie odznaczały się doliny łez, oraz nieco rozchylone, ładne usta. Całości niesamowitej prezentacji dopełniała dobrze zbudowana, ale wciąż smukła sylwetka oraz drogi, szykowny, ciemnoszary garnitur. Co tu dużo mówić - różany ratownik był przystojny. Nieziemsko przystojny. Tak bardzo przystojny, że to było aż absurdalne, że ktoś taki naprawdę istniał i w ogóle zaszczycał swoją obecnością jakąś pierwszą lepszą japońską kwiaciarnię...
Na to stwierdzenie w głowie rozmarzonego Yuuriego natychmiast pojawiła się lampka ostrzegawcza. Właśnie, przecież to był jakiś nie-Azjata. Przystojny, ale nie-Azjata. Nie-Azjata, który na dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięć procent porozumiewał się po nie-azjatycku... A nawet gdyby wciąż pochodził z Azji, to Yuuri i tak był bezradny wobec Chińczyków, Koreańczyków czy Tybetańczyków. Nie rozwiązywało to jednak podstawowego problemu - kim był? Amerykaninem? Hiszpanem? Francuzem? I czy w ogóle przyjechał z kraju, którego nazwę umiał wymówić? W końcu ten niesamowity kolor włosów, błękit oczu oraz jasna jak pergamin karnacja nic mu nie mówiły, ale gdyby już miał strzelać, obstawiałby raczej, że nieznajomy pochodził z północy. Znaczy, takiej bardziej północy. Bardziej niż Tokio. I bardziej nawet niż Sapporo. I... i cholera, przecież to już nawet nie było w Japonii! Tylko po jakiemu się tam mówiło? Po północnemu? Biegunowemu? Czyli jak?
- Dzień dobry. Jak to miło, że możemy się w końcu przywitać - zagadnął nieznajomy po długiej chwili milczenia, zupełnie jakby słyszał wszystkie galopujące przez głowę Yuuriego wątpliwości i dlatego postanowił wyjść im naprzeciw. - A szczególnie mocno jestem zadowolony z tego, że możemy się zobaczyć.
- Tak, oczywiście, dzień dobry, ja... Ja również się cieszę, że róże nam już nie przeszkadzają i... I ten. I dziękuję. Bardzo, bardzo dziękuję - odpowiedział pospiesznie po angielsku, czując się przy tym jak ostatni lingwistyczny idiota. W sumie i tak nie znał żadnego innego języka poza angielskim, więc wybór miał trochę żaden, a przecież musiał czym prędzej odwdzięczyć się za... za...
CZYTASZ
Kwiaciarnia dla dwojga
FanficViktor jest znanym architektem wnętrz, który ostatnio coraz bardziej odczuwa trudy swojej pracy. Jak tu cieszyć się życiem, kiedy powoli brakuje inspiracji do tworzenia tego, co się przez lata kochało? Ma nadzieję, że przylot do Fukuoki na znane tar...