43.

3.6K 233 189
                                    

Czas do koncertu zleciał bardzo szybko. A przynajmniej jemu, bo Louis od tygodnia wyraźnie się niecierpliwił mimo, że byli zajęci szukaniem mieszkania, które wreszcie znaleźli. Było to dość małe, dwupokojowe mieszkanie wraz z salonem, kuchnią, łazienką i małym ogrodem z tyłu, ale było też przytulne i zadbane. Podobało im się, choć kiedy szatyn podpisywał umowę na wynajem bolało go serce, że już nie będzie mógł dzień w dzień zasypiać i budzić się w ciepłych ramionach chłopaka. Nie chciał jednak o tym myśleć, bo Louis zapewniał go, że będzie mógł zostawać na noc tak często jak tylko będzie chciał. To jednak nie było to samo szczególnie, że chłopak już na drugi dzień wyprowadził się z Alexem przez co jego dom stał się pusty i cichy. Musiał minąć tydzień za nim przywyknął do nowej sytuacji.

W sobotę gdy przed dziewiątą samochodem pożyczonym standardowo od Zayna podjechał pod jego dom, niemal skakał z podekscytowania. Mieli przez sobą dwieście mil dlatego woleli wyjechać nieco wcześniej, żeby zdążyć jeszcze odpocząć w hotelu, który zarezerwowali. Przez całą drogę słuchali wszystkich płyt Eda po kolei przez co trochę obawiał się, że jeszcze przed koncertem stracą głos na szczęście to się nie stało i po czterech godzinach podróży dojechali na miejsce.

Koncert rozpoczynał się dopiero o dwudziestej, więc po zameldowaniu w hotelu mieli jeszcze kilka ładnych godzin. Po obiedzie, który zjedli w pobliskiej restauracji ruszyli na spacer po centrum Manchester. Miasto może nie było tak ładne jak Londyn, ale lubił to miejsce. Kiedyś bywał w nim całkiem często, więc mógł trochę oprowadzić Louisa, a także opowiedzieć mu kilka historii z nim związanych chociaż nie sądził, że szatyn w ogóle coś zapamiętał. Był coraz bardziej podekscytowany, a uśmiech nie schodził mu z twarzy nawet na chwilę. 

Cieszył się, że mógł tam być razem z nim.

- Poprawiasz te włosy już dobre pół godziny, Lou. - zaśmiał się, stając tuż obok.

Jak to miał w zwyczaju po prostu dłonią roztrzepał swoje włosy, a one ułożyły się same. Proste i skuteczne.

- Jak wyglądam? - odwrócił się w jego stronę. 

Cóż, wyglądał tak jak zawsze. Czyli dobrze.

- Lepiej już chyba nie będzie. - wyszczerzył się, narzucając na siebie kurtkę.

Musieli już wychodzić, żeby zdążyć przed otwarciem bram, choć to nie było potrzebne, bo miejsca mieli w pierwszym rzędzie. Woleli jednak być wcześniej, więc po tym jak Louis również się ubrał i pięć razy sprawdził czy na pewno ma bilety, zamknęli pokój i spacerem ruszyli na arenę w której miał odbyć się koncert. Z hotelu mieli tam jakieś dwadzieścia minut, więc postanowili się przejść. Przynajmniej nie będą musieli wracać w korkach. Szatyn przez całą drogę go pospieszał i wręcz biegł przez co gdy dotarli na miejsce był nieźle zdyszany. Nie był w najgorszej formie, ale w najlepszej również nie. Kolejka była długa, ale szła w miarę sprawnie, dlatego po trzydziestu minutach byli już w środku zajmując swoje miejsca pod samą sceną. Od niej dzieliły ich tylko barierki na których Louis zaciskał dłonie skacząc w miejscu co niesamowicie go bawiło. On również był podekscytowany, ale nie nosiło go tak jak chłopaka.

- Długo jeszcze? - jęknął niecierpliwie.

- Piętnaście minut. - oznajmił. - O ile się nie spóźni.

- On nigdy się nie spóźnia.

I tak też było. Dokładnie piętnaście minut później przygasły światła. Louis w tym momencie splótł mocno palce ich dłoni. Bał się, że chłopak zaraz zemdleje, a gdy Ed pojawił się na scenie jego tęczówki zabłyszczały nienaturalnie. I czy to było dziwne, że był tak bardzo wpatrzony w szatyna, że spojrzał na Eda dopiero w momencie gdy zaczął wykonywać pierwszą piosenkę czyli jakieś dwie minuty później? Nie wiedział, ale nie miał czasu się nad tym zastanowić bo idąc w ślady Louisa zaczął śpiewać razem z Edem i całą resztą fanów. Właściwie przez cały koncert czuł się jakby był w bańce. Cały czas śpiewał, czasem wymieniał słówko z Louisem i wsłuchiwał się w tekst piosenek. 

Save MyselfWhere stories live. Discover now