-Przespie sie na kanapie-Cary przeczesal reka potargane we snie wlosy i oparl się o sciane korytarza. Stalam przy otwartych drzwiach mojej sypialni, w której siedzial Alex, blady i udreczony. - Przygotuje mu jakies koce i poduszki. Nie powinnien jechac do siebie w takim stanie. Jest roztrzesiony.
+Dziekuje, Cary. Tatiana nadal tu jest?
-Nie, do cholery. To nie tak. My się tylko pieprzymy.
+A co z Treyem? - zapytalam cicho, chociaz moje mysli krazyly wokol Alexa.
-Kocham go. Uwazam, ze obok ciebie jest najlepsza osoba jaka poznałem w życiu. - Nachylil się i pocałował mnie w czoło. - Nie może go skrzywdzic coś, o czym nie wie. Przestań martwic się o mnie i zacznij myslec o sobie.
+Nie wiem, co robic. - Podniosłam na niego oczy, w ktorych na nowo zbieraly się lzy.
Cary westchnal. Jego spojrzenie pociemnialo i spowaznialo.
-Sadze, ze musisz się zastanowić, czy to wszystko cię nie przerasta, mala. Niektórym ludziom, nie można pomoc. Wystarczy spojrzec na mnie. Znalazlem wspanialego faceta, a pieprze się z dziewczyną, ktorej nie znosze.
+Cary... - Polozylam mu reke na ramieniu.
Objol ja i uscisnal.
-Bede tutaj, gdybyś mnie potrzebowala.
Gdy wrocilam do pokoju, Alex zasuwal zamekkk podręcznej torby. Spojrzal na mnie tak, że poczulam strach. Ale nie o siebie, lecz o niego. Jeszcze nigdy nie widzialam kogos tak zdruzgotanego, tak doszczetnie zlamanego. Nie bylo w nim zycia. Był blady jak smierc, a jego cudowna twarz okryly cienie.
-Co robisz? - wyszeptalam.
Cofnol się, jakby chcial trzymac sie od mnie mozliwe najdalej.
+Nie moge zostac.
Zmartwiolo mnie, ze poczulam nagly przyplyw ulgu na mysl, uz sobie pojdzie.
-Umowilismy się :zadnego uciekania. Zaatakowalem cie! To zmienia wszystko! - odburknal, po raz pierwszy od ponad godziny pokazujac, że tlilo sie w nim jeszcze życie.
+Byles nieprzytomny.
-Nigdy więcej nie będziesz już ofiarą, Bello. Boze...przeciez ja prawie... - Odwrócił się, a jego przygarbione plecy przerazily mnie niemal tak bardzo, jak sam atak.
+Jeżeli wyjdziesz, to oboje przegramy. Zatriumfuje nad nami przeszlosc. - Moje slowa trafily go niczym uderzenie piescia. W pokoju palilo sie kazde mozliwe swiatlo, jakby elektrycznosc mogla przegnac mroczne widma czyhajace w zakamarkach naszych dusz.-Jesli się teraz poddasz to obawiam się, że będzie ci łatwiej przyjdzie pozwolić ci odejsc. To będzie oznaczac nasz koniec, Alexsie.
+Jak moglbym zostac? Dlaczego mialabys chciec mnie tutaj? - Odwrócił się i spojrzal na mnie z taka tesknota w oczach, że po policzkach poplynely mi łzy. - Predzej sie zabije, niz zrobie ci krzywde.
To była jedna z moich obaw. Mialabym trudnosc z wyobrazeniem sobie Alexa, jakiego dotąd znalam-dominujacej, przemoznej sily natury-odbierajacego sobie życie, ale Alex stojacy przed mna byl zupelnie innym człowiekiem. Jakby tego bylo malo, klatwa samobojstwa unosila się przeciez nad jego rodzina.
Pociagnelam brzeg mojego T-shirta.
+Nigdy bys mnie nie skrzywdzil.
-Ale boisz sie mnie-powiedział ochryple. - Masz to wypisane na twarzy. Sam sie siebie boje. Boje sie spac z toba, by nie zrobić czrgos, co zniszcxyloby nas oboje.
Mial racje. Balam sie. To przerazenie przepelnialo moje ciało chlodem.
Teraz wiedziałam, że kryje się w nim uspiony demon przemocy. Wrzaca furia. Nasz zwiazek byl namietny i ognisty, pelen gwaltownych uniesien. Przecież ja sama spoluczkowalam go na imprezie w ogrodzie, uciekam się do fizycznej przemocy, chociaz nigdy wcześniej tego nie robilam.
Taki byl charakter naszego związku - zywiolowy i emocjonalny, pierwotny i surowy. Zaufanie, ktorym się wzajemne ovdarzalusmy i dzieki ktoremu otworzyliśmy się przed sobą, sprawilo, ze bylismy w stosunku do siebie zarowno bezbronni, jak i niebezpieczni. Wszystko musialo najpierw lec w gruzach, zebysmy mogli wzniesc nowe, lepsze fundamenty.
Przeczesal dlonia wlosy.
-Bella, ja...
+Kocham cie, Alexsie.
-Boże. - W jego spojrzeniu przemknal cien jakby obrzydzenia. Nie wiedzialam, czy to bylo wymierzone we mnie, czy w niego. - Jak mozesz tak mowic?
+Moge, bo to prawda.
-Widzisz tylko to-powiedzial, wskazujac gestem dloni swoje cialo. - Nie widzisz tych ran, tego popierdolonego syfu, jaki mam w środku.
Wcuagnelam szybko powietrze.
+Jak mozesz tak mowic, wiedzac, jak bardzo sama jestem popierdolona i poraniona?
-Może po prostu ciagnie cie do zlych facetow, ktorzy moga spieprzyc ci zycie-stwierdzil gorzko.
+Przestan. Wiem, ze cierpisz, ale wyzywanie się na mnie przyniesie cie tylko wiecej bolu. - Zerknelam na zegarek i uswiadomilam sobie, że dochodzila czawrta nad ranem. Podeszlam do niego, rozumiejac koniecznosc przelamania strachu przed dotknieciem go i przed byciem dotykana przez niego.
Podniosl reke, jakby jakby chciał mnie powstrzymaac.
-Bella,jade do domu.
+Zostan i przzespij sie tutaj na kanapie. Prosze, nie kloc sie o to ze mna, Alexsie. Proszę. Bede zamartwiac sie na smierc, jesli pojdziesz.
-Bedziesz zamartwiac sie bardziej, jesli zostane. - Wpatrywal się we mnie, zagubiony i rozwscieczony, przepełniony ogromnym pragnieniem. Jego oczy blagaly mnie o przebaczenie, chociac nie przyjalby go, gdybym sprobowallla my je dac.
Zblizylam się i wzielam go za reke, tlumiac kielkujace uczucie leku, gdy nasze ciala sie zetknely. Nerwy wciaz mialam napiete, moje gardło i usta wciaz suche, a wspomnienie proby penetracji-tak podobnej do dawnych napasci Nathana-nadal zbyt swieze.
-Damy sobie z tym r...rade-obiecalam mu, zla na siebie za to zajakniecie. - Pierwszym krokiem będzie twoje spotkanie z doktorem Petersenem, a potem jakoś wszystko się ulozy.
Uniosl rękę, jakby chcial dotknac mojej twarzy.
+Gdyby Cary'ego tu nie bylo...
-Ale byl, a my z tego wyjdziemy. Kocham cię. Pokonamy te przeszkode. - Podeszlam jeszcze blizej i przytulilam sie, wsuwajac dlonie pod jego koszule w poszukiwaniu ciepla nagiej skory. - Nie pozwolimy, aby pprzeszlosc stanela nam na drodze.
Nie byłam w pewna, które z nas starałam się przekonac.
+Bella. - Odzwajemnił moj uscisk,zgniatajac mnie w ramionach. - Przepraszam. To mnie dobija. Prosze, blagam, przebacz mi...Nie mogę cie stracić.
-Nie stracisz. - Zamknelam oczy, koncentrując sie na jego dotyku, jego zapachu. Na wspomnieniu, że jeszcze niedawno bedac przy nim, nie balam sie niczego.
+Tak bardzo przepraszam. - Jego drzace dłonie gladzily luk moich plecow. - Zrobie wszystko...
-Cicho, juz cicho. Kocham cię. Wszystko będzie dobrze.
Pocałował mnie delikatnie.
+Wybacz mi, Bella. Potrzebuje cie. Boje sie tego, czym się stane, jesli cie strace...
-Nigdzie się nie wybieram. - Pod wplywem jego niespokojnych dloni, gladzacych moje plecy, po skorze przeszlo mi mtowienie. - Jestem tutaj. Koniec z uciekaniem.
Zamarl w bezruchu. Na ustach poczulam jego goracy oddech. Moje cialo odpowiedzialo na delikatna perswazje jego pocałunku, sklaniajac się w jego stronę bez przymusu, przyciagajac go blizej.
Wziol w dlonie moje piersi. Masiwal je, krazac czubkami kciukow wokół sutkow, az te stwardnialy i staly się niezmiernie wrazliwe. W jeku, ktory wyrwal sie z mojego gardla, slychac bylo zarowno strach, jak i pragnienie. Alex zadrzal.
-Bella...?
+Ja...ja nie mogę. - Wspomnienie brutalnego przebudzenia wciaz powracalo. Odtracalam go z ciezkim sercem, gdyż wiedzialam, że potrzebowal ode mnie tego samego, czego ja potrzebowalam od niego, gdy opowiedzialam mu o Nathanie-dowodu, że wciaz plonelo w nas pozadanie, że bez względu na to, jak szpetne blizny pozostawila w nas przeszlosc, nie mialy one wpływu na to, co czulismy do siebie.
Ale nie moglam mu tego ofiarowqc. Jeszcze nie. Czulam się zbyt obnazona i taka bezbronna.
-Po prostu nie puszczaj mnie, Alexsie. Proszę.
Skinal glowa, kryjac mnie w swoich ramionach.
Pociagnelam go za sobą na podloge z nadzieja, ze uda mi się utulic go do snu. Przyleglam do niego z noga przerzucona przez jego noge i z reka obejmujaca jego twardy brzuch. Uscisnal mnie delikatnie, przykładając usta do mojego czola, szepczac wciaz, jak bardzo bylo mu przykro.
+Nie odchodz-szepnelam. - Zostan.
Alex nie odppwiedzial, niczego nie obiecal, lecz tez nie wypuscil mnie ze swych objec.
