Rozdział 4 - On

405 46 51
                                    

Sala tronowa czarnego Chciwca kształtem przypominała ścięty owal. Z lewej części sufitu dość wysokiego, by mogły swobodnie pod nim latać średniej wielkości smoki, zwisała armia stalaktytów. W kamiennych ścianach wydrążono szerokie na metr nisze, w których trzaskał czarny ogień Szablozębów, oświetlając podziemną komnatę ponurym blaskiem. Po przeciwległej stronie, naprzeciwko wejścia, umieszczono tron. Rząd ciemnych płomieni ciągnący się wzdłuż całej ściany nadawał siedzisku złowrogi wygląd.

W sali kłębiło się od gadów, ale tylko kilku gatunków. Najwięcej było Chciwców Niezniszczalnych o ślepiach we wszystkich kolorach tęczy. Nie brakowało też pomarańczowych Twardołusków Ognistych z żółtymi rogami i kolcami na grzbiecie. By uniknąć zatrucia pobratymców, z dala od innych smoków siedziała grupa Oddechów Śmierci. Miały czarną skórę, zielone ślepia i beżowe rogi zagięte do przodu. Serafin dostrzegł też kilka Zaklinaczy Magii o łuskach w kolorze czerwieni przemieszanej ze złotem. Z ich dolnych szczęk wyrastały długie, siwe brody. Z założonymi na nos okularami nie wyglądały na groźne bestie, ale chłopak wiedział, że nie warto z nimi zadzierać. Dobrze pamiętał, jak w Żmijowej Bibliotece jeden z ich pobratymców poraził Aestasa błękitną błyskawicą.

Pod sufitem i przy ścianach przemykały Szablozęby Chaosu. Zaglądały do oświetlających pomieszczenie nisz, by czasem wzmocnić dogasający ogień zionięciem czarnych płomieni. Wykonując swoją pracę, szerokim łukiem omijały grupę Oddechów Śmierci.

Czemu to zawsze muszą być Szablozęby? myśl przemknęła przez głowę Serafina. Chłopak zastygł na grzbiecie Aestasa. Miał nadzieję, że go nie zauważą.

Viridi wylądował na kamiennym podłożu, ruchem skrzydła wskazując swoim gadom, aby uczyniły to samo. Zabrzęczał metal, gdy pod wpływem kolejnego pociągnięcia łańcuchów Aestas upadł na posadzkę. Rozmowy, które toczyły się w sali, umilkły. Każdy obecny smok obrócił się w stronę nowo przybyłych. Tysiące par oczu przyglądały się, jak więzień podnosi się z ziemi, a obstawa ciągnie przed tron. Zgromadzeni odsuwali się na boki, by przepuścić oddział. Jedynymi odgłosami były pazury uderzające o kamienne podłoże i szczęk żelaza. Serafin skulił się na grzbiecie błękitnookiego Chciwca, kiedy dziesiątki Szablozębów spojrzały prosto na nich.

Nagle Aestas zatrzymał się w miejscu. Nieprzygotowany Serafin ścisnął mocniej nogami boki smoka, gdy jego ciało gwałtownie szarpnęło do przodu. Kolczogony mocniej pociągnęły za łańcuchy, ale Szary Koszmar dalej stał niewzruszony, wpatrując się w innego Chciwca.

Chłopak spojrzał na przyczynę nieplanowanego postoju. Biały smok wyglądał identycznie jak Szary Koszmar, kiedy ten jeszcze dbał o swój wygląd. Jedyną różnicą, jaką Serafin potrafił wskazać, były intensywnie różowe ślepia.

- Rosea - szepnął Aestas.

RoseA przeanalizował Serafin. To żeńskie imię, nie?

- Milcz, zdrajco - odwarknęła smoczyca dźwięcznym, damskim głosem. Chłopak poczuł, jak Aestas zastyga. Szary Koszmar potrafił zignorować przytyki niżej postawionych gadów, a nawet innych przedstawicieli własnego gatunku, ale dwa słowa tej smoczycy ugodziły go prosto w serce.

Kolczogony ponownie pociągnęły za łańcuchy, ale tym razem Aestas posłusznie powlekł się za ciemiężycielami. Zwiesił nisko łeb, starając się nie patrzeć na inne smoki.

Kim ona dla niego jest? zastanowił się Serafin. Matką? Siostrą? Córką? Nie, podobno smoki nie przejmowały się zbytnio rodziną. Przyjaciółką? Gady chyba nie miały przyjaciół. Poza tym w trakcie krótkiej wymiany zdań, a właściwie trzech słów, chłopak zdążył odczuć, że łączy ich coś dużo więcej niż zwykła przyjaźń. Ostrożnie zerknął za siebie, by jeszcze raz spojrzeć na różowooką smoczycę. Wyraz jej pyska stanowczo różnił się od pełnych pogardy spojrzeń innych stworów. Wyglądała na smutną, pełną żalu i... czegoś jeszcze.

Jak zgładzić smokaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz