Rozdział 37 - Powrót

143 26 3
                                    

Aestas leciał nad dywanem drzew, trzymając w pazurach Serafina. Zupełnie jak parę miesięcy wcześniej, kiedy wyruszyli na poszukiwania magicznego miecza. Chłopak miał wrażenie, jakby od tej beztroskiej przygody minęły całe wieki. Żadnych zobowiązań ani odpowiedzialności, liczyło się tylko spełnienie marzeń. Przez krótką chwilę poczuł tamtą beztroskę.

Jednak wystarczyło jedno spojrzenie na pół tuzina lecących za nimi smoków z byłymi niewolnikami w łapach, by wrażenie minęło. Teraz ich misja była dużo ważniejsza. Zależała od nich przyszłość całego Draminis.

Na horyzoncie zarysował się niewyraźny, szary kształt, a las w dole zaczął powoli rzednąć. Po kilkunastu minutach lotu drzewa ustąpiły miejsca polom zboża, a ciemny kształt zamienił się w mury i wieże otaczające kamienne budynki pokryte jasnobrązowymi dachówkami. Na północ, południowy wchód i południowy zachód wychodził trakt. Ruch na fortyfikacjach sugerował, że strażnicy już zauważyli zbliżające się gady.

Smoki niespiesznie skręciły na południe i usiadły na piaszczystej drodze, poza zasięgiem bełtów z ogromnych kusz. Postawiły swoich pasażerów na ziemi.

Promienie słońca odbijały się od hełmów, pancerzy i grotów włóczni strażników biegających po murach niczym armia rozdrażnionych mrówek. Ogromne kusze na dwóch najbliższych wieżach obróciły się w ich stronę. Szóstka byłych niewolników spojrzała niepewnie po sobie. Część z nich mocniej zacisnęła dłonie na swojej broni.

- Nie ma to jak ciepłe powitanie - zażartował Aestas, podając Serafinowi długi kij z przywiązanym kawałkiem białego materiału. Chłopak starał się nie myśleć o tym, skąd smoki zdobyły tkaninę. Zabrał drąg od Chciwca i pomachał nim nad głową. Odniósł wrażenie, że ruch na murach stał się jeszcze bardziej gorączkowy. Jeszcze kilka razy obrócił prowizoryczną flagą, po czym wbił ją w ziemię.

- Jesteście pewni, że nie strzelą do nas z kuszy? - spytał nerwowo młody mężczyzna, mocno ściskając drzewce włóczni.

- Już dawno by to zrobili, gdyby mogli - odparł spokojnie Dignus. Usiadł na trakcie, owijając długi ogon wokół łap. - Jesteśmy poza ich zasięgiem.

- Ktoś idzie - zauważył Kolczogon Jeżowy, nerwowo poruszając skrzydłami. Serafin wytężył wzrok. Faktycznie, po trakcie zmierzał w ich stronę strażnik, którego nie dało się nazwać wysokim. Do włóczni również przywiązał kawałek białego materiału. Miał na sobie skórzany pancerz oraz stożkowaty, metalowy hełm z nosalem. Brązowa broda pokrywała większość jego twarzy, piwnymi oczami strachliwie spoglądał na smoki. Zbliżył się do grupy rebeliantów nerwowym krokiem.

- Ki-im j-jest-eście? Cz-cze-ego ch-chce-cie? - wydukał, trzęsąc się ze strachu. Dalej strzelał wzrokiem między kolejnymi smokami, jakby nie potrafił stwierdzić, którego powinien obawiać się najbardziej.

- Nie chcemy zrobić ci krzywdy - zapewnił Serafin spokojnym, rzeczowym tonem. Strażnik spojrzał na chłopaka, jakby dopiero teraz go zauważył. - Musimy porozmawiać z zarządcami miasta. Grozi wam śmiertelne niebezpieczeństwo.

- N-nie m-musz-ą z-z w-wa-mi roz-zmaw-wia-ać. S-sam i-im prze-e-ka-żę - wyjąkał mężczyzna, cofając się już w stronę miasta. Aestas westchnął i postąpił w jego stronę. Strażnik odskoczył jak oparzony. Biały Koszmar zatrzymał się wpół kroku, po czym ostrożnie cofnął łapę na ziemię.

- Mamy propozycję współpracy... sojuszu. Wolimy omówić to bezpośrednio - oznajmił, również siląc się na spokojny ton głosu. Strażnik pobladł i wytrzeszczył oczy, jakby zobaczył ducha.

- Ty umiesz mówić!? - wrzasnął, na chwilę uwalniając się od jąkania. Wyciągnął przed siebie rękę, jakby chciał odgonić złe moce. Aestas wywrócił oczami.

Jak zgładzić smokaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz