Rozdział 17

501 55 11
                                    

Tony odsunął się od Steve szybciej niż zdążyłby mrugnąć. Odwrócili twarze w innych kierunkach i oboje zalali się intensywnymi rumieńcami. Wzrok Tonego utknął w malutkich różyczkach, którymi pokryta była ściana korytarza.

W jego głowie pojawił się obraz, jak on i Steve leżą na małej łące wokół tysięcy kwiatów i motyli i kradną sobie nawzajem krótkie pocałunki.

Wizja piękna lecz nierealna- pomyślał Stark, przerywając po chwili ciszę panującą wokół nich.

-Ja... jest już późno. Przyjdę jutro- powiedział, podnosząc się z łóżka. Jednak Steve również się podniósł i, odruchowo, złapał Starka za rękę. Zapiekły go mięśnie i zawróciło się w głowie, przez co zamknął oczy i ostrożnie zacisnął zęby. Brunet spojrzał na niego z nieukrywaną troską i cofnął się do jego łóżka. Położył jedną rękę za jego głową i położył go na białej, puchowej poduszce.

-Nie idź- powiedział cicho i niepewnie Steven.- Proszę- dopowiedział głośniej i mimo rąk Tonego zaciskających się wokół niego, podniósł się.

-Ste...- zaczął brunet lecz nie dane mu było skończyć. Jego usta zostały zamknięte przez delikatny pocałunek ze strony Steve'a. Serce mu załomotało w piersi (mogła to być też jakaś usterka w reaktorze, chociaż i tak by się tym nieprzejął).

Odwzajemnił pocałunek, który nabrał szybszego i bardziej namiętnego tempa. Steve wplątał palce jednej ręki w jego włosy a drugą zacisnął lekko na jego ramieniu. Za to Tony uważnie trzymał Steve'a za kark a drugą rękę położył na jego biodrze, przysuwając blondyna bardziej do siebie. Głowa Steve znów dotknęła poduszki, gdy ich usta się rozłączyły z powodu braku tlenu w płucach.

Tony uśmiechnął się i wbrew zakazowi pielęgniarki-zołzy, usiadł obok Steve'a. Opuszkiem palców przejechał po niewielkiej bliźnie na szyi blondyna zrobionej niedawno przez Antonego i spojrzał w jego oczy. Odzyskały swój blask.

-Chyba jednak zostanę trochę dłużej- mruknął a chłopak głośno się zaśmiał.

-Jesteś niemożliwy- uśmiechnął się szeroko.

-Oczywiście. W końcu jestem Tony Stark. "Niemożliwe" to moje drugie imię.- Opuścił brwi i teatralnie wydął dolną wargę.

-Myślałem, że Edward.

-No i rozwaliłeś mi twardą scenerię.- śmiech Steve'a ponownie zabrzmiał w sali.

-Panie Stark, proszę nie siadać na łóżku pacjenta. I niech pan zachowywuje się ciszej.- rzuciła przechodząca pielęgniarka, ta sama co wcześniej przerwała im niezaczęty pocałunek.

-Ja mam być ciszej?- rzucił z wyrzutem- Ja?! Kto tu się głośniej chichra? Ja czy pacjent? Ja tu jestem cicho

-Tony...

-Ja siedze cicho jak mysz pod miotłą.

-Tony...

-Jestem Tony Stark ale potrafię zachowywać dię cicho.

-Tony...

-No po prostu jestem...- nie skończył bo jego wywód zakończył kolejny pocałunek Steve'a. -Hm. Myślę, że jestem a stanie to polubić- zaśmiał się Tony.- Kocham cię.- jego serce znów zabiło mocniej. Naprawdę to powiedział?

~$$$~
Obiecałam, że będzie dłuższy niż poprzedni. Nie umiem pisać romansów i ten rozdział wyszedł mi nijako ale mam nadzieję, że wam się spodoba ☺

Dlaczego?- StonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz