Rozdział 20

416 39 5
                                    

-To zaraz wybuchnie!- krzyknął Tony i zakrył oczy mysimi uszami. Z urządzenia zaczął unosić się dym a małe diody zaczęły groźnie migać. Pisk wydobywający się z urządzenia był coraz głośniejszy. Steve chwycił Tonego w ręce, przycisnął go do piersi i schował się za przewróconym stołem, który prawie że od razu uderzył w niego poprzez siłę wybuchu. W Rogersa uderzył stół a potem półszklana szafka wraz z całą zawartością.

W głowie chłopaka znów zapiszczało a przed oczami pojawiła się biała mgiełka.

Kawałki szkła rozprysły się po jego ciele. Tony usłyszał cichy jęk bólu, zanim wydostał się w zaciśniętych rąk chłopaka.

-Steve!- krzyknął zrozpaczony i podczołgał się do twarzy blondyna. Położył rękę na jego rozciętym policzku a po jego brodzie poleciały pojedyńcze łzy.- Stevie!- krzyknął.

-Nie krzycz.- syknął cicho i ruszył ostrożnie ręką. Przekręcił się na plecy i spojrzał na siedzącego nad nim dziesięciocentymetrowego ludzika. Z tego co sam wyczuł to przecięty policzek był tylko przedsmakiem obitych pleców i partii ciała położonych trochę niżej. Tony nie wyglądał tragicznie ale ciężko było to określić po jego małej posturze. Jednak nie wyglądał na obolałego. Steve wytrzepał szkło z włosów a potem spojrzał na małego.

-Tony, jesteś cały? Boli cię coś?- spytał z troską, przystawiając chłopaka do oczu. Poza rozczochranych włosów, nic chyba mu nie było.

-W porządku- kiwnął delikatnie głową.

Dopiero gdy Steve się podniósł, byli w stanie ocenić szkody. Tam gdzie stało biurko Tonego, znajdowała się olbrzymia dziura w podłodze, pokazując wnętrze piętra poniżej. Tak się trafnie złożyło, że była to łazienka z głównego piętra Tonego. Całe szkło w pracowni popękało, na podłogę lały się przeróżne substancje, a najróżniejsze sprzęty poszły w mak. Nawet szyby chroniące zbroje Iron-mana (chociaż kuloodporne) zarysowały ich metal. Wtedy nasunęły się dwa pytania: Jak stół, który obronił tą dwójkę, przetrwał ten wybuch? Oraz-

-Mogę wiedzieć, dlaczego to wybuchło?!- Steven podświadomie podniósł głos w kierunku Tonego, stojącego na jego otwartej dłoni.

-Wiesz... ja... mogłem zapomnieć o podłączeniu zabezpieczenia.- podrapał się po karku, a Rogers położył go na szczątkach stołu.

-No nie wierzę! Było tak blisko od tego bym trzeci raz w ciągu dwóch miesięcy trafił do szpitala! A drugi raz z twojej winy!-krzyknął oskarżająco i nie patrząc na płaczącego Tonego (płakanie nawiasem mówiąc nie było w jego stylu), opuścił pomieszczenie. W pewnym sensie czuł ulgę, że w wieży zamiast windy są jeszcze schody bo mógł się choć trochę odstresować przed dotarciem na swoje piętro.

Tony patrzył na miejsce, gdzie przed chwilą stał ostatni raz Steve. Nie ruszył się ani o centymetr. Stał i ronił malutkie łzy, mocząc mysi ogonek.

Usiadł na kawałku stołu, podkulając nogi pod brodę i objął je rączkami.

-Stevie- załkał i schował twarz między kolanami a brzuchem.- Przepraszam. Nie chciałem.

The End























~$$$~
Nie no. Żartuje. Nie lubię sad endów. Jeszcze dzisiaj lub już jutro postaram się wstawić kolejny rozdział by Steve wybaczył Tonemu. Do końca zostało jeszcze trochę.

Tony: No ja myśle! Steve nie może się na mnie fochać. Jest na to zbyt idealny! Ja oczywiście też.

Autorka (Girmi): Wypad z baru! Nie niszcz mi czwartej ściany! Co ty, Deadpool jesteś?

Deady: Wzywałaś mnie?

Girmi: Nie! Wyjazd, zboczeńcu!

Peter: Nie obrażaj go!

Deady: Chimichangi!!!

Tony: Okey? Cyrk to ja kiedyś kupiłem ale profesionalny. A teraz koniec. Jeszcze kiedyś wrócimy w większym gronie.

Clint: A tak w ogóle! Autorka urządza głosowanie pod tytułem: "Kto ma razem z nią komentować rozdziały?" Nawiasem mówiąc, trochę późno.

*Deadpool, Tony, chimichangi i cała reszta Marvela patrzą błagalnie w kierunku czytelników*

Dlaczego?- StonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz