Rozdział 35

514 28 7
                                    

-Łucja, stój! - wołał Olgierd, jednak ta nie zamierzała go słuchać. Wściekła szła do pokoju, w którym zostawiła swoje rzeczy.

-Łucja, słyszysz?!

Weszła do środka. Czym prędzej zapięła Marysię w wózku, a sama ubrała na siebie płaszcz.

-Poczekaj - usłyszała za sobą - Przepraszam cię za nią. Nie słuchaj tych bzdetów.

Nie zważając na mężczyznę ruszyła do wyjścia. Niespodziewanie ten zagrodził jej drogę. Podniosła na niego spojrzenie, a potem głęboko westchnęła.

-Odsuń się - powiedziała łamiącym głosem.

Łzy, które do tej pory cisnęły się do jej oczu w tym momencie zaczęły spływać po jej policzkach. Opuściła wzrok. Nie chciała, żeby widział jej bezsilność.

-Ej... - odezwał się, podchodząc bliżej niej - Nie płacz...

-Ona ma rację... - odpowiedziała - Jestem do niczego. Wszystko niszczę...

-Zabraniam ci tak mówić - przerwał jej - Zabraniam, słyszysz?

-Olgierd, przestań. Nie potrzebuję niczyjej łaski, a tym bardziej współczucia. Prawda jest taka, że to przeze mnie masz wszystkie problemy. Zniszczyłam ci związek, a na dodatek cały czas na tobie żeruję. Trzeba było mnie z nim zostawić i w końcu któregoś dnia nie otworzyłabym oczu, a wszyscy mieliby święty spokój...

-Nie, nie, nie - wtrącił - Łucja, nie będziesz tak o sobie mówiła. Jak dla mnie jesteś najdzielniejszą kobietą jaką znam, a poza tym wybitną policjantką, która nie będzie przejmować się takim zawistnym gadaniem zawistnej osoby...

Widząc, że nic więcej nie wskura słowami objął ją, delikatnie przytulając do siebie. Pomimo początkowo dystansu po chwili poczuł, że kobieta powoli się poddaje.
Położyła głowę na jego ramieniu, a jej łzy zaczęły spływać prosto na jego koszulę. Złapał jej twarz w swoje dłonie w nadziei, że w końcu przemówi jej do rozsądku.

-Nie chce widzieć więcej łez, rozumiemy się? - uśmiechnął się - Pokaż jej, że jesteś ponad to wszystko. Chcę widzieć tą Łucję, która do nas przyszła. Silną. Tylko może trochę mniej uszczypliwą.

Mężczyzna zaśmiał się lekko, a jego rozbawienie udzieliło się również Łucji. Na jej twarzy w końcu pojawił się uśmiech.

Patrzył tak na nią, a ona na niego, gdy nieznacznie przysunął ją do siebie. Ich twarze znajdowały się w bardzo bliskiej odległości. Oboje czuli na sobie swoje ciepłe oddechy.

Chciał coś powiedzieć, ale jej bliskość odbierała mu jakiekolwiek argumenty. Z każdą sekundą zbliżali się do siebie coraz bardziej, a ich usta dzieliły zaledwie milimetry.

-Stary, chodź do Lenki ustali... - usłyszeli za sobą, po czym gwałtownie od siebie odskoczyli.

Oboje obrócili się w stronę, z której dochodził dobrze znany im głos. Kobieta zakaszlała, a potem ponownie zwróciła się do Mazura.

-Dobra, ja lecę. Jakbyście potrzebowali jeszcze mojej pomocy, wiecie gdzie mnie szukać.

-Na razie - zakończył dyplomatycznie - Będę po siedemnastej.

Obaj mężczyźni odprowadzili ją wzrokiem, a gdy tylko drzwi się zamknęły rozbawiony Krystian rozpoczął dialog:

-Olo, co to miało być? - zachichotał.

-Ale co? - rozłożył ręce tamten.

-Widziałem - uniósł brwi Górski - Jak ty ją w ten sposób pocieszasz to ja chyba nie chcę wiedzieć, co się dzieje, gdy jesteście sami...

-Krycha, daruj sobie - odburknął Olgierd - Przyszedłeś tu dzielić się ze mną swoimi głupimi przemyśleniami czy masz coś sensownego do powiedzenia?

-No dobra, jak chcesz - odparł - Nie wtrącam się. Lenka namierzyła tych dwóch typów co podał Żarski. O dziwo są w Warszawie. Ich telefony logowały się na Targówku w okolicy opuszczonej fabryki.

-Mhm - oznajmił, jednocześnie ubierając kurtkę - W takim razie zbieraj ekipę. Jedziemy tam.

Wkrótce detektywi wraz z atekami ruszyli pod adres wskazany przez Lenę. W głowach wszystkich zaangażowanych w sprawę był tylko jeden cel. Odnaleźć Kubę. Odnaleźć go całego i zdrowego.

Po dwudziestu minutach byli na miejscu. Od razu postanowili przystąpić do działania. Ruszyli w kierunku budynku, a antyterroryści zaczęli otaczać całą fabrykę.

-мы должны сбежать отсюда как можно скорее! (Musimy stąd jak najszybciej uciekać!)

-Но как насчет собаки? (Ale co z psem?)

-Трахни его! И он скоро умрет. У нас нет свидетелей, и там, где его никто не найдет...(Pie*dolić go! I tak niedługo zdechnie. Nie mamy żadnych świadków, a tam gdzie jest przecież nikt go nie znajdzie...)

-Тебе не кажется, что все зашло слишком далеко? Оставим это где-нибудь на берегу Вислы... (Nie uważasz, że to wszystko zaszło za daleko? Zostawmy go gdzieś na brzegu Wisły...)

-Давай оставим его? Что кто-то найдет его, а потом позволит ему насытиться? Либо вы делаете то, что я вам говорю, либо я могу помочь вам переехать в другой мир прямо сейчас! (Zostawmy go? Żeby go ktoś znalazł, a potem, żeby nas wpakował do pierdla? Albo zrobisz to, co ci każę albo w tej chwili pomogę ci przenieść się na tamten świat!)

Nagle jeden z gangsterów wyciągnął broń. Przystawił ją do skroni drugiego, wykrzykując jakieś rosyjskie słowa, których policjanci nie byli w stanie zrozumieć.

-Wchodzimy - zakomunikował Olgierd, a cała reszta ruszyła do akcji.

-Policja! Odłóż broń!

-Вы чертовски дерьмо! Я тебя убью! (Ty pieprzona szujo! Zabiję cię!) - krzyknął Rosjanin do wspólnika, jednak w tym momencie jeden z ateków oddał strzał, raniąc go w ramię.

Mężczyzna upadł. Zaczął syczeć z bólu.

-Krycha, bierz go - nakazał Mazur, jednocześnie skuwając drugiego z przestępców.

-No, kolego. Nagrabiłeś sobie.

Po przekazaniu gangsterów antyterrorystom, funkcjonariusze wrócili do samochodu. Czym prędzej ruszyli na komendę, gdzie niedługo mieli być przewiezieni dwaj mężczyźni, będący odpowiedzią na zasadnicze pytanie.

Gdzie jest Kuba?













5 sezon moimi oczami / GLINIARZE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz